Translate

niedziela, 27 grudnia 2015

„Cichy Don” – nowa ekranizacja




Obejrzałam nową ekranizację „Cichego Donu”, czyli serial rosyjski, który był pokazywany w rosyjskiej telewizji na przełomie listopada i grudnia tego roku.

A było co oglądać!

Ale od początku!

Najpierw o tekście i jego autorze, czy też raczej autorach.

Powieść „Cichy Don”, a raczej historia jej powstania, sama w sobie zasługuje na film dokumentalny. Chodzi o sporną kwestię jej autorstwa. Oficjalna wersja, podtrzymywana latami przez radzieckich krytyków literackich, jest taka, iż napisał ją Michaił Szołochow, prosty, niewykształcony, młody Kozak znad Donu. Wersję tę podtrzymują do dziś spadkobiercy Szołochowa i ci, którzy odcinają kupony od jego sławy.

Druga wersja głosi, że autorem „Cichego Donu”, a przynajmniej większej (i lepszej) części tego utworu był syn kozackiego atamana Fiodor Kriukow (1870-1920), który już wcześniej pisał i wydawał teksty o tematyce kozackiej. W tym sporze większość argumentów przechyla szalę zwycięstwa na stronę Kriukowa: osobiste doświadczenie życiowe, wykształcenie i wcześniejsza twórczość, a nawet znajomość przedrewolucyjnej ortografii, której ślady znaleźli badacze tekstu w rzekomo „oryginalnym” rękopisie Szołochowa. Według tej teorii, rękopis zmarłego na tyfus w wojskowym szpitalu Kriukowa dostał się jakoś w ręce Szołochowa, a ten przepisał go i przedstawił jako swój. Skandynawscy slawiści zrobili nawet komputerową analizę „Cichego Donu” i wyszło im, że Szołochow w żadnym wypadku nie mógł go napisać. Świadczy o tym także mierna jakość artystyczna innych tekstów jego autorstwa, jak np. „Zaorany ugór”.

Teraz o ekranizacjach.  

Po raz pierwszy „Cichy Don” został sfilmowany w 1930 roku w wersji niemej. Reżyserowali Olga Preobrażeńska i Iwan Prawow. Główne role Grigorija Melechowa i Aksinii Astachowej zagrali Andriej Abrikosow i Emma Cesarskaja: 



Po raz drugi powieść sfilmował Siergiej Gierasimow w 1958 roku. Grigorija i Aksinię zagrali w nim Piotr Glebow i Elina Bystrickaja: 



Trzecia filmowa wersja zaczęła być kręcona w okolicy roku 1990, reżyserował ją Siergiej Bondarczuk. Film (a raczej serial) powstawał w koprodukcji włosko-radzieckiej, a potem włosko-rosyjskiej, zdjęcia kręcono na Ukrainie i w Rosji, a główne role zagrali homoseksualny aktor angielski Rupert Everett i Amerykanka Delphine Forest. Dialogi były po angielsku. Do tego w czasie jego kręcenia walił się Związek Radziecki, nie było komu płacić za film, więc w trakcie montażu Włosi skonfiskowali nakręconą taśmę filmową z powodu zaległych kredytów bankowych. Rosjanom powiedziano, że taśma „zaginęła”. Odnalazła się dopiero 22 lata po śmierci reżysera Bondarczuka. Rosyjska telewizyjna premiera tego serialu odbyła się w 2006 roku, osobno została wypuszczona na DVD skrócona wersja filmowa. Okazało się, że nie było na co czekać. Ten film to po prostu tragedia! A właściwie - parodia słynnej powieści! Kto nie wierzy, może sobie zobaczyć na YT:



Za czwartą wersję „Cichego Donu” wziął się reżyser Siergiej Ursulak, znany ze znakomitego serialu „Likwidacja” o bandyckiej Odessie. 

Wersja Ursulaka nakręcona „na motywach” „Cichego Donu” jest właściwie odświeżeniem i odmłodzeniem wersji Gierasimowa z 1958 roku. U Gierasimowa w rolach młodych Kozaków występowali bardzo dojrzali, przeszło 40-letni aktorzy, a tu główne role zagrali młodzi, ale doskonali aktorzy: 30-letni Jewgienij Tkaczuk i 22-letnia Polina Czernyszowa. Tkaczuk wcześniej zasłynął rolą Miszki Japończyka w serialu osnutym na motywach odeskich opowiadań Izaaka Babla i jest naprawdę świetnym, dobrze zapowiadającym się rosyjskim aktorem. Do tego znakomicie jeździ konno i umie grać w strojach historycznych. Jeszcze o nim usłyszymy!

