Translate

piątek, 29 czerwca 2018

„Taki był Malbork. Wspomnienia”, oprac. Bogusław Krauze i Piotr Topolski - chwalę i ganię



Przeczytałam właśnie dwa tomy wspomnień dawnych i obecnych mieszkańców Malborka. Jestem dosłownie porażona ogromem nieszczęść, jakie w XX wieku spotkały ludzi zamieszkujących obecnie Ziemie Odzyskane! Moja wiekowa mama też czytała te dwie książki i wzruszyła się niezmiernie przy tej lekturze. W drugim tomie znalazła ze zdziwieniem wspomnienia pana Tadeusza Struzika, który pochodzi z tej samej wsi, co ona, czyli z Osieka nad Wisłą. Mama chodziła do szkoły i przyjaźniła się w dzieciństwie z jego siostrą, Jadzią Struzikówną. 

W Malborku, podobnie jak i na całych Ziemiach Odzyskanych, po 1945 roku nastąpiła całkowita wymiana ludności. W styczniu 1945 roku, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Prus Wschodnich i Zachodnich, większość ludności niemieckiej uciekała jak mogła (wozami konnymi, pieszo i na statkach) na zachód. Ta ewakuacja była masowa i chaotyczna. Władze III Rzeszy przeprowadziły ją zbyt późno i po prostu źle. Polityka Adolfa Hitlera była taka, że do końca chciał utrzymać te tereny w rękach niemieckich, nie dbając o los własnej ludności cywilnej. Jeśli chodzi o Malbork, to podobno istniał nawet jakiś ułożony wcześniej plan niemieckiej ewakuacji, ale nie został zrealizowany w najmniejszym stopniu. Niemcy w styczniu 1945 roku uciekali przed Rosjanami na własną rękę na zasadzie „ratuj się, kto może!”.  

Miejsce niemieckiej ludności najpierw zajęli Rosjanie, a raczej żołnierze radzieccy, którzy przyszli tu z Armią Czerwoną. Wiosną 1945 roku w Malborku była radziecka komendantura wojskowa, którą dowodził podpułkownik A. Denisow. I tu stawiam wszystkim pytanie za 100 punktów: kto wie, jak pułkownik Denisow miał na imię? Wiemy tylko tyle, że zaczynało się na „A”. A co dalej? W wydanej przed laty książce „Żuławiacy” (wspomnienia pierwszych osadników z Żuław pod red. Józefa Pawlika) znalazłam informację, że pułkownik Denisow był Sybirakiem, do tego bardzo przystojnym i sympatycznym mężczyzną, znającym trochę język polski. Nie mówił wprawdzie po polsku, ale wszystko prawie rozumiał. Był dość życzliwie nastawiony do Polaków, można było z nim załatwiać różne trudne sprawy bytowe. Może miał jakieś polskie korzenie, skoro był z Syberii, gdzie przecież znalazło się tylu polskich zesłańców? Warto byłoby to sprawdzić! Oto ciekawe zadanie dla miłośników historii! Przyznam, że sama już szukałam i mimo znajomości języka rosyjskiego nie udało mi się tego odkryć. Może inni będą lepsi! 

Radziecka komendantura wojskowa przekazała władzę w Malborku Polakom w czerwcu 1945 roku. To była wielka uroczystość, która miala miejsce w dawnej Fabryce Cygar przy ulicy Grunwaldzkiej, w tym samym lokalu, gdzie obecnie mieści się Spółdzielnia Socjalne Fabryka Inicjatyw, gdzie w ostatni poniedziałek odbyła się promocja kwartalnika „Prowincja”. Pisałam o tym tutaj. To bardzo ciekawe i oryginalne miejsce na kulturalnej mapie naszego miasta i zasługuje chociażby na tablicę upamiętniającą to historyczne wydarzenie. Apeluję do władz miasta, by o to zadbały i umieściły stosowny napis o tym przekazaniu władzy na budynku Fabryki Cygar. 

W tym czasie w mieście była już spora grupa Polaków. To byli różni ludzie ze wszystkich stron. Pierwsza ważna grupa to robotnicy przymusowi wywiezieni tutaj do niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy, którzy po zakończeniu działań wojennych nie mieli dokąd wracać, więc tu zostali. 

