Translate

czwartek, 16 kwietnia 2015

Władysław Terlecki, „Czarny romans”



„Czarny romans” Władysława Terleckiego to właściwie „polska Carmen”. Jest to powieść osnuta na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada historię słynnego, tragicznie zakończonego dziewiętnastowiecznego romansu pomiędzy ówczesną gwiazdą scen teatralnych, piękną Marią Wisnowską i sporo młodszym oficerem armii rosyjskiej Aleksandrem Barteniewem (któremu, nie wiadomo czemu, Terlecki nadał imię Wiktor). 

Krótko mówiąc, sprawa polegała na tym, że dwudziestoletni i mający niewielkie doświadczenie z kobietami Sasza (no, niech będzie, Wiktor) zakochał się w dojrzałej kobiecie, której lista kochanków jest baaaardzo długa. Ona miała przykrości i afronty towarzyskie z tego powodu, że się afiszuje w centrum Warszawy z rosyjskim najeźdźcą, on zaś przeżywał katusze dlatego, że ojciec korespondencyjnie zabraniał mu ożenku z aktorką, uważaną w tamtych czasach za kobietę upadłą, niewiele różnicą się od prostytutki. Porządny rosyjski szlachcic nie mógł przecież wziąć za żonę kogoś z marginesu.  

A poza tym, oboje przeżywali dekadenckie nastroje związane z panującą wówczas modą. On przeboleć nie mógł śmierci przyjaciela w pojedynku, w którym służył mu jako sekundant. Ona starzała się i rozpaczliwie myślała o samobójstwie (być może depresja była u niej dziedziczna, bo jej ojciec popełnił samobójstwo). Chciała, by jej śmierć została odegrana jak na scenie, w pięknych dekoracjach. Wynajęła więc pokój w centrum Warszawy, cały obity czarną tapetą, naściągała tam różnych dziwacznych dekadenckich akcesoriów, a także narkotyków, potem zaś nakłoniła zakochanego w niej młodzieńca, by ją zastrzelił. Później miał zabić także siebie samego, ale nie mógł. Został jak głupi żywy i oskarżono go o zabójstwo.

No i cała ta powieść Terleckiego to trochę bełkotliwy monolog skołowanego Barteniewa po śmierci pięknej Marii. Całość zaczyna się z małej litery, dalej wszystko jest pisane jednym ciągiem. Kiedyś, w czasach Jamesa Joyce’a i trochę później, taka formuła pisania była niezwykle modna, nazywało się to strumień świadomości. Niestety, nic nie starzeje się tak bardzo jak „ostatni krzyk mody”, tak wiec powieść Terleckiego wydana po raz pierwszy w latach 1970. dzisiaj już mocno trąci myszką w sensie formalnym. 

Lektura tej ramotki to prawdziwa męczarnia, bowiem powieść jest absolutnie pozbawiona akapitów (cóż, taka była moda!) i oko czytelnika nie ma się gdzie zaczepić, jak się choćby na chwilę przerwie i odwróci wzrok. Aczkolwiek sama fabuła, jak jej się dobrze przyjrzeć, jest dość ciekawa, z elementami sensacji nawet. Interesujące są także rozrzucone tu i ówdzie w tekście opisy bytowania Rosjan w Polsce (życie codzienne żołnierzy w warszawskim garnizonie, chodzenie do cerkwi i na przechadzki do Ogrodu Saskiego, osobne życie towarzyskie Rosjan i Polaków, przejmowanie polskich majątków przez Rosjan po powstaniu styczniowym itp). 

Sprawa Barteniewa i Wisnowskiej była w swoim czasie bardzo głośna. Została opisana m. in. w nowelce Iwana Bunina „Dieło kornieta Jełagina”, która powstała na bazie akt sądowych w procesie wytoczonym Barteniewowi. Według tego tekstu nakręcono film rosyjski pt. „Igra w modern” (bardzo klimatyczny, utrzymany w atmosferze i estetyce secesji. Kadry przypominają malarstwo Alfonsa Muchy i Gustava Klimta.). Poza tym, Agata Tuszyńska napisała biografię Marii Wisnowskiej, wydaną jakoś tak około roku 1990. 

A ja przeczytałam „Czarny romans” Terleckiego w ramach mojego prywatnego „Roku Rosji w Polsce” (miał w tym roku być, ale odwołano, a ja - anarchistycznie - się z tym zupełnie nie godzę). 

Terlecki Władysław, „Czarny romans”, wyd. Rytm, Warszawa 1990

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz