Translate

sobota, 30 stycznia 2016

Stanisław Swianiewicz, „W cieniu Katynia”




„W cieniu Katynia” Stanisława Swianiewicza to książka-legenda, zakazana w PRL-u i  potajemnie przepisywana we fragmentach na maszynach do pisania. Jej kopie były robione od razu w kilku egzemplarzach, przez kalkę, w ten sposób, by więcej osób mogło przeczytać ten słynny fragment wspomnień, kiedy to autor był prawie świadkiem katyńskiej zbrodni. 

„Prawie”, bo przecież nie widział, jak rozstrzeliwano jego kolegów, tylko patrzył jak ich wywożono ze stacji kolejowej gdzieś w nieznane.  A on się został i pojechał na śledztwo do Moskwy. Dlaczego Swianiewicza nie rozstrzelano w Katyniu razem z innymi polskimi oficerami? Ano, dlatego, że był profesorem ekonomii i przed wojną napisał dwie ważne książki: „Lenin jako ekonomista” i (jeszcze ważniejszą) książkę o ekonomii i gospodarce III Rzeszy. Taki specjalista, do tego znakomicie znający zarówno język niemiecki, jak i rosyjski, mógł się przecież jeszcze przydać Związkowi Radzieckiemu… 

Swianiewicz był człowiekiem z Kresów, a dokładnie z pogranicza polsko-rosyjskiego. Jego ojciec pracował na kolei w głębi carskiego imperium, on zaś kształcił się najpierw w rosyjskim gimnazjum, potem na uniwersytecie w Moskwie. Pochodził z mieszanej, polsko-rosyjskiej rodziny, miał rosyjskie ciotki i kuzynów. Z jednej strony był zafascynowany kulturą rosyjską, z drugiej nienawidził Rosji i Rosjan. Dlatego właśnie, na wzór wielu innych ludzi z Kresów, zapałał (dziwaczną i mało zrozumiałą dla człowieka z głębi Polski) sympatią do Niemców i ich sposobu gospodarowania. Jeździł do Niemiec, a raczej do III Rzeszy w latach 1930., już w czasie panowania Adolfa Hitlera, przyjaźnił się z niemieckimi naukowcami z Królewca, pisał o Niemcach i ich sposobach gospodarowania. 

Germanofilia Swianiewicza posunięta była do tego stopnia, że – jak pisze w tej książce - gotów był oddać Niemcom słynny „polski korytarz” (tereny dawnego zaboru pruskiego) oraz zrzec się w imieniu Polski wszelkich pretensji do Gdańska. Taki mądry profesor jak Swianiewicz, zupełnie nie rozumiał, dlaczego ci Polacy z Pomorza robią takie hallo o ten cały korytarz. Dla Swianiewicza autorytetem był na przykład taki Władysław Studnicki, jedyny polski kolaborant, który jesienią 1939 roku, już po zajęciu Polski przez hitlerowskie wojska skierował do władz III Rzeszy „Memoriał w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie nadchodzącej wojny niemiecko-sowieckiej”, gdzie postulował, by wojsko polskie walczyło w Rosji przy boku Wehrmachtu. Autor „W cieniu Katynia” pisze o Studnickim w samych superlatywach.  

Przed wojną Swianiewicz pracował na uniwersytecie wileńskim, przyjaźnił się ze Stanisławem Mackiewiczem, z którym jeździł na konne spacery za miasto. Znał środowisko wileńskich pism „Słowo” i „Kurier”. Lato 1939 roku spędzał z żoną w majątku jej rodziców, a właściwie resztówce (dwór i kawałek ziemi), która pozostała po polskiej stronie granicy. Reszta gruntów była już po stronie radzieckiej, koło domu przebiegała granica i stały zasieki z drutu kolczastego, a część pokoi zajęta była na strażnicę graniczną dla polskiego wojska. Ostatnie wakacje przed wojną przerwała mobilizacja do wojska. Tuż po wybuchu wojny Swianiewicz pożegnał się z żoną i czwórką dzieci. Nie wiedział wtedy, że z żoną zobaczy się dopiero 18 lat później. 

Wielką zaletą tej książki jest barwny opis kampanii wrześniowej 1939 r. Autor wraz ze swoim oddziałem był przerzucany z Wilna do Mołodeczna, z Mołodeczna do Grodna, potem gdzieś pod Piotrków Trybunalski. A potem była już tylko paniczna ucieczka na wschód przed Niemcami i kombinowanie, co robić dalej. Rzucać wszystko i przebijać się za granicę, czy zostać ze swoim oddziałem? Swianiewicz uważał się za człowieka honoru i został. Później dał się wziąć do niewoli przez żołnierzy Armii Czerwonej i trafił wraz z innymi polskimi oficerami do Kozielska. Tam był przesłuchiwany przez oficerów NKWD  i wzbudził zainteresowanie radzieckiego wywiadu. No i właśnie dlatego nie zlikwidowano go w Katyniu. Dalej były więzienia w Moskwie, radzieckie łagry na dalekiej Północy, armia polska w ZSRR, emigracja na Zachód i dalsze życie za granicą. 

W narrację o swojej wojennej niedoli wplata Swianiewicz wiele ciekawych wątków związanych z historią, ekonomią, gospodarką, a nawet mistycyzmem. Pisze także dużo o Rosji, którą darzy uczuciem zwanym niegdyś „odi et amo”, a poźniej „hassliebe”. On tę Rosję zarówno kocha jak i nienawidzi, i próbuje w książce uporządkować swoje odczucia. 

Pamiętam, że opis jak Swianiewicz przez małe okienko pociągu obserwował Polaków wywożonych na rozstrzelanie w Katyniu czytałam w wersji pisanej na maszynie, jeszcze bez podania autora, jeszcze w PRL-u, w latach 1980. Wtedy była taka moda, że ludzie słuchali i nagrywali audycje Radia Wolna Europa, a potem przepisywali to na maszynie i puszczali w obieg. Po latach trafiła do mnie książka Swianiewicza w całości i rozpoznałam ten fragment. A teraz sięgnęłam ponownie po tę pozycję, by znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd redaktor Piotr Zychowicz wziął dziwaczne teorie, że w 1939 roku trzeba było oddać Niemcom „polski korytarz” a nawet Gdańsk (pisał tak w jednej ze swoich książek). No i voila! Już wiemy!

Czytałam Swianiewicza i myślałam też o tym, że dzisiaj tak bardzo rozdmuchuje się sprawę zakazanego przez cały okres PRLu Katynia, a zapomina się lub celowo przemilcza inne zbrodnie popełnione na Polakach. Niemodne stało się pisanie i mówienie o tym, ilu Polaków zamordowali Niemcy jeszcze w 1939 roku i to właśnie w owym „polskim korytarzu”, który profesor Swianiewicz lekką ręką oddałby III Rzeszy. 

A jesienią 1939 roku, właśnie w „polskim korytarzu” niemiecki Selbstchutz rozstrzelał tysiące Polaków, których masowe mogiły znajdują się w Lasach Piaśnickich, w Lasach Szpęgawskich, w bydgoskiej Dolinie Śmierci i wielu, wielu innych miejscach, na Pomorzu i w Wielkopolsce. Ogromna większość tych polskich ofiar do tej pory nie została zidentyfikowana. Niemcy rozstrzelali wtedy kwiat polskiego narodu. Na pierwszy ogień poszli ziemianie, księża, nauczyciele, fabrykanci, urzędnicy, artyści i cała inteligencja. Mało kto dzisiaj wie o tym, że Niemcy weszli do Polski w 1939 r. ze specjalnymi książeczkami, wydrukowanymi w tysiącach egzemplarzy przed wojną w Berlinie, a tam były napisane dokładne dane Polaków przeznaczonych do zlikwidowania, ich nazwiska i adresy. Więcej Polaków zginęły w polskim korytarzu w 1939 roku niż ich kiedykolwiek rozstrzelali Sowieci!

Druga sprawa, dla której nie jaram się Katyniem, jest taka, że obecnie rząd polski celowo przemilcza kwestię ludobójstwa popełnionego na Polakach przez Ukrainców. Według ostatnich szacunków, było to około 100 tysięcy polskich obywateli zamordowanych przez bandy UPA na Wołyniu, w okolicach Lwowa i Stanisławowa. 

