Translate

piątek, 27 listopada 2015

Władysław Zahorski, „Podania i legendy wileńskie”




Jest to bardzo interesujący zbiór legend i podań z Wilna rodem. Obejmują one okres od momentu założenia miasta (ujętego baśniowo) aż do czasów wojny polsko-bolszewickiej. 

Są tu historie o bazyliszku, żelaznym wilku, wajdelotach, Lizdejce, duchu Barbary Radziwiłłówny i mistrzu Twardowskim; opowieści o cudach i dziwach związanych z wileńskimi zabytkami (chodzi m. in. o kościoły św. Janów  i dominikanów, obraz Matki Boskiej w Ostrej Bramie), wileńskich cmentarzach, podziemiach i duchach.  Jest to właściwie historia Wilna w pigułce. 

Autorem tej książki jest wileński lekarz, doktor Władysław Zahorski (1858-1927), autor przewodników turystycznych i licznych prac historycznych. „Podania i legendy wileńskie” nie urodziły się w jego głowie, ale powstały na bazie różnych autentycznych dokumentów z dawnych wieków i wcześniejszych opracowań historycznych (m. in. Józefa Ignacego Kraszewskiego „Wilno od początków jego do roku 1750”, Macieja Stryjkowskiego „Kronika polska, litewska, żmudzka i wszystkiej Rusi” oraz Wojciecha Wijujka Kojałowicza „Historia Lithuanie”) oraz tego, co się dzisiaj określa mianem „urban legend”, czyli historii, które opowiada ulica. 

Książka jest napisana bardzo ozdobnym, literackim stylem i przeznaczona do czytania nie tylko dla dzieci, ale też dla dorosłych. Podobno przed wojną był to jeden z hitów wydawniczych. Obecne wydanie ozdobione jest pięknymi ilustracjami pochodzącymi z teki „Wilno w autolitografiach barwnych” I. Pinkasa z 1929 roku. Jedna z nich jest obecna na okładce.  

W sieci można znaleźć zdigitalizowany przewodnik po Wilnie pióra Władysława Zahorskiego:


Warto też zajrzeć tutaj:

Kronika polska, litewska, zmódzka i wszystkiéj Rusi Macieja ...

Kojałowicz Wijuk, Wojciech : Historia Lithuana

Wilno : od początków jego do roku 1750. T. 1-4 - Kujawsko ...


Zahorski Władysław, „Podania i legendy wileńskie”, Oficyna Wydawnicza GRAF, Gdańsk 1991

piątek, 20 listopada 2015

Maria Rodziewiczówna, „Niedobitowski z granicznego bastionu”




Zbiór opowiadań a może raczej reportaży „Niedobitowski z granicznego bastionu” Marii Rodziewiczówny zawiera w sobie teksty pełne cierpkiej goryczy i ostrej ironii, jakiej nie powstydziłby się Józef Mackiewicz czy Sergiusz Piasecki. 

Książka ta należy do późnych utworów autorki „Dewajtisa”. Wydana w 1926 roku opisuje sytuację w jakiej znaleźli się Polacy na Kresach (dokładnie na Polesiu) po odzyskaniu przez Polskę upragnionej i tyle lat oczekiwanej wolności. Mamy tu ten sam klimat rozczarowania wolnością i obowiązującym w II Rzeczpospolitej nieprzyjaznym ludziom prawem, jaki znajdziemy w „Żywocie człowieka rozbrojonego” Piaseckiego czy „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego. 

Niedobitowski to nazwisko znaczące i symboliczne. Nosi je kilku bohaterów opowiadań Rodziewiczówny, a opowiadania te są po prostu z życia wzięte. Oto jeden z Niedobitowskich wraca do domu z kilkuletniej tułaczki po Rosji w mrocznych czasach rewolucji październikowej. Dobra wiadomość jest taka, że jego dom ocalał, nie został spalony ani przez wycofującą się armię carską, ani przez okupujących Polesie Niemców, ani przez bolszewików. Ale spalono inne budynki gospodarcze, zabrano zwierzęta hodowlane i cały dobytek. Dwie ocalałe krowiny i konia trzyma się nocami w salonie z zabarykadowanymi drzwiami i oknami, żeby nikt ich nie ukradł. Krowy-żywicielki nie tylko dają mleko, ale przyuczono je do chodzenia w pole i ciągnięcia pługa, bo sam koń nie daje rady. 

