Choruję
już od 3 tygodni i w tym czasie zdążyłam zaliczyć 66-odcinkowy wspaniały ruski
serial „Cziornyj woron” (Чёрный
ворон – телесериал).
W połowie
marca zrobiło się cieplej, poczułam wiosnę, wyletniłam się, przestałam nosić
czapkę. No i to był błąd! Załatwiłam się na cacy! Złapałam klasyczne
przeziębienie, takie jak w czasach szkolnych. Katar na całego. Zatoki zawalone.
Leje mi się z nosa, uszu, oczu i gardła. Ciężko to przetrzymać, oj, ciężko! W
tym stanie przeczytałam wszystkie zaległe książki o Rosji (z biblioteki i
własne), no i obejrzałam strasznie długi, ale niezwykle interesujący i trzymający
w napięciu serial „Cziornyj woron” nakręcony według cyklu książek Dymitra
Weresowa. Autor napisał ich dość dużo, na początku wpisu dałam okładkę jednej z
nich.
Wbrew
potocznym skojarzeniom „Cziornyj woron” nie opowiada o wywózkach w czasach
stalinowskich („cziornyj woron” to był wtedy taki samochód, którym NKWD przyjeżdżało
po delikwenta nocą). Ten serial toklasyczna saga rodzinna, która pokazuje losy
dwóch przyrodnich sióstr od momentu ich poczęcia (dosłownie) aż do wieku
dorosłego. Siostry żyją sobie w Leningradzie, potem z Sankt Petersburgu latami
nie mając pojęcia o swoim istnieniu. Aż w końcu ciemne fatum, które nad nimi nieustannie
wisi, skrzyżuje ich losy na dobre.
Serial zaczyna
się w połowie lat 1950., kiedy do Leningradu przyjeżdża zwolniony z łagru
młody, przystojny i utalentowany muzycznie Aleksy Zacharżewski. Jest synem
Rosjanina, który jeszcze za czasów carskich pracował jako kolejarz w Charbinie
w Chinach. Jak wiadomo, Charbin przechodził różne dzieje, podobnie jak
mieszkający tam Rosjanie. Po II wojnie światowej Zacharżewski i jego ojciec
dali się namówić na powrót do ZSRR, co niestety, skończyło się dla nich
dramatycznie, bo obaj wylądowali w łagrze jako element niepewny politycznie.
W tym łagrze
ojciec umiera, syn zaś doczekuje czasów odwilży po śmierci Stalina. Po
zwolnieniu jedzie do swego jedynego krewnego, czyli brata ojca do Leningradu. Ów
wujek, starszy już pan jest profesorem, akademikiem i ma młodą, niezwykle
piękną żonę. I tu zaczyna się wątek fantastyczny, bo ta żona oraz jej matka są …
praktykującymi wiedźmami. Takimi prawdziwymi wiedźmami, czarownicami rytu
szkockiego. (Nie wiem, skąd ten szkocki ryt. Mnie to się kojarzy raczej z
masonami, a nie wiedźmami. Ale co tam!) No i te wiedźmy swoje paranormalne
zdolności mogą przekazać z pokolenia na pokolenie, ale tylko w linii żeńskiej.
Profesor i
jego żona mają już synka, ale córki jakoś nie
mogą się doczekać. Starszy pan już za bardzo nie nadaje się na
rozpłodowego ogiera. Tak więc - młody Zacharżewski spada paniom wiedźmom jak z
nieba! Młoda profesorowa uwodzi go, wykorzystując do tego elementy czarnej magii.
Przestraszony jej ognistym temperamentem młodzieniec po wspólnie spędzonej namiętnej
nocy ucieka z domu profesora, zostawiając swej kochance na pamiątkę stare
kolczyki ze szmaragdami, część kompletu biżuterii odziedziczonej po matce (nie
pytajcie jak młody Zacharżewski przechował taką biżuterię w łagrze, bo nie
wiem).