A więc to jest tak: sto tysięcy zamordowanych przez UPA kontra parę tysięcy zamordowanych w Katyniu. A ja się pytam: dlaczego sprawa mordów UPA jest wyciszana i zmiatana pod dywan, zaś sprawa Katynia jest rozdmuchiwana do gigantycznych rozmiarów?

O co tu naprawdę chodzi? Kto za tym stoi, by wydobywać na światło jedną tylko zbrodnię i nastawiać Polaków przeciwko Rosji, a zmiatać pod dywan o wiele większe i okrutniejsze zbrodnie Niemców i Ukraińców? Mam wrażenie, że za rozdmuchiwaniem sprawy Katynia stoi dzisiaj „opcja niemiecka”, a także „opcja ukraińska”, której zależy na przykryciu własnych zbrodni. 

Oczywiście, Swianiewicz nic tu nie zawinił, poza swoją germanofilią. Jego książka jest dobrze napisana, barwnym językiem, czyta się ją z zainteresowaniem. Ale po lekturze pozostaje żal i pytanie: co z tym Katyniem? Jestem zmęczona tym gadaniem o Katyniu… 

Dlaczego nie mówi się o tym, co zrobili nam Niemcy i Ukraińcy? 

Swianiewicz Stanisław, „W cieniu Katynia”, wy. Czytelnik, Warszawa 1990

6 komentarzy:

  1. Publikacja dość ciekawa :) I na pewno wyróżniająca się spośród innych książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Na pewno lepiej przeczytać jednego Swianiewicza niż dziesiątki popluczyn o Katyniu zalegających obecnie magazyny książkowe. Ja tu trochę zamarudzilam, bo mam pretensje do niego, ale to naprawdę dobrze się czyta, jedna z lepszych książek wspominkowych o II wojnie.

      Usuń
    2. Muszę rozejrzeć się za nią w bibliotece :) i na pewni polecę ją narzeczonemu, bo historia to jego konik :)

      Usuń
  2. W czasach PRL było dużo więcej publikacji o bestialstwie Niemców, ale, jako że gloryfikowały jednocześnie przyjaźń polsko-radziecką, masowo znikały z bibliotek na początku lat 90. Dzis faktycznie zbyt często zapominamy o zbrodniach niemieckich, eksponując nadmiernie zbrodnie sowieckie. Trudno się jednak dziwić takiemu stanowi rzeczy. Każdy patrzy na II WŚ ze swojego punktu widzenia. Rodzina, która ucierpiała bardziej ze strony Sowietów, będzie nosiła w sobie żale o niewyjaśnione zbrodnie po wschodniej części Polski (byłej i obecnej). Z kolei rodzina, w której losach pojawiły się obozy koncentracyjne i okupacja niemiecka, będzie pamiętała te właśnie zbrodnie jako bardziej krwawe. Tę informację dostaniemy też w genach, może już nie jako nienawiść ale np. niechęć lub obawę w stosunku do tego a nie innego reżimu.
    Można by powiedzieć: „No cóż – sprawiedliwość dziejowa. Mówimy teraz głośno o tym, o czym należało milczeć przez 50 lat”. I to prawda. Ale jest również prawdą, że każdy z nas widzi, co eksponowane jest w polityce zagranicznej naszego kraju od wielu lat. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy (politycznie) jednemu z okupantów wybaczyli doznane krzywdy (bo mogliśmy o tym pisać i mówić przez dziesiątki lat), a drugiemu jeszcze tych krzywd nie wybaczyliśmy (bo możemy o nich wołać dopiero od lat 90). I to już jest naprawdę smutne i niedojrzałe, ale… nie ma niestety prostego rozwiązania dla tego problemu. Niektórzy internauci otwarcie mówią, że publikacje o zbrodniach i zbrodniarzach niemieckich po 1990r. są faktycznie zbyt łagodne lub wręcz przekłamywane. Tymczasem jednak wszyscy zgodzić musimy się z faktem, że w 1939r. obydwaj okupanci rozegrali tę inwazję z zimną kalkulacją – Niemcy rozstrzelali lub spalili w obozach polską kadrę uniwersytecką, a Rosjanie zajęli się tym równie precyzyjnie w Katyniu. Obydwie zbrodnie były wymierzone celnie w tych, którzy mogli nieść przez kolejne dziesięciolecia świadomość polskości – czyli eksterminacja sprowadzała się do tego, że nawet jeśli my przestaniemy być okupantami, to wy startujecie od zera. No i wystartowaliśmy, a dziś patrzeć nie możemy na „resortową” inteligencję w mediach.
    Dzięki, za tę recenzję. Nigdy nie słyszałam o tej publikacji, a na pewno po nią sięgnę. Zaciekawiłaś mnie tym germanofilstwem człowieka, którego wykształcił Związek Radziecki. Hassliebe… ciekawe pojęcie.

