„W
cieniu Katynia” Stanisława Swianiewicza to książka-legenda, zakazana w PRL-u i potajemnie przepisywana we fragmentach na
maszynach do pisania. Jej kopie były robione od razu w kilku egzemplarzach,
przez kalkę, w ten sposób, by więcej osób mogło przeczytać ten słynny fragment
wspomnień, kiedy to autor był prawie świadkiem katyńskiej zbrodni.
„Prawie”,
bo przecież nie widział, jak rozstrzeliwano jego kolegów, tylko patrzył jak ich
wywożono ze stacji kolejowej gdzieś w nieznane.
A on się został i pojechał na śledztwo do Moskwy. Dlaczego Swianiewicza
nie rozstrzelano w Katyniu razem z innymi polskimi oficerami? Ano, dlatego, że był
profesorem ekonomii i przed wojną napisał dwie ważne książki: „Lenin jako
ekonomista” i (jeszcze ważniejszą) książkę o ekonomii i gospodarce III Rzeszy.
Taki specjalista, do tego znakomicie znający zarówno język niemiecki, jak i
rosyjski, mógł się przecież jeszcze przydać Związkowi Radzieckiemu…
Swianiewicz
był człowiekiem z Kresów, a dokładnie z pogranicza polsko-rosyjskiego. Jego
ojciec pracował na kolei w głębi carskiego imperium, on zaś kształcił się najpierw
w rosyjskim gimnazjum, potem na uniwersytecie w Moskwie. Pochodził z mieszanej,
polsko-rosyjskiej rodziny, miał rosyjskie ciotki i kuzynów. Z jednej strony był
zafascynowany kulturą rosyjską, z drugiej nienawidził Rosji i Rosjan. Dlatego
właśnie, na wzór wielu innych ludzi z Kresów, zapałał (dziwaczną i mało
zrozumiałą dla człowieka z głębi Polski) sympatią do Niemców i ich sposobu
gospodarowania. Jeździł do Niemiec, a raczej do III Rzeszy w latach 1930., już
w czasie panowania Adolfa Hitlera, przyjaźnił się z niemieckimi naukowcami z
Królewca, pisał o Niemcach i ich sposobach gospodarowania.
Germanofilia
Swianiewicza posunięta była do tego stopnia, że – jak pisze w tej książce - gotów
był oddać Niemcom słynny „polski korytarz” (tereny dawnego zaboru pruskiego)
oraz zrzec się w imieniu Polski wszelkich pretensji do Gdańska. Taki mądry
profesor jak Swianiewicz, zupełnie nie rozumiał, dlaczego ci Polacy z Pomorza
robią takie hallo o ten cały korytarz. Dla Swianiewicza autorytetem był na
przykład taki Władysław Studnicki, jedyny polski kolaborant, który jesienią
1939 roku, już po zajęciu Polski przez hitlerowskie wojska skierował do władz
III Rzeszy „Memoriał w sprawie odtworzenia Armii Polskiej i w sprawie
nadchodzącej wojny niemiecko-sowieckiej”, gdzie postulował, by wojsko polskie
walczyło w Rosji przy boku Wehrmachtu. Autor „W cieniu Katynia” pisze o
Studnickim w samych superlatywach.
Przed
wojną Swianiewicz pracował na uniwersytecie wileńskim, przyjaźnił się ze
Stanisławem Mackiewiczem, z którym jeździł na konne spacery za miasto. Znał
środowisko wileńskich pism „Słowo” i „Kurier”. Lato 1939 roku spędzał z żoną w
majątku jej rodziców, a właściwie resztówce (dwór i kawałek ziemi), która
pozostała po polskiej stronie granicy. Reszta gruntów była już po stronie
radzieckiej, koło domu przebiegała granica i stały zasieki z drutu kolczastego,
a część pokoi zajęta była na strażnicę graniczną dla polskiego wojska. Ostatnie
wakacje przed wojną przerwała mobilizacja do wojska. Tuż po wybuchu wojny
Swianiewicz pożegnał się z żoną i czwórką dzieci. Nie wiedział wtedy, że z żoną
zobaczy się dopiero 18 lat później.
Wielką
zaletą tej książki jest barwny opis kampanii wrześniowej 1939 r. Autor wraz ze
swoim oddziałem był przerzucany z Wilna do Mołodeczna, z Mołodeczna do Grodna,
potem gdzieś pod Piotrków Trybunalski. A potem była już tylko paniczna ucieczka
na wschód przed Niemcami i kombinowanie, co robić dalej. Rzucać wszystko i
przebijać się za granicę, czy zostać ze swoim oddziałem? Swianiewicz uważał się
za człowieka honoru i został. Później dał się wziąć do niewoli przez żołnierzy Armii
Czerwonej i trafił wraz z innymi polskimi oficerami do Kozielska. Tam był
przesłuchiwany przez oficerów NKWD i
wzbudził zainteresowanie radzieckiego wywiadu. No i właśnie dlatego nie
zlikwidowano go w Katyniu. Dalej były więzienia w Moskwie, radzieckie łagry na
dalekiej Północy, armia polska w ZSRR, emigracja na Zachód i dalsze życie za
granicą.
W
narrację o swojej wojennej niedoli wplata Swianiewicz wiele ciekawych wątków
związanych z historią, ekonomią, gospodarką, a nawet mistycyzmem. Pisze także
dużo o Rosji, którą darzy uczuciem zwanym niegdyś „odi et amo”, a poźniej „hassliebe”.
On tę Rosję zarówno kocha jak i nienawidzi, i próbuje w książce uporządkować
swoje odczucia.
Pamiętam,
że opis jak Swianiewicz przez małe okienko pociągu obserwował Polaków
wywożonych na rozstrzelanie w Katyniu czytałam w wersji pisanej na maszynie,
jeszcze bez podania autora, jeszcze w PRL-u, w latach 1980. Wtedy była taka
moda, że ludzie słuchali i nagrywali audycje Radia Wolna Europa, a potem
przepisywali to na maszynie i puszczali w obieg. Po latach trafiła do mnie
książka Swianiewicza w całości i rozpoznałam ten fragment. A teraz sięgnęłam ponownie
po tę pozycję, by znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd redaktor Piotr Zychowicz
wziął dziwaczne teorie, że w 1939 roku trzeba było oddać Niemcom „polski
korytarz” a nawet Gdańsk (pisał tak w jednej ze swoich książek). No i voila!
Już wiemy!
Czytałam
Swianiewicza i myślałam też o tym, że dzisiaj tak bardzo rozdmuchuje się sprawę
zakazanego przez cały okres PRLu Katynia, a zapomina się lub celowo przemilcza
inne zbrodnie popełnione na Polakach. Niemodne stało się pisanie i mówienie o
tym, ilu Polaków zamordowali Niemcy jeszcze w 1939 roku i to właśnie w owym „polskim
korytarzu”, który profesor Swianiewicz lekką ręką oddałby III Rzeszy.
A
jesienią 1939 roku, właśnie w „polskim korytarzu” niemiecki Selbstchutz
rozstrzelał tysiące Polaków, których masowe mogiły znajdują się w Lasach
Piaśnickich, w Lasach Szpęgawskich, w bydgoskiej Dolinie Śmierci i wielu, wielu
innych miejscach, na Pomorzu i w Wielkopolsce. Ogromna większość tych polskich
ofiar do tej pory nie została zidentyfikowana. Niemcy rozstrzelali wtedy kwiat
polskiego narodu. Na pierwszy ogień poszli ziemianie, księża, nauczyciele,
fabrykanci, urzędnicy, artyści i cała inteligencja. Mało kto dzisiaj wie o tym,
że Niemcy weszli do Polski w 1939 r. ze specjalnymi książeczkami, wydrukowanymi
w tysiącach egzemplarzy przed wojną w Berlinie, a tam były napisane dokładne
dane Polaków przeznaczonych do zlikwidowania, ich nazwiska i adresy. Więcej
Polaków zginęły w polskim korytarzu w 1939 roku niż ich kiedykolwiek rozstrzelali
Sowieci!
Druga sprawa, dla której nie jaram się Katyniem, jest taka, że obecnie rząd polski celowo przemilcza kwestię ludobójstwa popełnionego na Polakach przez Ukrainców. Według ostatnich szacunków, było to około 100 tysięcy polskich obywateli zamordowanych przez bandy UPA na Wołyniu, w okolicach Lwowa i Stanisławowa.
A
więc to jest tak: sto tysięcy zamordowanych przez UPA kontra parę tysięcy
zamordowanych w Katyniu. A ja się pytam: dlaczego sprawa mordów UPA jest
wyciszana i zmiatana pod dywan, zaś sprawa Katynia jest rozdmuchiwana do
gigantycznych rozmiarów?
O
co tu naprawdę chodzi? Kto za tym stoi, by wydobywać na światło jedną tylko
zbrodnię i nastawiać Polaków przeciwko Rosji, a zmiatać pod dywan o wiele
większe i okrutniejsze zbrodnie Niemców i Ukraińców? Mam wrażenie, że za
rozdmuchiwaniem sprawy Katynia stoi dzisiaj „opcja niemiecka”, a także „opcja
ukraińska”, której zależy na przykryciu własnych zbrodni.
Oczywiście,
Swianiewicz nic tu nie zawinił, poza swoją germanofilią. Jego książka jest
dobrze napisana, barwnym językiem, czyta się ją z zainteresowaniem. Ale po
lekturze pozostaje żal i pytanie: co z tym Katyniem? Jestem zmęczona tym
gadaniem o Katyniu…
Dlaczego
nie mówi się o tym, co zrobili nam Niemcy i Ukraińcy?
Swianiewicz
Stanisław, „W cieniu Katynia”, wy. Czytelnik, Warszawa 1990
Publikacja dość ciekawa :) I na pewno wyróżniająca się spośród innych książek :)
OdpowiedzUsuńWitaj!
UsuńNa pewno lepiej przeczytać jednego Swianiewicza niż dziesiątki popluczyn o Katyniu zalegających obecnie magazyny książkowe. Ja tu trochę zamarudzilam, bo mam pretensje do niego, ale to naprawdę dobrze się czyta, jedna z lepszych książek wspominkowych o II wojnie.
Muszę rozejrzeć się za nią w bibliotece :) i na pewni polecę ją narzeczonemu, bo historia to jego konik :)
UsuńW czasach PRL było dużo więcej publikacji o bestialstwie Niemców, ale, jako że gloryfikowały jednocześnie przyjaźń polsko-radziecką, masowo znikały z bibliotek na początku lat 90. Dzis faktycznie zbyt często zapominamy o zbrodniach niemieckich, eksponując nadmiernie zbrodnie sowieckie. Trudno się jednak dziwić takiemu stanowi rzeczy. Każdy patrzy na II WŚ ze swojego punktu widzenia. Rodzina, która ucierpiała bardziej ze strony Sowietów, będzie nosiła w sobie żale o niewyjaśnione zbrodnie po wschodniej części Polski (byłej i obecnej). Z kolei rodzina, w której losach pojawiły się obozy koncentracyjne i okupacja niemiecka, będzie pamiętała te właśnie zbrodnie jako bardziej krwawe. Tę informację dostaniemy też w genach, może już nie jako nienawiść ale np. niechęć lub obawę w stosunku do tego a nie innego reżimu.
OdpowiedzUsuńMożna by powiedzieć: „No cóż – sprawiedliwość dziejowa. Mówimy teraz głośno o tym, o czym należało milczeć przez 50 lat”. I to prawda. Ale jest również prawdą, że każdy z nas widzi, co eksponowane jest w polityce zagranicznej naszego kraju od wielu lat. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy (politycznie) jednemu z okupantów wybaczyli doznane krzywdy (bo mogliśmy o tym pisać i mówić przez dziesiątki lat), a drugiemu jeszcze tych krzywd nie wybaczyliśmy (bo możemy o nich wołać dopiero od lat 90). I to już jest naprawdę smutne i niedojrzałe, ale… nie ma niestety prostego rozwiązania dla tego problemu. Niektórzy internauci otwarcie mówią, że publikacje o zbrodniach i zbrodniarzach niemieckich po 1990r. są faktycznie zbyt łagodne lub wręcz przekłamywane. Tymczasem jednak wszyscy zgodzić musimy się z faktem, że w 1939r. obydwaj okupanci rozegrali tę inwazję z zimną kalkulacją – Niemcy rozstrzelali lub spalili w obozach polską kadrę uniwersytecką, a Rosjanie zajęli się tym równie precyzyjnie w Katyniu. Obydwie zbrodnie były wymierzone celnie w tych, którzy mogli nieść przez kolejne dziesięciolecia świadomość polskości – czyli eksterminacja sprowadzała się do tego, że nawet jeśli my przestaniemy być okupantami, to wy startujecie od zera. No i wystartowaliśmy, a dziś patrzeć nie możemy na „resortową” inteligencję w mediach.
