„Wrzos”
to jedna z najsłynniejszych powieści Marii Rodziewiczówny, wydawany nawet w czasach PRL-u i to w nakładach
100-tysięcznych. I to się rozchodziło, proszę państwa, nie zalegało na półkach!
Ludzie to czytali!
Główna
bohaterka tej powieści to młodziutka dziewczyna, Kazia Szpanowska, pół-sierota,
której ojciec, zbiedniały szlachcic, ożenił się z bogatą dziedziczką, u której
pracował wcześniej jako rządca. Macocha ma swój dwór na wsi i swoją własną
córkę, więc chce jak najszybciej pozbyć się z domu pasierbicy, mimo, że ta od
świtu do nocy pracuje u niej w majątku. Małżeństwo Kazi jest z rozsądku. Ojciec
wydaje ją za mąż za Andrzeja Sanickiego, syna swojego kolegi szkolnego. Stary
Sanicki szuka młodej żony dla Andrzeja, by go odciągnąć od kochanki, zamężnej
femme fatale. Kazia początkowo się wzbrania, bo miała wcześniej ukochanego,
lecz ten za jakieś patriotyczne działania został zesłany na Sybir. Ale ojciec
nalega, macocha także. W tej sytuacji dziewczyna przeprowadza szczerą rozmowę z
Andrzejem Sanickim, wyjaśniają sobie, że pobierają się tylko na życzenie swoich
ojców. Jest ten ślub, potem dziewczyna wyjeżdża do Warszawy, by tam prowadzić
dom Sanickim.
I
tu dochodzimy do bardzo ciekawego wątku powieści, to jest kontrastu pomiędzy
wsią (która uosabia wszystko, co dobre, zdrowe, świeże i szlachetne) i miastem
(uosabiającym upadek, rozpustę, chorobę i zniszczenie). Rodziewiczówna bardzo
interesująco opisała obraz Warszawy z przełomu wieków. Jest więc fin de siecle,
modernizm, artyści i wolna miłość. Nie taka do końca wolna, bowiem chodzi o to,
że ludzie z towarzystwa, zwłaszcza mężczyźni (ale nie tylko) prowadzą podwójne
życie. Oprócz żon mają bowiem kochanki i utrzymanki. Te kochanki czasem także
mają gdzieś tam ukrytych jakichś mężów. W ogóle, romans z cudzą żoną wydaje się
bezpieczniejszy niż z panienką. Z panną trzeba się zaraz żenić, a z mężatką
można bawić się wesoło. Tak właśnie żyje Andrzej Sanicki i jego przyjaciele. W
takie środowisko wchodzi niewinna, niczym nie skażona Kazia, która nie bardzo
umie się w tym znaleźć.
W
Warszawie Kazi brakuje pracy i zajęcia. Prowadzenie domu panom Sanickim to dla
niej za mało. Zaczyna pracować społecznie i działać na polu filantropii. Wraz z
panią Ramszycową pomaga mieszkańcom biednych dzielnic Warszawy, organizując im
pomoc medyczną i nie tylko. Ale miasto ją męczy i wyczerpuje. Na miejskim bruku
jest jak dziki leśny kwiat, wrzos, do którego porównuje ją jeden z przyjaciół
Andrzeja Sanickiego.
Co
będzie dalej, nie powiem, ale dobrze to nie wygląda, prawda?
Męczyłam
tę powieść chyba z miesiąc. Nie mogłam, no, nie mogłam tego przeczytać. Chociaż
się zawzięłam! Podczas lektury albo usypiałam i książka spadała mi na nos
(czytam przeważnie na leżąco wieczorami), albo też niebezpiecznie rosło mi
ciśnienie, bo tak mnie ta cała Kazia denerwowała.
Mówię
Wam, Kazia ze Szpanowskich Sanicka to jedna z najbardziej irytujących bohaterek
literackich, jakie w życiu spotkałam. Myślałam kiedyś, że Ania z Zielonego
Wzgórza czy Pollyanna są wkurwiające z tym swoim wiecznym, głupkowatym
optymizmem i wolą życia niczym pęd fasoli, ale to pikuś przy Kazi Sanickiej! Nie wiem, czy Kazia
Sanicka była taka głupia, czy też udawała do samego końca. Nie potrafię tego
rozstrzygnąć i nie będę już o niej myśleć, bo mnie głowa od tego boli. Rodziewiczówna
wyposażyła ją w tak bogaty wachlarz
cnót, że normalna kobieta może tylko ją znienawidzieć! Plusem tej powieści jest
dla mnie wyłącznie drapieżny obraz modernistycznej Warszawy i życia
towarzyskiego w stolicy na przełomie wieków. Do wytrzymania są pozostali
bohaterowie. Ale Kazia naprawdę nie!
Po
co więc przez to brnęłam?