Potem
Zacharżewski poznaje inną młodą kobietę, z którą także nawiązuje romans. Z obu
związków rodzą się dziewczynki, obie przypadkiem otrzymują na imię Tatiana. Zacharżewski
ginie w wypadku, ale przed śmiercią zostawia matce drugiej Tatiany kolię ze
szmaragdami. I to jest dopiero zawiązanie akcji, która później ciągnie się do
lat 1990 (serial był kręcony w 2001 roku). Nie ukrywam, że biżuteria ze szmaragdami
odegra ważną rolę w życiu obu córek Zacharżewskiego…
Obie Tatiany
mają bardzo burzliwe życie. Jedna dorasta jako rzekoma córka zamożnego
akademika (wiedźma wmówiła staruszkowi, że to jest ojcem dziecka) i wplątuje
się w działalność na pograniczu przestępstwa i prawa. Pracuje w służbach
specjalnych w Związku Radzieckim i za granicą. Druga Tatiana wychowuje się w
domu dziecka, pracuje jako murarz/malarz na budowie, a potem odkrywa w sobie
talent wokalno-aktorski i zostaje znaną gwiazdą filmową. Oglądamy ich życie,
romanse, przygody, znajomych i tak dalej. Serial pokazuje kawał historii obyczajowej
Związku Radzieckiego i Rosji w latach 1990. Z jednej strony jest to film bardzo
realistyczny, a z drugiej w akcję wplątane są elementy fantastyczne i mistyczne
(sny, przepowiednie, magiczne rytuały). Fabuła jest niezwykle wciągająca, a
cały serial wspaniale zagrany.
Zaczęłam
oglądać rosyjskie filmy w oryginale jakieś 6 lat temu. Z początku były to
głównie filmy wojenne, czyli bojewiki. Łatwo się je oglądało, bo mało w nich
mówią, a nawet jak mówią i jak się nie rozumie, to można się domyślić o co
chodzi. Jakiś czas chyba moja znajomość rosyjskiego uległa poprawie, bo przerzuciłam
się na filmy obyczajowe, a teraz dałam radę obejrzeć „Cziornyj woron”, w którym
bohaterowie mówią prawie tyle, co w serialach południowoamerykańskich (no i
akcja, nie ma co ukrywać, nieco zalatuje południowoamerykańskim klimatem, kto
oglądał jakiś serial brazylijski lub wenezuelski, wie o co chodzi).
Aaa, jeszcze
ciekawostka! Aktorka, która zagrała młodą wiedźmę, czyli serialowa matka
Tatiany Zacharżewskiej (rzekomej córki profesora) nagle zmarła krótko po
skończeniu zdjęć na tajemniczą chorobę. Internetowa wieść gminna głosi, że to
kara za to, że w filmie odegrała ciemne rytuały czarnej magii. Strach się bać!
Strach oglądać! ;)))
A na koniec
tradycyjne pytanie: dlaczego, do cholery, takiego dobrego serialu nie pokaże
polska telewizja? Skoro Rosjanie potrafią robić dobre filmy, to je pokazywać, a
nie wciąż tylko to amerykańskie badziewie, które leje się z polskich
telewizorów!
Serial „Cziornyj
woron” jest na YT, o tutaj:
" dlaczego, do cholery, takiego dobrego serialu nie pokaże polska telewizja? "
OdpowiedzUsuńoburzenie podzielam. bo Putin ??? Rosjanie by powiedzieli - prosto duraki. i to "oni" rozpisują się stronami jak to "komuna" ograniczała nam dostęp do "prawdziwej kultury zachodu". G...ograniczała, w latach 60-tych czytałem Sartra po polsku (300 zł za 3 tomy Dróg wolności" w antykwariacie, pamiętam jak dziś, połowa mojego stypednium "fundowanego" - były takie, A i książki z biblioteki paryskiej Kultury , jak ktoś chciał. były do zdobycia. Ech, szkoda nerwów. I tak przez Pani bloga mam dziś "białą noc", ale co tam. żizn sliszkam korotkaja, ale - jak mawiała moja wspaniała Babcia - w grobie się ...
Komuna wiele nam nie ograniczała, bo też pamiętam, że były powszechnie dostępne książki z Zachodu, te legalne. A nielegalne można było całkiem legalnie czytać w bibliotekach na miejscu. Wiem, co mówię, bo studiowałam polonistykę w tym "strasznym" stanie wojennym. Owszem, było paru pisarzy, na ktorych był zapis cenzury (Dunin Kozicka, Ossendowski, Goetel), ale i tak pod koniec lat 1980. wydawano ich podziemnie, a całkiem naziemnie studenci sprzedawali te publikacje.
UsuńNatomiast dzisiaj wszystko, co ze wschodu, z Rosji - jest be! Zero ruskich filmów w telewizji. A jak coś pokażą to w środku nocy na programie Kultura.
Usuń