Nocami pod dom podchodzą bolszewicy z drugiej strony pobliskiej granicy. Bronić się nie ma czym, bo Polak na Kresach nie ma prawa posiadać strzelby czy karabinu. Jak ma, to musi o tym zameldować do starostwa. Starostwo pozwoli mu na ich posiadanie, jeśli okaże kwit potwierdzający kupno. Jeśli nie takiego kwitu, broń zostaje zarekwirowana. A kto z Polaków na Kresach przechowuje paragon zakupu broni, skoro często pochodzi ona z XIX wieku i należała jeszcze do dziadów? Ale to jeszcze nie koniec, nawet jeśli się tą broń i paragon jej zakupu posiada, to jeszcze trzeba wykupić bardzo drogą kartę łowiecką, a na to Polaków nie stać, bo nie mają pieniędzy. A jeśli użyją nielegalnej broni w nocy przeciwko bandytom, to podbuntowani przez nową władzę rusińscy chłopi z sąsiedztwa z pewnością doniosą o tym na policję. 

Niedobitowskiego dręczą liczne podatki nakładane przez nowe polskie władze: podatek majątkowy, dochodowy, gruntowy, komunalny, progresyjny, zasadniczy, samoistny, mieszkaniowy, obrotowy, drogowy. Od podatków nie ma zwolnienia, trzeba je płacić, a jak się nie ma pieniędzy, to komornik zabierze Niedobitowskiemu ostatnią krowinę ocalałą z bolszewickiego pogromu. A Niedobitowski po wojnie nie ma pieniędzy, żyje w nędzy, głodzie i chłodzie.  

Niedobitowski wracający z wojny musi mieć wszystkie potrzebne dokumenty i papiery, by odzyskać swój rodowy majątek. Nie jest ważne, że jego przodkowie siedzieli tam od lat, trzeba mieć na to dowody na papierze. Inaczej majątek Polaka zostaje rozparcelowany i oddany Rusinom lub polskim osadnikom wojskowym. Ten bolesny temat porusza m. in. opowiadanie „Czterech małych Mystkowskich” przedstawiające bolesną historię osieroconych dzieci polskiego dziedzica, które po paru latach wędrówki wróciły do rodzinnego domu. Niestety, ich siedziba została już zajęta przez osadnika wojskowego, nawet nie wpuszczono ich do domu. W urzędzie nic nie udało się załatwić, bo dzieci nie posiadały aktów zgonu rodziców zmarłych w bolszewickiej Rosji na tyfus. 

Nowe polskie władze na Kresach to obcy ludzie, z innej części Polski, nie znający kresowych zwyczajów i tradycji. Mają wytyczne  z centrali, by dopieszczać mniejszości narodowe i chłopów kosztem dziedziców. Wychodzi na to, że Rusini (mniejszość narodowa i chłopi w jednym) mają na Polesiu większe prawa niż rdzenni Polacy. I tak dalej, i tak dalej. 

Generalnie, wniosek z lektury tych historii jest jeden: nie o taką Polskę chodziło Polakom na Kresach. Nie na taką Polskę czekali. Nie o taką Polskę walczyli w powstaniach. Marzyła im się Polska będąca rajem dla kresowych patriotów, a przyszła Polska urzędnicza, Polska produkująca bezsensowne antypolskie ustawy, Polska zdzierająca z Polaków podatki, Polska nie dająca perspektyw rozwoju ani im, ani ich dzieciom, których nie można posłać do miasta na naukę, bo po prostu nie starcza na to pieniędzy. Ta Polska lepiej traktuje byłych chłopów pańszczyźnianych niż dawnych panów tej ziemi. Ta Polska powoduje, że Żyd i Rusin bogacą się kosztem Polaka…

Smutne i gorzkie są wnioski z lektury tej książki Rodziewiczówny. Wychodzi na to, że w sensie gospodarczym lepiej się żyło Polakom na Kresach w czasach panowania caratu. Polacy byli gnębieni w okresie tuż po powstaniu styczniowym, ale później ten ucisk został poluzowany i w czasie tuż przed I wojną światową jakoś dało się żyć. Powstaje więc pytanie: po co to wszystko było? Po co powstania? Po co przekazywany z pokolenia na pokolenie patriotyzm? Czy Niedobitowski przetrwa w swoim polskim bastionie na granicy? 