Dzięki, za tę recenzję. Nigdy nie słyszałam o tej publikacji, a na pewno po nią sięgnę. Zaciekawiłaś mnie tym germanofilstwem człowieka, którego wykształcił Związek Radziecki. Hassliebe… ciekawe pojęcie.
Rozpisałam się tak, głównie dlatego, że wciąż przecieram oczy ze zdumienia nad rosyjską mentalnością, w której Polska jest traktowana, jak zdrajca słowiańskiego imperium pod wodzą jaśnie oświeconego Putina. Ostatnio czytałam w Rzeczpospolitej wywiad z rosyjskim ministrem kultury http://www.rp.pl/Polityka/301289868-Rosyjski-minister-Polska-sama-wybrala-komunizm.html
Poziom zaślepienia rosyjskiego pokolenia, które o dziwo nie studiowało już w czasach komuny, jest naprawdę zaskakujący. Czytam teraz taką reportażową historię o losach polskiej rodziny z okolic Wilna pt. „Zielona sukienka” Małgorzaty Szumskiej. Jej dziadkowie przeżyli zesłanie na Syberię, a ona podąża współcześnie ich śladem, odwiedzając kolejne miejscowości zsyłki. Wystarczyłoby, żeby pan minister poczytał kilka takich prostych opowieści o tym, ileż to Polacy z szeroko pojętych Kresów mają powodów do kochania radzieckich „wyzwolicieli”.
Raz jeszcze dziękuję za recenzję i pozdrawiam.
Witam!
OdpowiedzUsuńJa także dziękuję za obszerną i rzeczową wypowiedź. Zgadzam się z tym, że to, co myślimy o historii to pochodzi z naszych domów, z tego, co się opowiadało w rodzinie. Akurat tam się składa, że moi przodkowie mieszkali na terenach wcielonych do III Rzeszy i w ogóle tak dostali w tyłek od Niemców, że szkoda gadać (wysiedlenia, wywózka na roboty przymusowe do niemiec, zarekwirowanie domu w odwecie za ODMOWĘ podpisania volklisty - to nie jest prawda, że każdy Polak musial podpisać, moja babcia nie podpisała, do końca zachowała polski honor i godność, za co zapłaciła utratą domu, gospodarstwa pod Toruniem i wywózką z dziećmi na roboty przymusowe). Tak więc - dla mnie liczą się przede wszystkim zbrodnie niemieckie, obecnie przemilczane w duchu źle pojętego wybaczania. Moja stara matka nigdy nie wybaczyła niemcom swojej tułaczki wojennej (dziecko 12-letnie na robotach przymusowych, samotna w Prusach wschodnich, dopiero Armia Czerwona ją wyzwoliła z niemieckiej niewoli w styczniu 1945 roku). Ja też nigdy niemcom nie wybaczę! Dlatego przypominam o tych zbrodniach.
Tak samo kwestia UPA mnie boli, bo mieszkam wśród ludzi pochodzących z Wołynia, nasłuchałam się historii o dzieciach zabijanych grabiami i widłami itp. A to jest teraz tabu dla naszych władz w imię źle pojętej przyjaźni z Ukrainą.
A cóż mnie może obchodzić Katyń? Nikt z mojej rodziny tam nie zginął, nie mam żadnych związków emocjonalnych z Katyniem.
Co do książki Małgorzaty Szumskiej "Zielona sukienka" to znam, czytałam i uważam ją za jedną z najlepszych książek podróżniczych po Rosji. Tu na blogu jest gdzieś moja entuzjastyczna recenzja.
OdpowiedzUsuń