Serial Ursulaka składa się z 14 odcinków i jest dość dokładną adaptacją powieści. Wielkie jego walory to znakomita gra aktorska, piękne zdjęcia, wspaniałe pejzaże i interesujący podkład muzyczny. Na potrzeby serialu zbudowano specjalny wiejski skansen złożony z kopii kozackich chat, zaś aktorzy grający Kozaków uczyli się nie tylko jazdy konnej i powożenia, ale nawet dojenia krów:




Reżyser wspaniale poprowadził nie tylko wątek miłosny, ale także niezwykle skomplikowany wątek historyczny, opowiadający o losach Melechowa i całej kozackiej stanicy w czasie I wojny światowej, walk Dońskiej Armii (Białych) z bolszewikami w 1918 roku i późniejszego powstania dońskich Kozaków ze stanicy Wioszeńskiej (to ona właśnie była prototypem powieściowej Stanicy Tatarskiej). Nie ukrywam, że podczas oglądania sprawdzałam pewne fakty w sieci, np. było dla mnie zagadką, dlaczego w czasie walk Białych z Czerwonymi Melechow nosi wojskową czapkę z biało-czerwonym otokiem. Okazało się, że biało-czerwone wstęgi były wówczas symbolem rosyjskiej Armii Ochotniczej walczącej z bolszewikami.

Cały 14-odcinkowy serial obejrzałam w krótkim czasie, po parę odcinków za jednym razem. Wszystko mi się podobało, za wyjątkiem pewnych utrudnień w sferze dialogów. Mianowicie, aktorzy nie mówią czystym rosyjskim, ale regionalnym dialektem z południa Rosji, które – jeśli zna się rosyjski – można od biedy zrozumieć, ale nie zawsze. Na szczęście, dialogi w tym filmie nie odgrywają wielkiej roli, tak więc, niewiele to przeszkadzało w oglądaniu. 

No, tak – mnie się podobało, a rosyjscy widzowie marudzą i narzekają. W licznych komentarzach umieszczonych na YT pod kolejnymi odcinkami serialu piszą, że nie podobało im się to, czy tamto. Spotkałam nawet poważne dyskusje na temat, w jaki sposób Aksinia powinna nabierać wodę z rzeki i czy te wiadra, które niosła do domu na pewno były pełne wody czy też nie. Jedni piszą, że Kozaczki nabierały wodę stojąc po kolana w rzece, inni – że nabierały wodę z pomostu. 

Mam wrażenie, że niektórzy rosyjscy widzowie przez prawie 60 lat tak się przyzwyczaili do starej wersji Gierasimowa, że nowy serial nie ma u nich szans. Ja nie mam takich obciążeń. Film Gierasimowa widziałam ze dwa razy w życiu i słabo go pamiętam. Prócz tego, że ogólnie był niezły. Powieść „Cichy Don” także czytałam dość dawno, a do tego z trudnością, bo książka miała bardzo niewyraźny druk, tak że wiele opuszczałam. Poza tym, nie mogłam połapać się w tych wszystkich wojnach, bo powieść nie posiadała porządnych przypisów, a Internetu jeszcze nie było. Przydałoby się u nas przyzwoite, krytyczne wydanie „Cichego Donu”, takie na poziomie Biblioteki Narodowej. Bo to jest naprawdę dobra powieść, nieważne już, kto ją napisał: Szołochow czy Kriukow.

„Cichy Don” (serial), reż. Siergiej Ursulak, Rosja 2015

Ilustracja pochodzi z Wikipedii: Файл:Tihiy Don Aksinya Grigory.jpg


czwartek, 24 grudnia 2015

Maria Łozińska-Hempel, „Z łańcucha wspomnień”



Ta książka to rarytas! Już dawno nie czytałam tak interesujących i uroczo napisanych wspomnień. 

Maria Łozińska-Hempel miała długie i barwne życie, umie także o nim opowiadać w sposób bardzo ciekawy. Rodzina Łozińskich wywodziła się z Wołynia. Należał do nich majątek Chyżniki w rejonie Żytomierza (obecnie Ukraina, rejon Romanowski). Ojciec Edmund Lubicz-Łoziński brał udział w powstaniu styczniowym i potem uciekł za granicę przed carskimi represjami. Mieszkał wraz z żoną (Janina z hr. Załuskich) najpierw w Wiedniu, a potem w Wenecji, gdzie oboje zarobkowali pisaniem artykułów do pism francuskich i włoskich oraz tłumaczeniami popularnych wówczas powieści Matyldy Serao.