Dzisiaj już wiemy, że nie przetrwał. I w dużym stopniu do jego przegranej przyczyniła się bezmyślna polityka polskiej administracji na Kresach w okresie międzywojennym. 

Rodziewiczówna Maria, „Niedobitowski z granicznego bastionu”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Białystok 1991

niedziela, 15 listopada 2015

Gabrjela z Guntherów Puzynina, „W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843”








„W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843” Gabrjeli z Guntherów Puzyniny to wspomnienia polskiej damy z Litwy obejmujące kilkadziesiąt lat jej życia. 



Chcecie polskiej Jane Austen? Oto ona: kronikarka polskiego życia salonowego na Kresach w pierwszej połowie XIX wieku, Albina Gabrjela Gunther  (na ilustracji powyżej), urodzona  w 1815 roku  jako trzecia, najmłodsza córka w polskiej rodzinie arystokratycznej. Jej rodzicami byli Adam Gunther i Aleksandra z Tyzenhauzów, właściciele majątku Dobrowlany w powiecie święciańskim na Litwie. Od urodzenia całe jej życie upływało spokojnie pomiędzy pałacem w Dobrowlanach, gdzie rodzina Guntherów spędzała lato, a Wilnem, dokąd przeprowadzano się na zimę. Czasem odwiedzano krewnych w stolicy, bądź jechano gdzieś do wód (m. in. do Druskiennik).  

Rodzina prowadziła bujne życie towarzyskie, były to: bale, pikniki, wesela, pogrzeby, zabawy, wizyty przyjmowane i oddawane, różne uroczystości i tak dalej, które Gabrjelka z ochotą opisywała.  Jej pamiętnik  wyrasta z opowiadań rodziców żyjących w bardzo ciekawej epoce. Pierwsze opisane w nim sceny miały miejsce zimą 1815 w Warszawie, kiedy to dwie piękne młodziutkie panny rywalizowały o palmę pierwszeństwa, tańcując na salonach: ciemnowłosa księżniczka Anna Sapieżanka i blondynka Joanna Grudzińska, która została później drugą żoną wielkiego księcia Konstantego.  

Autorka tych wspomnień stosunkowo mało pisze o sobie, więcej zaś o ludziach ją otaczających. Skupia się na rodzinie, znajomych bliższych, dalszych, a nawet przelotnych. Na kartach jej wspomnień pojawiają się koronowane głowy , przedstawiciele polskiej i obcej arystokracji, artyści, naukowcy, duchowni i zwykli ludzie, wśród których nie brakowało kresowych oryginałów i ekscentryków. Są to m. in. spowinowacone z Juliuszem Słowackim siostry Becu, literaci Ignacy Chodźko, Antoni Edward Odyniec i Tomasz Zan, malarze Jan Rustem i January Suchodolski, pianistka Maria Szymanowska i szereg innych ciekawych osób. Niezapomniana jest opowieść o księżnej Izabeli Czartoryskiej szmuglującej kosztowne francuskie sztuczne kwiaty przez granicę (kwiaty wolno było przewozić bez cła, ale tylko wtedy, jeśli były ozdobą stroju, księżna Czartoryska przyczepiła więc sobie do kapelusza 12 wielkich bukietów, zaś zdziwionym celnikom odpowiadała, że tak bardzo kocha kwiaty; a co, kto bogatemu zabroni?). 

Pamiętnik Puzyniny obfituje w ogromną ilość rozmaitych szczegółów obyczajowych i związanych z życiem codziennym. Czytamy więc o modzie i strojach, popularnych lekturach (ballady Adama Mickiewicza czytane wieczorami w salonach), sposobach spędzania wolnego czasu i tak dalej. Gdzieś daleko w tle dzieje się wielka historia: wybucha powstanie listopadowe, a także straszna epidemia cholery, co wybitnie wpływa na ograniczenie życia towarzyskiego w Wilnie i dworach litewskich. 

Autorka ma doskonałą pamięć, wielką ciekawość i ogromny zmysł obserwacji. Kocha plotki, ale pisze o ludziach życzliwie i bez większej złośliwości, aczkolwiek trudno to stwierdzić po latach, być może niektóre z ujawnianych przez nią informacji miały jednak posmak skandalu?  Ma poczucie humoru i dystans do samej siebie, kiedy np. wspomina jak pewnej zimy, z nudów zaczęła pisać trzynastozgłoskowcem „Poemat o Dobrowlanach” w czterech częściach , ale natychmiast porzuciła swoje dzieło, kiedy tylko wpadł jej w ręce przysłany potajemnie z Francji „Pan Tadeusz” Mickiewicza. Gabrjela szykowała się bowiem na pisarkę. Od dziecka tworzyła poetyckie drobiazgi, które cieszyły się taką popularnością, że krążyły w odpisach wśród znajomych na Litwie. W 1846 roku przymierzała się do wydawania własnej gazety „Teki Litwinek”. 

Pamiętnik Puzyniny kończy się tuż przed jej zamążpójściem (wyszła za ziemianina Tadeusza Puzynę), które nastąpiło późno, bo dopiero w wieku 36 lat. Jej dzieło długo czekało na druk. Całe lata było w posiadaniu hrabiego Rajnolda Przeździeckiego. Po raz pierwszy zostało wydane dopiero w 1928 roku. Wydanie z 1990 roku to reprint pierwodruku. Oryginalny rękopis dyktowany przez autorkę sekretarce został zniszczony w czasie powstania warszawskiego.

Puzynina z Guntherów Gabrjela, „W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1990 (reprint)

A tu jest wydanie cyfrowe pamiętnika Gabrjeli:

W Wilnie i w dworach litewskich : pamiętnik z lat 1815-1843 ...



środa, 11 listopada 2015

Michał Sobków, „Koropiec nad Dniestrem”




„Koropiec nad Dniestrem” autorstwa doktora Michała Sobkowa to napisana w lekkim tonie historyczna monografia rodzinnej miejscowości autora, która po 1945 roku pozostała za naszą wschodnią granicą. 

Wioska położona w powiecie buczackim (województwo tarnopolskie) została założona w XV wieku przez króla Władysława Jagiełłę, który był fundatorem miejscowego kościoła. W 1453 roku właściciel miejscowości Alfred Buczacki nadał Koropcowi prawa miejskie. Później właścicielami Koropca byli kolejno: rodzina Kierdziów, wojewoda podolski Jan Sieniński, Jan Piekarski i Stefan Potocki. Z czasem zniszczony i spalony podczas tatarskich napadów Koropiec podupadł i na powrót stał się wsią. Aby ożywić tę okolicę, rodzina Potockich zaczęła ściągać tam mieszkańców Sambora, Mazowsza i przykarpackiej Rusi (byli to tzw. Rusini, zwani dziś Ukraińcami). Nowi osadnicy mieli pewne ulgi: nie musieli odrabiać pańszczyzny i płacić podatków. Wkrótce wokół Koropca powstały czysto polskie osady, takie jak Późniki, Nowosiółka i Krościatyn.  Od końca XVIII wieku Koropiec był we władaniu rodu Mysłowskich. Rodzina Mysłowskich wybudowała tam piękny klasycystyczny pałac, w którym podobno konie w stajniach miały marmurowe żłoby.



Ostatni dziedzic z tego rodu, hrabia Alfred Mysłowski, został opisany w książce Sobkowa tak, jak go zapamiętali najstarsi mieszkańcy wsi, czyli jako młody i przystojny hulaka i utracjusz. Był bardzo bogaty. Mieszkał na stałe w Anglii, co nie przeszkadzało mu w pełnieniu obowiązków wójta. Do swojej posiadłości przyjeżdżał kilka razy w roku, a wtedy był owacyjnie witany przez miejscową ludność, która sypała na jego cześć kwiaty na drodze przejazdu jego powozu, a on im za to z okna pojazdu rzucał hojną ręką austriackie grajcary. Zadłużony majątek przejął po Mysłowskim marszałek Galicji, hrabia Stanisław Badeni, a po nim jego syn Stefan, który był ostatnim dziedzicem Koropca. Miał on tak demokratyczne poglądy, że pozwalał swoim dwojgu dzieciom bawić się z dziećmi z wioski. 