Druga grupa, chyba sporo większa od tej pierwszej, to repatrianci zza Buga, głównie Wołyniacy, cudem uratowani spod banderowskiej siekiery, głównie ludzie z Łucka, Równego i okolic. W tej grupie były osoby, które przeżyły napaści banderowców w najlepszym na Wołyniu ośrodku polskiej samoobrony, czyli we wsi Przebraże kolo Łucka, gdzie schroniło się około 20 tysięcy Polaków. Dawni Przebrażacy i ich rodziny osiedlili się przeważnie na tzw. drugich Piaskach w Malborku, w poniemieckich małych domkach z ogródkami. Wiem, że gdzieś tam postawili nawet kamień upamiętniający bohaterską obronę Przebraża. Nie bylam tam, ale się wybieram na wycieczkę.

Poza tym, zaraz po wojnie przyjeżdżali do Malborka (jak i na całe Ziemie Odzyskane) szabrownicy z Warszawy i całej Polski centralnej. Jak im się tu spodobało, to zostawali na zawsze. Przyjeżdżali też ludzie „zza Wisły”, to jest Kaszubi i Kociewiacy, którzy znali te tereny z okresu międzywojennego, kiedy to jeździli na bogate Żuławy „na saksy”. Zaraz po wojnie trafiali do Malborka także ludzie, którzy z różnych powodów ukrywali się przed nową władzą ludową, m. in. żołnierze AK i inni partyzanci. Swoją kryjówkę mieli w Malborku przy ulicy Rodziewiczówny członkowie grupy majora Łupaszki. Dobrze byłoby zlokalizować również i ten dom, jeśli jeszcze istnieje. Przydałaby się tam jakaś tablica upamiętniająca działalność majora Łupaszki. To mogłaby być kolejna atrakcja turystyczna naszego miasta. Nie samym zamkiem Malbork żyje!

Byli tu również, niestety, prawdziwi bandyci i mordercy Polaków, to jest posługujący się fałszywymi dokumentami członkowie band UPA i własowcy. O tych fałszywych dokumentach i zmienionych nazwiskach różnych Ukraińców, którzy udawali Polaków (może nawet ukradli dokumenty zamordowanym przez siebie ludziom z Wołynia?) sama słyszałam tu i ówdzie już dawno, a w tej książce znalazłam namacalne potwierdzenie tych plotek. Opowiada o tym jedna z pań, która pracowała w jakimś urzędzie i miała dostęp do dokumentów.  Czyli to nie jest żadna lokalna „urban legend”! Jeszcze niedawno tu byli ludzie, którzy mówili o tym szeptem i z wielkim strachem przed tymi bandytami. Podobno byli wśród nich mordercy ich rodzin. 

Prócz tego, była tu jeszcze niewielka grupa Niemców, zwanych wtedy autochtonami. Byli to ludzie, którzy albo tu zostali, albo uciekli zimą 1945 roku na zachód, a tam nie mieli z czego żyć i wrócili w rodzinne strony. Ta grupa stopniowo topniała, bo Niemcy wyjeżdżali z Polski w latach 1940. i 1950. Zostały tylko te osoby, które związały się z Polakami, przeważnie były to młode kobiety, które dzięki małżeństwom miały już nowe polskie nazwiska i otrzymały polskie obywatelstwo. 

Tak więc po 1945 roku przyszli tu różni ludzie z różnych stron. Jak wynika z opowieści zebranych przez autorów tej książki, właściwie nikt nie przybył tu dobrowolnie i dlatego, że mu się Malbork tak spodobał. Wszystkich zagnała tu historia i fatalny los. W Malborku po wojnie było strasznie: morze ruin, głód, nędza, panował tyfus. Nie było tu wtedy nic do podobania!

 Historie opowiadane przez ludzi w tej książce są tak tragiczne, że właściwie połowa z nich nadawałaby się na scenariusz dramatycznego wojennego filmu: II wojna, wysiedlenia, pożary, ucieczki i wywózki na roboty przymusowe do Niemiec przez III Rzeszę i na Sybir przez Związek Radziecki (to ci z Kresów Wschodnich). Największe wrażenie na mnie wywarły dwa rodzaje opowieści: te o ludobójstwie, jakiego dokonali Ukraińcy wobec ludności polskiej na Wołyniu, i te o pobycie w straszliwym NIEMIECKIM (podkreślam to, bo teraz jest różnie z tą pamięcią historyczną) obozie koncentracyjnym Stutthof na Żuławach, jednym z najstraszniejszych obozów, jakie stworzyła III Rzesza.

Autorzy książek z serii „Taki był Malbork. Wspomnienia”, to jest Piotr Topolski i Bogusław Krauze dokonali gigantycznej i mrówczej pracy docierając do autorów tych opowieści i spisując je. Wielkie brawa dla tych panów za ich zaangażowanie i ogrom włożonego wysiłku. Na spotkaniu promującym drugą z tych książek Autorzy opowiadali jak i gdzie wyszukiwali swoich bohaterów. Zaczepiali starsze osoby na ulicy, na poczcie, na rynku, w sklepie. Szukali ich w szpitalach i w przychodniach. Pytali, skąd kto pochodzi i kiedy przyjechał do Malborka. Dlatego mówię: „Czapki z głów!” – za tę trudną i żmudną pracę. Wiem dobrze, jaki to wysiłek, bo wiele lat pracowałam w mediach i zdaję sobie sprawę jak nieraz jest ciężko znaleźć odpowiednią osobę, a potem jeszcze namówić ją do opowiedzenia o własnych traumatycznych życiowych przeżyciach. A panowie Topolski i Krauze nie są przecież, jak się zorientowałam, ani dziennikarzami, ani historykami, ani też polonistami… 

No i właśnie!


Muszę tu teraz dodać pewną kroplę goryczy do tej beczki miodu, w której kąpię Autorów tej książki. 



Gorycz tę, a może raczej krytykę, kieruję jednak nie do Autorów, ale do wydawcy tych publikacji, to jest do Urzędu Miasta w Malborku. 


Panie Burmistrzu Marku Charzewski, na Boga! 

Czy to był naprawdę taki wielki problem finansowy, aby do wydania tej publikacji zatrudnić redaktora i korektora? 

Czy naszego miasta (w którym ja płacę podatki, przypominam!) naprawdę nie stać na niewielkie honorarium dla osoby, która by „ogarnęła” ten gigantyczny i bardzo wartościowy (nieoceniony!) materiał  zebrany przez panów Topolskiego i Krauzego? 

Czy to było takie trudne, by wynająć do tej pracy jakiegoś specjalistę (redaktora-korektora-polonistę), który by mógł zrobić z tego materiału istną perełkę wydawniczą, która byłaby książką uniwersalną, ogólnopolską, a nie tylko lokalną ciekawostką?    

Bo przecież ta książka nie ma w ogóle żadnej redakcji! Teksty drukowanych w niej wspomnień publikowane są jakby w formie „in extenso”, bez żadnego podredagowania, uporządkowania czy skrótów. Tak jakby ktoś to spisał bezpośrednio z taśmy magnetofonowej i tak podał do druku. W książce nie ma nawet porządnego podziału na akapity, a w przypadku dłuższych tekstów na podrozdziały czy części.

Te opowieści są często chaotyczne, poplątane, niejasne w warstwie faktograficznej. Wielu rzeczy trzeba się domyślać albo sobie dopowiadać. Brakuje tu przypisów wyjaśniających te różne niejasności (przypominam zasadę, że jak się publikuje pamiętniki, to obowiązkiem wydawcy jest zrobienie tych przypisów), brakuje indeksu osobowego, w wielu przypadkach brakuje podania imion i nazwisk osób udzielających wywiadu. W pierwszym tomie brakuje nawet spisu treści, co uważam już za skandaliczne. W drugim tomie ten spis się pojawił. Może ktoś podpowiedział, że jest taka potrzeba? Słyszałam, że ludzie się na to skarżyli…