Ano
po to, że postanowiłam przeczytać całą twórczość Marii Rodziewiczówny. Że
jestem ciekawa jej bestsellerów. Że ta powieść to mój wyrzut sumienia, bo
wcześniej zaczynałam ją wielokrotnie i nigdy nie kończyłam. Ostatni raz
podchodziłam do niej trzydzieści lat temu, jeszcze na studiach, kiedy to
zachwycała się nią moja koleżanka, która na dodatek mówiła o sobie, że jest
żywym wcieleniem Kazi. Była wprost zakochana w Kazi…
O
Jezu! Ona, ta moja koleżanka znaczy, wyszła też nieszczęśliwie za mąż, ale z
tego, co pamiętam, to nie było małżeństwo aranżowane, tylko normalne. Potem mąż
wyjechał za pracą za granicę i zostawił ją z dzieckiem. Przysyłał jednak dolary
i paczki z różnymi rzeczami. Nie był więc aż takim ostatnim potworem. Poza tym,
nie przypominam sobie, by ta koleżanka miała tak czułe serce jak Kazia i odwiedzała
jakichś biednych bezrobotnych wegetujących w piwnicznej izbie… No, cóż, mimo
wszystko jej się wydawało, że jest Kazią. Cóż, różne są zboczenia! Ja to bym chyba
wolała być krwistą Lady Makbet niż tą
mdłą Kazią!
„Wrzos” Rodziewiczówny był swego czasu polskim
bestsellerem literackim. Został sfilmowany w 1938 roku przez Juliusza Gardana.
W roli Kazi wystąpiła Stanisława Angel-Engelówna (nomen omen, tak czy tak
wyszedł anioł), w roli Andrzeja nieco już podstarzały Franciszek Brodniewicz, a
w roli jego flamy Celiny – demoniczna Hanna Brzezińska. I to właśnie ona
skradła pozostałym aktorom cały show, bo była w tym filmie najlepsza (choć
gdzieś w tle plątała się nawet Mieczysława Ćwiklińska). Hanna Brzezińska śpiewa
w filmie „Wrzos” dwie świetne piosenki: „Nie ma szczęścia bez miłości” i „Straciłam
serce swe”.
Film
jest na YT, warto go obejrzeć właśnie
dla roli Hanny Brzezińskiej.
Bo
ta anielska Kazia, no mój Boże, mój Boże… A raczej – pożal się Boże!
A
tu jeszcze jedna okładka tej powieści, bo tak się składa, że mam dwa
egzemplarze (oba z kosza na makulaturę w bibliotece). To wydanie gorzej się czyta,
bo druk mały i odstępy między linijkami także. Ale za to obrazek na okładce!
Palce lizać! Zobaczcie sami, jaki wymowny:
Rodziewiczówna
Maria, „Wrzos”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Lublin 1973
Rodziewiczówna
Maria, „Wrzos”, Spółdzielnia Księgarsko-Wydawnicza „Promocja”, Warszawa 1989
Przyznam szczerze ze Rodziewiczowne czytalam jedna ksiazke ale lubie ja i to bardzo. Dlatego Wrzos chyba tez mnie zlapie :D A na dodatek jest film na Yt to jzu w ogole. Ostatnio ogladam sporo starych filmow PL :D
OdpowiedzUsuńWedług powieści Rodziewiczówny nakręcono więcej filmów. Przed wojną - wg "Floriana z Wielkiej Hluszy". A po wojnie "Między ustami a brzegiem pucharu" i ten jest najlepszy! Polecam!
UsuńFilm widziałam i bardzo dobrze go oceniam. Powiem tyle, Kazia to po prostu dziewczyna wychowana na ideałach romantycznej miłości, nawet jak na tamte czasy już nieco po staroświecku. Z dala od wielkiego świata, jaki oferowało sobą miasto. Kochała tylko raz, a jak straciła Stacha, to już nie była w stanie pokochać innego (w sumie większość małżeństw do tamtych czasów zawierano z rozsądku). Konwenanse ani poglądy tamtych czasów nie pozwalały na rozwody, była to rzadkość. A przy tym romanse mężatek i żonatych mężczyzn będące tajemnica poliszynela... Taka "wiktoriańska" moralność tej epoki. Stąd ze współczesnego punktu widzenia jej zachowanie i śmierć z rozpaczy są dziwne i niezrozumiałe. Dzisiaj jest tyle rozwodów i separacji, z dnia na dzień ludzie znajdują sobie nowego chłopaka czy nową dziewczynę, ale niestety nadal trafiają się przypadki tragiczne. Nie chcę nikogo oceniać, dlaczego jeden po rozstaniu się załamał, a drugi nie, to ludzkie i każdy indywidualnie przeżywa to trochę inaczej. Kazia była tą, która nie chciała dać sobie kolejnej szansy na miłość ani nie zaakceptowała swego losu.
Usuń44 yrs old Executive Secretary Phil Kinzel, hailing from Sheet Harbour enjoys watching movies like Tattooed Life (Irezumi ichidai) and Flying. Took a trip to Yin Xu and drives a Ferrari 400 Superamerica. kliknij tutaj, aby uzyskac wiecej informacji
OdpowiedzUsuń52 yr old Analyst Programmer Hermina Longmuir, hailing from Westmount enjoys watching movies like Body of War and Board games. Took a trip to Historic Bridgetown and its Garrison and drives a Ferrari 250 GTO. specjalne informacji
OdpowiedzUsuńWspaniała recenzja zabawna, prawdziwa, oosobista i dla wszystkich na 10pkt daje 100 brawo Mery Orzeszko
OdpowiedzUsuńwspaniała recenzja
OdpowiedzUsuń