Przedwojenny Koropiec, jaki opisuje Michał Sobków, był dużą wsią zamieszkałą przez Rusinów, Polaków i Żydów. Polacy i Rusini żyli razem i większość rodzin we wsi była mieszana. Zasada była taka, że w takich związkach syn dziedziczył narodowość i religię po ojcu, zaś córka po matce. Michał Sobków pisze o sobie, że po śmierci ojca Polaka był jedynym Polakiem w swojej rodzinie. Jego matka była Rusinką, podobnie jak siostra. Konflikty polsko-ukraińskie w Koropcu zaczęły się na początku XX wywołane tym, że rząd austriacki zaczął podsycać narodowe dążenia Rusinów i sterować ich nienawiścią do Polaków. Później te właśnie dążenia doprowadziły do ludobójstwa Polaków na Ukrainie, jakie miało miejsce także w Koropcu i okolicach w czasie II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu. 

Najwięcej miejsca poświęcił autor opisowi radzieckiej i niemieckiej okupacji Koropca. We wrześniu 1939 roku pojawiła się tam Armia Czerwona, a zaraz za nią młodzi Żydzi ubrani w wyszywane ukraińskie koszule. Okazało się, że to członkowie radzieckiej milicji i NKWD. W czasie krótkiego panowania Sowietów w Koropcu zostali aresztowani wszyscy bardziej majętni i światli Polacy (w tym stryj autora), a później wywieziono ich w nieznane. Z niektórymi, np. z lekarzem Józefem Czyniewskim, który trafił do więzienia w Czortkowie, a po wojnie został na Zachodzie, autor nawiązał kontakt dopiero po wojnie. Po Sowietach przyszli Niemcy i zaczęły się rządy niemiecko-ukraińskie. Sobków z detalami opisuje jak 8 lipca 1941 roku Rusini udekorowali  bramę triumfalną na cześć wchodzących do wsi hitlerowców. Na bramie zawiesili dwie flagi: niemiecką ze swastyką i niebiesko-żółtą ukraińską. Ukraińcy witali Niemców kwiatami oraz chlebem i solą, a później masowo i z ochotą wstępowali do oddziałów wojskowych SS Galizien. Uważali bowiem, że Adolf Hitler uderzając na Związek Radziecki spełnił marzenia Rusinów o „samostijnej” Ukrainie. W czasie musztry śpiewali:

„Smertj, smertj lacham (czytaj Polakom) smertj.
Smertj moskowsko-żydowskij komuni.
W bij krwawyj OUN nas wede.
Hołodnych Polakiw za Wysłu prożynem,
Todi na Ukrainie weseło prożywem.”

 Niedługo potem ukraińscy sąsiedzi rozpoczęli czystkę etniczną i „rezanie” Lachów. Pierwszym morderstwem, które zapamiętał autor, było zabójstwo w pobliskiej wsi Dąbrowa. Zabito tam Justynę Maćków, Rusinkę, która wyszła za Polaka i urodziła mu trzech synów. Najmłodszy z nich miał trzy lata. Ukraińcy powiesili ich wszystkich razem z matką. Wkrótce później zagłada przyszła na pobliską wioskę Krościatyn, gdzie 28 lutego 1944 roku w ciągu zaledwie kilku godzin przebrani za polskich partyzantów Ukraińcy zamordowali 156 osób. Napadem na wieś kierował młody ksiądz grekokatolicki ze wsi Monasterzyska. 

Banderowcy zabijali Polaków nawet po wejściu Sowietów. W tym czasie młody autor pracował przy radzieckim sztabie wojskowym w pałacu Badenich i brał udział w akcjach przeciwko Ukraińcom. W środę popielcową (noc z 12 na 13 lutego) 1945 roku nad czysto polską wsią Późniki pojawiła się wielka ognista łuna. To UPA paliła domy i wyrzynała jej mieszkańców. Mieszkańcom wsi, w której zostały prawie same kobiety i dzieci (mężczyzn Sowieci zabrali do milicji i wojska), pospieszyli na pomoc Polacy z Koropca pod dowództwem radzieckiego komisarza Kirjejewa. Niestety, przybyli za późno. 