Brakuje również zdjęć przedstawiających bohaterów tych opowieści. Sprawę ilustracji ratują jednak stylowe i klimatyczne, stare zdjęcia Malborka pochodzące ze zbiorów kolekcjonerskich Bernarda Jesionowskiego z zamku w Malborku, pasjonata historii lokalnej uważanego za żywą chodzącą encyklopedię Żuław (przy okazji, jego też można odpytać o refleksje na temat Malborka, jakby panowie Autorzy zbierali materiały do trzeciego tomu wspomnień). Niemniej jednak, czytelnik chciałby zobaczyć fotografie osób, które opowiadają o naszym mieście, a nie tylko te piękne zdjęcia ulic i zabytków. Dla tekstów wspomnieniowych ważni są LUDZIE! Ja bym tak bardzo chciała zobaczyć twarze tych ludzi, którzy opowiadali o Malborku panom Topolskiemu i Krauzemu… Może znam ich? Może mijałam ich kiedyś na ulicy? Może mieliśmy obok siebie działki w ogródkach działkowych przy Szopena?

Podkreślam raz jeszcze, nie mam żadnych pretensji do Autorów. Przeciwnie, jako osoba, która zbiera właśnie materiały do książki o historii mojej rodziny, jestem im wdzięczna za te dwa tomy, za kolosalny wkład pracy i za pasję, z jaką tego dokonali. Z pewnością sama będę korzystać i cytować te wspomnienia. Ale mam pretensje do wydawcy,  że nie zadbał o odpowiednią oprawę tych publikacji.

Sprawa wygląda tak, że Autor może oddać tekst do druku w takiej postaci, w jakiej oddali go panowie Topolski i Krauze. Jak pracowałam w gazecie, to ludzie przynosili teksty napisane ręcznie, z błędami ortograficznymi, stylistycznymi i interpunkcyjnymi, a redaktorzy podawali je druku zawsze w poprawnej formie. Bywało tak, że czasem pisali teksty na nowo ;)))

Powtarzam raz jeszcze, obowiązkiem wydawcy jest go później podać czytelnikom w formie przystępnej i atrakcyjnej. A tego wydawca nie dokonał.

Jedyny plus dla wydawcy jest taki, że książka została wydana w twardej oprawie, na dobrym papierze i druk też jest dobry (duży, wyraźny, przyjaznych dla oczu starszych nawet osób, moja mama 88-letnia dała radę to przeczytać w okularach). No i cena tej publikacji też jest przystępna.   

Mam nadzieję, że może ktoś z Urzędu Miasta w Malborku przeczyta te moje uwagi i weźmie je sobie do serca w przypadku kolejnych ważnych publikacji dotyczących naszego miasta.

Raz jeszcze – wielkie brawa dla Autorów!
Urzędzie Miasta w Malborku – poprawcie się!

„Taki był Malbork. Wspomnienia. Część druga”,  oprac. Bogusław Krauze, Piotr Topolski, wyd. Urząd Miasta Malborka, Malbork 2016
„Taki był Malbork. Wspomnienia”,  oprac. Bogusław Krauze, Piotr Topolski, wyd. Urząd Miasta Malborka, Malbork 2018
 



środa, 27 czerwca 2018

Fragment mojej książki „Duchy Kresów Wschodnich” w kwartalniku „Prowincja” i wizyta w Spółdzielni Socjalnej Fabryka Inicjatyw w Malborku




W najnowszym numerze kwartalnika „Prowincja” ukazał się właśnie fragment mojej książki „Duchy Kresów Wschodnich”.



Moja współpraca z tym pismem zaczęła się w ten sposób, że rok temu poszłam po raz pierwszy na spotkanie promocyjne kwartalnika „Prowincja”, które odbywało się w Malborku w punkcie informacji turystycznej niedaleko mojego domu. Miałam nadzieję, że spotkam tam ludzi znających się na historii lokalnej, którzy pomogą mi jakoś w sprawie zbierania materiałów do książki o wojennych losach mojej mamy Haliny Łukawskiej. Wcześniej nagrywałam już wspomnienia mamy, potem spisywałam je z taśm, ale nie wiedziałam, co dalej. Jakoś zakleszczylam się twórczo! Nie wiedziałam, co robić… Przerażały mnie wyjazdy do odległych bibliotek, archiwów, IPN-ów i tak dalej... Martwiłam się, jak się odnajdę w tym archiwum, jak się tam szuka materiałów i w ogóle...  