Ojciec zajmował się także wyszukiwaniem włoskich dzieł sztuki dla bogatych angielskich kolekcjonerów. Później Łozińscy zamieszkali w Galicji. Ojciec zarobił masę pieniędzy na galicyjskim boomie naftowym, wzbogacił się i kupił posiadłość Potok (obecnie woj. podkarpackie, powiat Krosno). Tam właśnie w 1882 roku przyszła na świat Maria Łozińska (jej starsze rodzeństwo urodziło się w Wenecji). Prócz majątku w Potoku Edmund Łoziński kupił dla rodziny willę „Lubicz” we Lwowie, gdzie mieszkali przez większą część roku, do Potoka zjeżdżając w okresie letnim.

W bardzo młodym wieku Maria wyszła za mąż za swojego przyrodniego stryja, Apollona Łozińskiego i zamieszkała w rodzinnym gnieździe Łozińskich, to jest we dworze w Chyżnikach na Wołyniu. Sytuacja rodzinna wyglądała tak, że jej dziadek Łoziński był jednocześnie jej teściem. Jej mąż pochodził bowiem z drugiego, późnego małżeństwa dziadka i był o wiele młodszy od jej ojca, który pochodził z pierwszego małżeństwa. Na zawarcie tego związku potrzebna była specjalna zgoda papieska. Z tego małżeństwa Łozińskiej urodziła się jej jedyna córka Ilona. 

Pierwsze małżeństwo Marii rozpadło się mniej więcej w okresie I wojny światowej, którą spędziła podróżując z córką po Europie.

Później wyszła drugi raz za mąż za generała Jana Mariana Hempla, który wcześniej służył w armii austriackiej, a potem w polskiej. Mieszkali trochę w Jarosławiu, trochę w Warszawie. Hempel pełnił ważne funkcje polityczne i wojskowe, jednak poszedł w odstawkę po przewrocie majowym, gdyż opowiedział się po stronie legalnej władzy w Polsce i wystąpił przeciwko marszałkowi Piłsudskiemu. Zaś Piłsudski był mściwy wobec swoich wrogów. Generał musiał nie tylko opuścić swoje stanowisko i odejść z wojska, ale nawet nie wolno mu było mieszkać w Warszawie. Pół roku przesiedział więziony w toruńskich fortach. I tak miał szczęście, bo przecież mógł skończyć tak jak generałowie Rozwadowski czy Zagórski, zamordowani z rozkazu Marszałka. Jednak i tak czekała go tajemnicza, tragiczna śmierć. Na początku lat 1930. zginął zastrzelony „przypadkiem” na polowaniu. Czyżby dosięgła go mściwa ręka Piłsudskiego? Tajemnica jego śmierci nigdy nie została wyjaśniona. 

Po jego zgonie Maria Łozińska-Hempel do końca życia mieszkała wraz z córką Iloną, przeżyła II wojnę światową, a w latach 1950. osiadła na Ziemiach Odzyskanych, w Sopocie. Przeżyła 92 lata. Swoje wspomnienia spisywała pod koniec życia, kiedy już była całkowitą inwalidką i nie wychodziła z domu.

A miała co wspominać ta kresowa dama! Kogóż ona nie znała! Znała środowisko wołyńskiego ziemiaństwa, słuchała anegdot o ostatnich kresowych bałagułach, przyjaźniła się z Wojciechem Kossakiem (należała do pokolenia tych „flam tatusia”, o których tak kąśliwie pisała Magdalena Samozwaniec w swych książkach, pamiątką po tej znajomości jest piękny portret Autorki pędzla Kossaka, który zdobi okładkę tej książki), podczas długiego pobytu w Zakopanem poznała dobrze Witkacego i Karola Szymanowskiego, znała środowisko wojskowych w okresie II RP (oto smakowity cytacik: „Haller, choć nie był orłem inteligencji, był na pewno wielkim patriotą”), jej córka Ilona przyjaźniła się z Zosią Sikorską, córką generała Sikorskiego, tą samą, która potem wraz z ojcem zginęła w katastrofie lotniczej w Gibraltarze lub też - według teorii spiskowej - wylądowała w radzieckim łagrze na Syberii. 

Autorka „Z łańcucha wspomnień” opisuje także inne ciekawe postaci, z którymi los ją zetknął, a więc Ignacego Paderewskiego, Wincentego Lutosławskiego, Feliksa Jasińskiego (Manghha), hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego, Franciszka Rychnowskiego, generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego i wielu innych, dzisiaj już całkiem zapomnianych ludzi.

Czyta się to wspaniale, całość jest napisana lekkim, dowcipnym stylem i ubarwiona licznymi anegdotkami. Książka – palce lizać!

Kupić, koniecznie, trzeba to kupić! Wydane było dawno, ale może uda się wytropić w antykwariacie? Czytałam egzemplarz biblioteczny.
   
Łozińska-Hempel Maria, „Z łańcucha wspomnień”, Wyd. Literackie, Kraków 1986