„Szeptucha”
Iwony Menzel to fikcyjna opowieść o uzdrowicielce z Podlasia. A Podlasie to
ostatni kawałek prawdziwych Kresów, jaki po II wojnie światowej pozostał w
graniach Polski. To magiczna kraina, w której dzieją się cuda i dziwy. Zanikającą
specjalnością Podlasia są „szeptuchy”, które od pokoleń pomagały ludziom w
chorobie, a dzisiaj coraz częściej są zastępowane przez lekarzy.
Główną
bohaterką tej powieści jest Olena (Helena) Oleszczuk, młoda dziewczyna
wychowana przez babkę, która była taką właśnie wiejską znachorką. Leczyła ludzi
za pomocą modlitwy, okadzania i magicznych rytuałów. Po jej śmierci szeptuchą
zostaje Olena, która już jako małe dziecko wykazywała zdolności paranormalne.
Dziewczyna miała wprawdzie wyjechać do Białegostoku na studia medyczne, ale
kiedy babka zmarła, odziedziczyła jej chałupę i zawód. Po paru latach Oleną
zainteresuje się reżyser-dokumentalista z Warszawy, który zapragnie nakręcić
film o Podlasiu…
Historia
Oleny ukazana jest na tle szerokiej panoramy niewielkiej podlaskiej wsi
Waniuszki , gdzie został już wprawdzie ostatni rolnik, bo innym się rolnictwo
już nie opłaca, ale za to nie brakuje innych osobliwości, jak np. nawiedzony
przez duchy przeklęty dom w pobliskim lesie, czy niezwykłe uroczysko na
bagnach, gdzie wokół dawnej pustelni jakiegoś świętego są poprzybijane na
drzewach tysiące dziecięcych lalek.
Podlaskie
Waniuszki to wieś pełna oryginałów, ludzi z fantazją i charakterem. Ich
historie czyta się znakomicie. Autorka ma wielki talent narracyjny i prawdziwy
dar opowiadania. Czytając tę książkę, czujemy się tak, jakbyśmy wpadli na kawę
do sąsiadki i słuchali najciekawszych plotek z okolicy. Niezwykłe opowieści
doprawione są poczuciem humoru i podane z lekką ironią. Bliżej tej książce do
głośnej niegdyś „Konopielki” Edwarda Redlińskiego (do której są zresztą nawiązania
w tekście) niż do różnych „Rozlewisk” i innych dzieł literatury popularnej,
które popularyzują w miastowych kobietach przekonanie, że na wsi można żyć
szczęśliwiej niż w mieście.
„Szeptucha” jest szóstą książką Iwony Menzel.
Czytałam jej poprzednie powieści, ale żadna nie przypadła mi do gustu tak
bardzo jak ta. Przyznam się, że przy jej lekturze wróciłam do zabiegu z czasów
dzieciństwa. To znaczy, czytałam bardzo wolno i z przerwami, aby na dłużej starczyło.
Tak dobrze czułam się w tym powieściowym świecie.
Być
może zadecydował o tym także fakt, że znam nieco Podlasie. Byłam tam na
wakacjach w latach 1990. kiedy to wieś wyludniała się, ludzie uciekali do
miasta, a o agroturystyce nikomu się jeszcze nie śniło. Ludzie mówili po polsku
z kresowym zaśpiewem, a niektórzy nie mówili po polsku, tylko w języku „tutejszym”,
czyli mieszaniną słów polskich, ukraińskich i białoruskich. Piłam domowy bimber i kwas chlebowy. Jadłam kiszkę
ziemniaczaną i kartacze. Byłam w Białymstoku, Hajnówce, Białowieży,
Kruszynianach, Krynkach, Siemianówce i na górze Grabarce. Widziałam żubry,
łosie, magiczny krąg w puszczy białowieskiej, polskich Tatarów, prawosławne
cerkwie, opuszczony żydowski kirkut i podlaskiego uzdrowiciela. Żadnej szeptuchy
wprawdzie nie spotkałam (choć opowiadano mi o nich), ale to co widziałam,
sprawiło, że zakochałam się w tej magicznej krainie, podobnie jak Iwona Menzel,
która w wywiadzie przeprowadzonym przez Wiktorię Korzeniewską mówi tak: „wystarczy
trochę pobyć na Podlasiu, żeby zaczęło się śnić sny, które się spełniają, coś
widzieć, coś słyszeć, coś przeczuwać…”
Kresy
od dawna słynęły z różnych oryginałów, szaleńców , „jurodiwych”, tajemniczych
obrzędów, duchów, zjaw i nawiedzonych budowli. Najwięcej pisali o tym polscy
romantycy. Magia Kresów pojawia się także w literaturze współczesnej, m. in. u
Tadeusza Konwickiego, który w jednym z wywiadów powiedział coś takiego, że –
jego zdaniem – ta obfitość „jurodiwych” na Kresach bierze się stąd, że tam
gdzieś właśnie znajdują się bogate złoża uranu. A uran promieniuje i wiadomo!
Ludzie mają odlot! Nie wiem, czy jest uran na Podlasiu, ale jest to teoria
ciekawa i wyjaśniająca magię Kresów w sposób realistyczny. A może jest całkiem
inaczej?
Polecam
także znakomity wywiad z Iwoną Menzel na temat „Szeptuchy” i Podlasia.
Przeprowadziła go Wiktoria Korzeniewska, autorka bloga czytac-nie-czytac.blogspot.com
Jest
tu:
Menzel
Iwona, „Szeptucha”, wyd. MG, Warszawa 2014
Zainteresowałaś mnie... Zwiedziłam Hajnówkę, Białystok, byłam kilka dni w Białowieży, którą zauroczyłam się całkowicie. Taki inny świat...
OdpowiedzUsuńTwórczość Iwony Menzel z chęcią poznam.
Podlasie to całkiem inny świat niż reszta Polski. Przyroda tam, owszem, piękna, ale piękna przyroda jest i gdzie indziej. O klasie i klimacie Podlasia decydują ludzie. Takiej mieszanki etnicznej nie ma gdzie indziej. No i ta historia. Tam co rusz, to jakaś opowieść. Dużo ludzie opowiadają o partyzantach. O cudach, tam jest pełno różnych cudownych miejsc, świętych drzew, kapliczek i w ogóle jakiejś takiej mistyki. Szkoda, że to powoli umiera. A im więcej ludzi o tym wie, tym więcej tam turystów pojedzie i zadepczą to wszystko :(
Usuńkocham Podlasie i "trochę" znam/ Jest wspaniałe. Nie zadepczą, naszych "turystów" mało to interesuje
UsuńPrzepraszam, że tak bezpośrednio zapytam: nie jest to typowe romansidło dla kobiet (z całym szacunkiem do romansów ;))? Zastanawiałem się kiedyś nad tą książką, bo bardzo podoba mi się Podlasie. Ale wiem, czy czytelnicy płci męskiej nie zanudzą się przy niej ;)
OdpowiedzUsuńMiało być: "ale nie wiem" ;)
UsuńAbsolutnie nie jest to romansidło, w ogóle niewiele tam z romansidła, którego się obawiasz :)))
UsuńTo jest po prostu panorama wsi Waniuszki, są opisane losy wielu mieszkańców, a ta szeptucha jest głowną bohaterką po prostu. Owszem, ona ma romans z reżyserem z Warszawy, ale nie to jest najważniejsze.
Myślę, że czytelnik płci męskiej może to przeczytać, tak samo jak czytelnik płci damskiej.
Ja się obawiałam, że to może być coś podobnego do "Rozlewiska", ale na szczęście nie jest.
Usuńtrochę jak "Sońka"?
UsuńNie wiem, co to "Sońka". Nie znam.
Usuń