    Rozpisałam się tak, głównie dlatego, że wciąż przecieram oczy ze zdumienia nad rosyjską mentalnością, w której Polska jest traktowana, jak zdrajca słowiańskiego imperium pod wodzą jaśnie oświeconego Putina. Ostatnio czytałam w Rzeczpospolitej wywiad z rosyjskim ministrem kultury http://www.rp.pl/Polityka/301289868-Rosyjski-minister-Polska-sama-wybrala-komunizm.html
    Poziom zaślepienia rosyjskiego pokolenia, które o dziwo nie studiowało już w czasach komuny, jest naprawdę zaskakujący. Czytam teraz taką reportażową historię o losach polskiej rodziny z okolic Wilna pt. „Zielona sukienka” Małgorzaty Szumskiej. Jej dziadkowie przeżyli zesłanie na Syberię, a ona podąża współcześnie ich śladem, odwiedzając kolejne miejscowości zsyłki. Wystarczyłoby, żeby pan minister poczytał kilka takich prostych opowieści o tym, ileż to Polacy z szeroko pojętych Kresów mają powodów do kochania radzieckich „wyzwolicieli”.

    Raz jeszcze dziękuję za recenzję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!
    Ja także dziękuję za obszerną i rzeczową wypowiedź. Zgadzam się z tym, że to, co myślimy o historii to pochodzi z naszych domów, z tego, co się opowiadało w rodzinie. Akurat tam się składa, że moi przodkowie mieszkali na terenach wcielonych do III Rzeszy i w ogóle tak dostali w tyłek od Niemców, że szkoda gadać (wysiedlenia, wywózka na roboty przymusowe do niemiec, zarekwirowanie domu w odwecie za ODMOWĘ podpisania volklisty - to nie jest prawda, że każdy Polak musial podpisać, moja babcia nie podpisała, do końca zachowała polski honor i godność, za co zapłaciła utratą domu, gospodarstwa pod Toruniem i wywózką z dziećmi na roboty przymusowe). Tak więc - dla mnie liczą się przede wszystkim zbrodnie niemieckie, obecnie przemilczane w duchu źle pojętego wybaczania. Moja stara matka nigdy nie wybaczyła niemcom swojej tułaczki wojennej (dziecko 12-letnie na robotach przymusowych, samotna w Prusach wschodnich, dopiero Armia Czerwona ją wyzwoliła z niemieckiej niewoli w styczniu 1945 roku). Ja też nigdy niemcom nie wybaczę! Dlatego przypominam o tych zbrodniach.
    Tak samo kwestia UPA mnie boli, bo mieszkam wśród ludzi pochodzących z Wołynia, nasłuchałam się historii o dzieciach zabijanych grabiami i widłami itp. A to jest teraz tabu dla naszych władz w imię źle pojętej przyjaźni z Ukrainą.
    A cóż mnie może obchodzić Katyń? Nikt z mojej rodziny tam nie zginął, nie mam żadnych związków emocjonalnych z Katyniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do książki Małgorzaty Szumskiej "Zielona sukienka" to znam, czytałam i uważam ją za jedną z najlepszych książek podróżniczych po Rosji. Tu na blogu jest gdzieś moja entuzjastyczna recenzja.

    OdpowiedzUsuń