No i nagle wszystko się jakby cudem odblokowało! Po krótkiej rozmowie z redaktorem naczelnym tego pisma, panem Leszkiem Sarnowskim ze Sztumu, otrzymałam propozycję wydrukowania w „Prowincji” fragmentów już spisanych wspomnień mojej mamy z okresu wojennego i tuż powojennego. Z radością skorzystałam z tej oferty. Ukazały się już trzy takie kawałki! Obie z mamą poczułyśmy się dzięki temu dopieszczone i dowartościowane, a także zachęcone do dalszej pracy nad książką. I najważniejsze – mam wrażenie, że kiedy moja mama zobaczyła tę swoją opowieść w druku, to poczuła wielką ulgę, że nie zabierze ze sobą tych strasznych przeżyć do grobu, bo dostała szansę, by podzielić się nimi z innymi ludźmi.  

W ostatni poniedziałek byłyśmy razem na spotkaniu promującym kolejny numer tego magazynu. To spotkanie odbyło się w niesamowitym miejscu, jakie w zeszłym roku powstało w Malborku, czyli w dawnej Fabryce Cygar przy ulicy Grunwaldzkiej. 

Tu jest zdjęcie z tego spotkania autorstwa Iwony Skopińskiej-Kownackiej:


Dawna Fabryka Cygar to ogromna postindustrialna przestrzeń, w której swoje miejsce znalazła Spółdzielnia Socjalna Fabryka Inicjatyw. Jak się zorientowałam, placówka ta jest prowadzona przez dwie urocze i gościnne panie: Annę Szade i Iwonę Skopińską-Kownacką, które wcześniej przez wiele lat prowadziły tygodnik „Gazeta Malborska”. 


Powiem tak: jest tam fajnie! Podoba mi się to miejsce! Ma swój niepowtarzalny klimat. Surową pofabryczną przestrzeń ocieplają nieco staroświeckie akcenty. Trudno wyrazić, jak bardzo brakowało mi takiego miejsca w Malborku. Bo to nie jest ani kawiarnia, ani klub, ani dom kultury, ani biblioteka, ani salon kulturalny - ale po trosze jest tym wszystkim razem! Jest wiele przestrzeni (olbrzymia sala fabryczna, w której można zmieścić całe tańcujące wesele), a zarazem porobiono tam przyjemne i przytulne kąciki do siedzenia, w których człowiek czuje się bardzo swojsko. Prócz tego jest tam bar, gdzie można napić się czegoś zimnego lub ciepłego. Byłam tam już na spotkaniu autorskim z pisarzem i dziennikarzem śledczym Wojciechem Sumlińskim i na wernisażu obrazów Jacka Albrechta, malarza z Malborka. 

I właśnie to miejsce wybrała redakcja kwartalnika „Prowincja” na swoje spotkanie promocyjne po roku nieobecności w Malborku (w tym czasie promocje odbywały się w Sztumie i w Nowym Dworze Gdańskim, ale u nas nie). Redaktor naczelny też powiedział, że mu się podoba to miejsce i chciałby tam wracać z kolejnymi spotkaniami. Jeśli będę takowe, to na pewno będę bywać, o ile zdrowie mi pozwoli. Mam trochę introwertywną naturę i najlepiej czuję się w domu, ale czasem chce mi się wyjść do ludzi i dobrze, jak jest gdzie wyjść! A jak się mieszka w małym mieście, to po prostu zwyczajnie często nie ma gdzie wyjść. Bo my tu nawet kina nie mamy… 




To jest spis treści najnowszego numeru kwartalnika „Prowincja”:     



No i zwróćcie uwagę na tę przepiękną okładkę u góry! Wszystkie okładki tego pisma są autorstwa Mariusza Stawarskiego, malarza z Malborka. 

„Prowincja. Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” 2018/2