„Rosja
i znaki” Jurija Łotmana to wspaniała gawęda o dawnej Rosji. Rozpoczyna się na
początku XVII wieku, w czasie panowania Piotra I i dochodzi do początku XIX
wieku, kiedy na tronie Rosji zasiada Aleksander I. Czytamy o życiu codziennym i
kulturze rosyjskiej szlachty, o stopniach służbowych, jakimi obdarzał ją car, o
sytuacji kobiet na przełomie wieków XVIII i XIX, o balach, swatach, małżeństwach
i rozwodach, o rosyjskich dandysach, grze w karty, pojedynkach i śmierci. Poznajemy
ważnych dla Rosji ludzi z czasów Piotra I i Katarzyny Wielkiej, bohaterów
czasów wojen napoleońskich oraz dekabrystów.
Książka
ta wyrosła z tradycji ustnej, bo złożyły się na nią zapisy występów Jurija
Łotmana przed kamerami telewizji. Na przełomie lat 80. i 90. Łotman opowiadał w
radzieckiej jeszcze telewizji o życiu i systemie wartości dawnej rosyjskiej
szlachty.
Przyznam
się, że początkowo podchodziłam do tej pracy jak pies do jeża, bo nazwisko
Łotmana kojarzyło mi się dotychczas z radzieckim strukturalizmem i szkołą
semiotyki w Tartu. Semiotyka (inaczej ogólna teoria znaków) to dziedzina
językoznawstwa i postrach studentów kierunków humanistycznych. Spodziewałam się
więc ciężkiej „cegły” naukowej. I – jakie miłe zaskoczenie! Łotman korzysta
oczywiście z semiotyki, przedstawia świat znaków i gestów dawnej Rosji, ale
czyni to w bardzo przystępny i atrakcyjny sposób. Książka jest bogato
ilustrowana, a rozsiane w niej obrazki pozwalają jeszcze lepiej zrozumieć
wykład autora. Zdaniem semiotyków, do zrozumienia człowieka z dawnych epok
potrzebne jest zrozumienie tego, jaki świat go otaczał, jakimi przedmiotami się
posługiwał, jaki miał ubiór, obowiązki służbowe itd. Ważne jest nawet to, jak
leżał w ręce specjalny pistolet do pojedynków. Okazuje się, że pistolet taki
bardzo dobrze układał się w ręce…
Czytając
Łotmana, zrozumiałam także różnicę pomiędzy szlachtą polską a rosyjską. Nasza
szlachta powstała w sposób, można rzec, naturalny, wyrosła z tradycji
średniowiecznego rycerstwa i tak sobie rosła i rosła w siłę i zdobycze
demokracji, że w pewnym momencie przerosła samego króla. Szlachta polska miała
ogromne przywileje, sama wybierała króla i władca musiał liczyć się z jej
zdaniem. Popularne było hasło „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. W XVIII wieku aż 10 procent ludności Polski to
była szlachta. Do dzisiaj tradycje szlacheckie są w Polsce bardzo żywe, bo
skoro te 10 procent szlachty się rozmnożyło, to wskutek tego bardzo liczny
procent obecnej ludności Polski ma szlacheckie korzenie. Kultura szlachecka
jest dla nas tak ważna i tak atrakcyjna, że prawie każdy Polak, nawet ten
pochodzenia chłopskiego, mentalnie czuje się szlachcicem.
W
Rosji było inaczej. Tam szlachta była w stu procentach zależna od władcy.
Rosyjski szlachcic nie znał polskiej demokracji, nie czuł się równy władcy, a
już w ogóle nie przychodziło mu do głowy, by wynosić się ponad cara. Szlachcic zobowiązany
do pracy na rzecz państwa (w wojsku, w urzędzie, na dworze), miał wprawdzie
majątek ziemski, ale spędzał tam niewiele czasu, głównie jak czymś podpadł.
Większość czasu przebywał w stolicy. Szlachcic rosyjski był bardziej
dworzaninem („dwarianinem”) niż szlacheckim „sobiepanem” jak w Polsce. Z
historycznego punktu widzenia wygląda to tak, że szlachcic rosyjski był
posłuszny władcy przez cały wiek XVII i XVIII, buntować zaczął się dopiero w
wieku XIX. Jako pierwsi zbuntowali się dekabryści, a ponieważ ich bunt jawny,
więc ponieśli surową karę za swoje wolnomyślicielstwo.
Kapitalna
lektura, z pewnością będę do niej wracać!
Łotman
Jurij, „Rosja i znaki. Kultura szlachecka w wieku XVIII i na początku XIX”,
tłum. Bogusław Żyłko, Wyd. słowo/obraz/terytoria, Gdańsk 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz