Translate

piątek, 27 stycznia 2017

Jojo Moyes, „Zanim się pojawiłeś”, czyli melodramat z eutanazją w tle



Tak, przyznaję się! Czasami czytam po nocach odmóżdżające romanse albo melodramaty. I nawet mi się  podobają. Tak mi się zrobiło na starość, jak skończyłam 50 lat. Wcześniej romanse i flirty istniały dla mnie tylko w prawdziwym życiu, a czytanie o nich nudziło mnie okrutnie. Zamiast nich wolałam pochłaniać trzymające w napięciu kryminały, thrillery oraz powieści o duchach i wampirach. A teraz, skoro już pomału zbliżam się  do 60., przyszła pora na melodramaty, ulubione czytelnicze danie starszych pań. Jeszcze trochę, a ufarbuję swoje siwe włosy na niebiesko albo na fioletowo i wymienię swoją garderobą na różową!   

O czym jest ta powieść? Fabuła jest dość banalna: Wielka Brytania, młoda, bezrobotna, niewykształcona i w ogóle niezbyt mądra dziewczyna z klasy niższej zatrudnia się na czas określony jako opiekunka i dama do towarzystwa sparaliżowanego od głowy w dół młodzieńca z wyższej klasy średniej, który  źle znosi swoją chorobę i chce poddać się eutanazji w szwajcarskiej klinice, gdzie można to zrobić legalnie. Rodzina wybłagała, by wstrzymał się z tym jeszcze pół roku. W tym czasie może wróci mu chęć do życia? 

Młodzieniec ma wszystko, o czym nasz polski niepełnosprawny może tylko pomarzyć: przystosowane pomieszczenie na parterze w rodowej rezydencji, ekstra wózek, ekstra samochód z wysuwaną rampą, osobistego pielęgniarza, nieograniczone zasoby finansowe (familia jest bogata, a i on też przed wypadkiem pracował jako prawnik czy też biznesmen w londyńskim City), prywatnych lekarzy i prywatny szpital na skinięcie palcem. Jego problemem jest to, że zupełnie nie radzi sobie psychicznie z zaistniałą sytuacją, ma strasznego doła i nie chce już dłużej żyć, bo wcześniej zarabiał kasę, jeździł sobie po świecie i uprawiał ekstremalne sporty. Śmiać mi się chciało, kiedy czytałam o problemach sparaliżowanego angielskiego japiszona. Spróbowałby żyć bez tych swoich pieniędzy i borykać się z polskimi instytucjami takimi jak ZUS, PFRON, NFZ itd. Uznałam, że w dupie się chłopakowi poprzewracało z tego dobrobytu! Przypomniał mi się słynny Janusz Świtaj, sparaliżowany Polak, który też chciał kiedyś popełnić samobójstwo (eutanazję), ale cała Polska, poruszona jego przypadkiem omawianym w mediach, kibicowała mu, a potem, zdaje się, pomogła mu fundacja Anny Dymnej i Świtaj odżył. Wyguglujcie sobie!

A ten rozkapryszony Anglik marudzi, że mu źle, że nie chce żyć i tak dalej… Biedna nasza bohaterka stara się jak może, by go rozerwać, a on nic. W końcu następuje to, co nieuniknione: nieustanna bliskość powoduje, że zakochują się w sobie, no i… Eee, końca Wam nie zdradzę, rozwiązanie całości jest dosłownie na ostatnich stronnicach, poczytajcie sobie sami, jak macie ochotę!

Skoro tak narzekam, po co to czytałam? Co tam czytałam! Połknęłam całość w dwie, może trzy noce! Czytałam, no bo to jest dobrze napisane! Po prostu tyle! Bardzo trudny współczesny temat eutanazji został podany czytelnikowi w interesującej formie. Autorka świetnie oddała życie codzienne angielskiej klasy niższej (klimaty jak z słynnego serialu o pani Bukietowej) i pokazała od wewnątrz zwyczajną, prostą dziewczynę skonfrontowaną z brytyjskimi arystokratami. Nawet socjolodzy to potwierdzają, że dawny system klasowy w Wielkiej Brytanii ma się dobrze, a może nawet jeszcze lepiej. Jedni czytają książki, a drudzy „Sun” (brytyjski odpowiednik „Faktu”), gdzie jest więcej obrazków niż tekstu. Jedni chodzą na koncerty muzyki klasycznej, a drudzy tylko rozrywkowej. Jedni oglądają zagraniczne filmy z napisami, dla drugich jest niepojęte, by na raz oglądać film i czytać napisy. Nasza bohaterka ogląda taki film po raz pierwszy ze swoim podopiecznym, a ma wtedy 27 lat. 

Jojo Moyes zapewniła sukces swej powieści, sięgając do starych, może trochę wytartych, ale wciąż żywych literackich archetypów. I tak – niedouczona bohaterka (i narratorka jednocześnie) to kolejna kopia nieśmiertelnej sierotki Jane Eyre z domieszką Mary Lennox („Tajemniczy ogród” się kłania), zaś sparaliżowany japiszon to skrzyżowanie dumnego pana Rochestera z chorym Colinem z „Tajemniczego ogrodu”. W wersji filmowej, która jest dużo słabsza od książki, główna bohaterka przypomina wizualnie Dorotkę z filmu „Czarnoksiężnik z krainy Oz”. Są jeszcze nawiązania do słynnej „Love story” (wersja powieściowa i filmowa), gdzie główna boharka umiera na raka, jak również innych, niezliczonych melodramatycznych wyciskaczy łez. Jest tu jeszcze wątek Pigmaliona (G. B. Shaw) i jego licznych wariacji. Są też użyte dawne motywy epikurejskie („ciesz się chwilą!”), ale nad wszystkim wisi stare „memento mori”.     

Miłość i śmierć! Rozpisane na wiele stron! Czegóż chcieć więcej, by powstał bestseller? Zwłaszcza, jak się umie pisać. A ta autorka pisać potrafi, czego dowodzi fakt, iż aż dwa razy została laureatką nagrody dla najlepszej powieści romantycznej roku  (Romantic Novel of the Year Award) za swoje wcześniejsze powieści. A nie jest łatwo dostać taką nagrodę, bowiem w angielskim kręgu językowym powieści romantyczne pisane są dosłownie na tony! Konkurencja jest ogromna. Większość tej produkcji to, oczywiście, chłam, ale zdarzają się perełki. Takie jak ta powieść! 

Moyes Jojo, „Zanim się pojawiłeś”, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, wyd. Świat Książki/Fakt, Warszawa 2016

A tu zwiastun filmu:

niedziela, 22 stycznia 2017

Powstanie styczniowe: książki i filmy




Z okazji rocznicy wybuchu powstania styczniowego chciałabym rzucić Wam parę tytułów wartościowych książek i filmów na ten temat.  

Po pierwsze: wersja oficjalna tego wydarzenia. Trochę historii i smaczków obyczajowych związanych z tym wydarzeniem znaleźć można w dodatku do tygodnika „Polityka” wydanym w styczniu 2013 roku. Kupiłam wtedy, trzymam i zaglądam czasem, jak czegoś nie wiem. Niestety, nie udało mi się upolować monografii Stefana Kieniewicza o powstaniu styczniowym. Ale mam chociaż to zamiast Kieniewicza. 



Po drugie: wspomnienia uczestników. Książka nazywa się „Zapomniane wspomnienia” i wydał ją PAX w 1981 roku. Niezbyt łatwe w lekturze, ale warto. 



Po trzecie: największy polski hicior literacki związany z powstaniem styczniowym, czyli „Wierna rzeka” Stefana Żeromskiego, powieść z 1925 roku. Dramat historyczny, melodramat i powieść gotycka w jednym. Wiele realiów z epoki, znakomicie odtworzony klimat tamtych czasów, mnóstwo szczegółów z życia codziennego polskiego dworu w czasie powstania, nawiedzony dwór (straszy tam duch, ale jak! Prawie jak w „Drakuli”! I nie ma tam wyjaśnienia racjonalnego, co sobie bardzo cenię, jak czytam o zjawiskach paranormalnych.), do tego wspaniała postać dzielnej Salomei, jedna z najlepszych postaci kobiecych w naszej literaturze, no i ten nieszczęsny wątek miłosny, który się Żeromskiemu zupełnie nie udał. Czyta się to naprawdę dobrze!



O atrakcyjności tego tekstu świadczy to, że był aż trzy razy filmowany. W okresie międzywojennym dwa razy (wersja niema i mówiona) i drugi raz w stanie wojennym. Co ciekawe, tę trzecią wersję zrobił Tadeusz Chmielewski, reżyser znany z takich lekkich komediowych filmów jak „Ewa chce spać”, „Wiosna, panie sierżancie” czy „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Obejrzałam wszystkie trzy wersje, bo są na YT. Pierwsza jest najwierniejsza i bardzo teatralna. Druga – melodramatyczna. Trzecia – ciemna i ponura, ale za to jak zagrana! Salomea zawsze już będzie dla mnie miała twarz młodej Małgorzaty Pieczyńskiej, do tego cudowna rola służącego w wykonaniu Franciszka Pieczki, no i modelowo umierający Olgierd Łukaszewicz. 




Po czwarte: dwie powieści Marii Rodziewiczówny, to jest „Pożary i zgliszcza” oraz „Byli i będą”. Pierwsza z nich traktuje o walkach powstańczych na kresach wschodnich i jest jedną z najlepszych, ale też najbardziej przygnębiających powieści tej autorki. Druga opowiada o gehennie, jaką przechodzili Polacy na kresach po powstaniu styczniowym i włos się na głowie jeży, kiedy czytamy o carskich represjach wobec polskich buntowszczyków.  






Po piąte: Stanisław Rembek i „Ballada o wzgardliwym wisielcu”. Tom zawiera jeszcze teksty pt. „Przekazana sztafeta” i „Igła wojewody”. Wieść niesie, że Rembek napisał najlepszy artystycznie tekst o powstaniu. Nie mam jeszcze zdania na ten temat, bo dopiero sobie to wypożyczyłam z biblioteki i zamierzam czytać. Oglądałam za to filmową adaptację tekstów Rembeka, którą zrobił w 1992 roku Juliusz Machulski pod tytułem „Szwadron”. To jest znakomity i powalający film, jeden z najlepszych polskich filmów historycznych ever! Polecam gorąco!


Szwadron 1992 (napisy PL) - YouTube