Oto, co Sobków zapamiętał z tej nocy: „W centralnych częściach wsi makabryczne widoki. Wiele kobiet z obciętymi sutkami wyje niesamowicie. Na każdym kroku spotyka się ludzi z krwawiącymi ranami głowy zadanymi im siekierami. Zgłasza się do nas o pomoc kilkuletni chłopiec, Rudolf Łódzki, z wgniecioną czaszką. Nic jednak nie możemy mu poradzić, ponieważ nie ma wśród nas lekarza. Dziurę w czaszce ma zaklejoną chlebem. Opatrzność Boska chyba nad nim czuwała. Matka i dwie jego siostry zostały jednak zabite. Podążam śladem komisarza. Jego z kolei prowadzą na miejsce zbrodni ci, którzy przeżyli. Przed nami zwłoki mężczyzny. Miejscowi ludzie rozpoznają w nim Józefa Jasińskiego. Sztyletami zadane ciosy są jedne przy drugich. Trafiamy następnie na zwłoki małego dziecka. Otoczenie twierdzi, że to Stasio Wiśniewski liczący zaledwie półtora roku. Na widok noża wepchniętego w jego usta robi mi się jakoś dziwnie słabo. Ogółem zamordowano sto cztery osoby, a we wsi liczącej kilkaset gospodarstw zostało tylko czternaście.”

Pod koniec 1945 roku Polacy z Koropca zostali repatriowani „do Polski”. Po ich wyjeździe stał się cud: kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w miejscowym kościele zaczęła płakać rzewnymi łzami. Obraz był duży (2 na 3 metry) i wody lało się tyle, że Ukraińcy zaczęli podstawiać wiadra i zabierać ją do domów. Sowieci tłumaczyli im, że pewnie w kościele było zainstalowane jakieś urządzenie hydrauliczne, przeryli ścianę świątyni, ale nic nie znaleźli. Po zamknięciu kościoła Ukraińcy przenieśli obraz do swojej cerkwi. 

Michał Sobków jako Polak wyjechał do Wrocławia, gdzie skończył studia medyczne i został lekarzem. Po raz pierwszy wrócił do rodzinnej wsi po 10 latach, w roku 1955. Wszystko się tam zmieniło, a najbardziej stosunki własnościowe (kołchozy) i mentalność ludzi. Zdziwił się, że po tylu zbrodniach Ukraińcy z Koropca pytali go, jak gdyby nic się nie stało: „kiedy wy, Polacy, znowu tu wrócicie?”. Innym razem został poczęstowany bimbrem z „polskiej” przedwojennej butelki, która była w rodzinie przechowywana jak relikwia i stawiana na stół tylko przy szczególnych okazjach. Stosunek Ukraińców do Polaków zmienił się znowu na gorsze po rozpadzie Związku Radzieckiego i powstaniu „samostijnej” Ukrainy. 

Doktor Sobków był znanym we Wrocławiu lekarzem i działaczem kresowym. Jego wspomnienia powstawały latami. Napisana gawędowym stylem, pełna uroku i ciekawych anegdot książka o Koropcu otrzymała drugą nagrodę w konkursie na pamiętnik związany z Kresami organizowany w latach 1990. przez „Kartę” i Instytut Zachodni w Poznaniu. Później napisał jeszcze kilka innych książek wspominkowych: „Podróż w nieznane”, „Saniami do nieba”, „Dwa lata w raju”. Zmarł w 2014 roku w wieku 87 lat.  

Tu wywiad z doktorem Sobkowem na temat epidemii czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku:

Inne ciekawe linki:

Wspomnienie pośmiertne - Lek. Michał Sobków - Medium

Zbrodnia w Korościatynie – Wikipedia, wolna encyklopedia

Zbrodnia w Puźnikach – Wikipedia, wolna encyklopedia

dr Józef Czyniewski - Puls Polonii

Lekarz w więzieniach i łagrach NKWD (6) - Puls Polonii


Sobków Michał, „Koropiec nad Dniestrem”, Wyd. Poznańskie, Poznań 1999

Zdjęcie pałacu w Koropcu pochodzi z Wikipedii - File:Коропець. Палац графа Бадені.jpg