Translate

wtorek, 12 stycznia 2016

Paullina Simons, „Pieśń o poranku”



Od dłuższego już czasu marudzę, że proza (fikcja) mnie nie bawi, że nudzę się przy niej jak mops, że to pewnie oznaka starości.

A jednak!

A jednak jest proza, która sprawia, że – tak jak za młodu – czytam po nocach z zapartym tchem i gryzę paznokcie z ciekawości, co będzie dalej. 

Autorką prozy, która wprawia mnie w stan tak znanego, a już prawie zapomnianego, wręcz młodzieńczego, czytelniczego rozedrgania jest Paullina Simons, niezawodna kreatorka wiarygodnych światów pełnych uczuć i emocji. 

Przeczytałam oto wydaną niedawno w Polsce „Pieśń o poranku” Paulliny Simons, wielowarstwową powieść będącą moralitetem czy też przypowieścią o zmaganiach się w człowieku dwóch sił: Dobra i Zła. Zamówiłam sobie tę książkę w bibliotece, poczekałam trochę, wypożyczyłam w sobotę, zaczęłam czytać i skończyłam dzisiejszej nocy. Jej lektura to było coś niesamowitego, po prostu – czytelnicza jazda bez trzymanki! Z wypiekami na twarzy śledziłam losy głównej bohaterki, przyglądałam się jej życiu, dyskutowałam z nią, myślałam o życiu własnym i swoich koleżanek, o błędach, jakie popełniamy, o naszych dobrych i złych postępkach...

"Pieśń o poranku" to to historia Amerykanki w średnim wieku, 40-letniej Larissy Stark, która w zasadzie ma wszystko, czego może sobie życzyć przeciętna kobieta: piękny dom na przedmieściach Nowego Jorku (i drugi dom letni, na wakacje), bardzo dobrze zarabiającego męża i troje dorastających dzieci. Larissa nie pracuje, a raczej „pracuje” na pełnym etacie jako gospodyni domowa, matka i żona. W młodości studiowała filologię angielską i teatrologię. Kocha teatr, współpracuje z kolegą z młodości prowadzącym szkolny teatrzyk. Maluje tam dekoracje, trochę reżyseruje. Nie za bardzo wie, co robić z własnym życiem. Przytłacza ją prowadzenie wielkiego domu i wożenie dzieci do szkoły i na rozmaite zajęcia pozaszkolne. Czuje się stłamszona i zbyt podporządkowana swoim bliskim. Męczy ją nieustanne sprzątanie po rodzinie (choć ma pomoc w postaci dochodzących sprzątaczek z Meksyku, które regularnie myją okna, podłogi, łazienki, prasują i wykonują wiele niewdzięcznych robót domowych). Nie może się skupić, a raczej nie ma kiedy się skupić na zgromadzonych w domu tysiącach książek do przeczytania, bo stale coś jest na jej głowie. Nie ma kiedy czytać tych książek, nie ma kiedy o nich pomyśleć. Brakuje jej rozmowy z kimś dorosłym, brakuje interesujących podniet i fascynacji. Jej życie jest przytłaczająco nudne i powtarzalne.

I nagle!

Bam!

Coś się wydarza!

Larissa  jedzie do supermarketu i przypadkiem poznaje tam o połowę młodszego, 20-letniego, super przystojnego, seksownego i uroczego młodzieńca o egzotycznej urodzie. Kai ma długie włosy, obcisłe dżinsy i skórzaną kurtkę. Jest sprzedawcą w salonie Jaguara w sąsiedztwie i sam jeździ na wypasionym, szybkim motocyklu.

Dalej już wszystko toczy się samo. Najpierw spotykają się na pogawędki, a potem jest dziki seks, który odkrywa przed Larissą nigdy nie spenetrowane zakątki rozkoszy. Odkrywa jej także siebie samą, inną siebie, siebie egzotyczną i dziką.

Tja…

I co robić? Pani kochana, co robić? Tu nudny mąż i rodzina, która wykańcza Larissę swymi wymaganiami, a tam młody, dziki i wiecznie nienasycony kochanek.

Dalej opowiadać nie będę, powiem tylko, że Larissa Stark należy do tej samej rodziny kobiet, co Emma Bovary, Anna Karenina i pani Robinson (z filmu „Absolwent”). Jest amerykańską zmęczoną żoną, która chce żyć inaczej, pełniej i barwniej.

Jednak Paullina Simons nie napisała po prostu nowej, współczesnej wersji tragedii Anny Kareniny. Jej powieść tylko nawiązuje do tych starych tekstów o zdradzie żony poprzez nieuniknione podobieństwo fabuły.

A poza tym, „Pieśń o poranku” jest przede wszystkim polemiką ze współczesną amerykańską kulturą i literaturą, która od czasów hipisowskich „dzieci kwiatów” nakłaniała człowieka, by w życiu kierował się przede wszystkim egoizmem i własnymi potrzebami. Jest polemiką z żydowską psychoanalizą, której masowo poddają się Amerykanie, w tym z teoriami Zygmunta Freuda i Wilhelma Reicha, a także seksualnym egoizmem lansowanym przez feministki i całą kulturę gender.

Autorka zostawia jasne tropy dla czytelników: wśród książek, które Larissa zgromadziła w swoim domu, a których nie ma czasu czytać, znajduje się m. in. słynny niegdyś „Strach przed lataniem” Eriki Jong, bestseller feministyczny z lat 1970., w którym kobiety w średnim wieku nakłaniane były do przypadkowego seksu z nieznajomymi, młodymi samcami. Ten seks miał zapewniać im niezwykłe wrażenia i dawać pełne wyzwolenie.

Paullina Simons, mimo, że sama jest pół-Żydówką (po ojcu), walczy z lansowanymi od stu lat przez środowisko żydowskie fałszywymi mitami o wyzwoleniu przez seks. W swej książce przywołuje stare, średniowieczne jeszcze pojęcia grzechu i kary za grzechy, robiąc aluzje do biblijnych przypowieści. Pod nieco sensacyjną fabułą (powieść zaczyna się od tego, że Larissa nagle i bez uprzedzenia znika z domu, a zmartwiony mąż szuka jej przy pomocy prywatnego detektywa), kryje się pouczająca i skłaniająca do dyskusji przypowieść o grzechach, a właściwie o jednym grzechu, jakim jest Zdrada. To jest książka o istocie zdrady. 

Warto czytać takie książki w świecie, w którym ludzie ze wszystkich stron są nakłaniani i kuszeni do zdrady, w którym seks jest przedstawiany jako remedium na wszystko, a wszystko jest sprzedawane ludziom za pomocą wszechobecnego seksu i golizny. Takie książki jak "Pieśń o poranku" porządkują umysł, skłaniają do refleksji i zastanowienia się nad własnym życiem, czasem bardzo grzesznym. Dzięki nim czytelnik może odbyć swego rodzaju REKOLEKCJE duchowe.

Simons Paullina, „Pieśń o poranku”, tłum. Katarzyna Malita, wyd. Świat Książki, Warszawa 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz