Autor
najpierw pracuje jako dokumentalista, a potem prowadzący w telewizyjnym programie
poświęconym rozmaitym uzdrowicielom z Polski, Ukrainy i Rosji. Wszędzie
wypróbowuje uzdrowicielskie metody, poczynając od oczyszczania aury (w różny
sposób), na zakopaniu w grobie żywcem kończąc.
Czytałam
tę książkę, uśmiechając się pod nosem, ponieważ mniej więcej dwadzieścia lat
temu, to jest w połowie lat 1990. zaliczyłam podobną wędrówkę po rozmaitych
wróżkach, cudotwórcach i uzdrowicielach. I także z ochotą pchałam się w
każdy eksperyment, opisując potem swoje wrażenia w artykułach dla prasy lokalnej i
krajowej.
W
tamtym czasie byłam u wróżki od tarota, u astrologa, dawałam się macać w
ciemnościach ludziom podającym energię reiki, szukałam wody przy pomocy różdżki
z radiestetą, medytowałam z ludźmi praktykującymi metodę Silvy i Bruno Groninga,
jadłam wegetariańskie kanapki nasączone „białym światłem" i posypane przywiezionym
z Indii proszkiem vibuti produkowanym przez indyjskiego cudotwórcę Sai Babę, dawałam
się cofać w moich wcieleniach aż do czasu, kiedy byłam egipskim żołnierzem oraz
kapłanką Izydy, pozwoliłam się zawinąć ciasno w dywan i przeżywałam ponowne narodziny
na sesji rebirthingu, jadłam przez parę miesięcy kuleczki homeopatyczne, brałam
udział w rytuale szamańskim, dałam sobie oczyszczać aurę oraz nastawiać kość
ogonową tajemniczą drogą. Spędziłam noc w kamiennych kręgach. Badałam moc
gotyckich katedr. Poddałam się także hipnozie klasycznej oraz sesji
programowania NLP. Rozmawiałam z kobietą, która ma regularne spotkania z
kosmitami. Dałam się sklonować poprzez dotknięcie palcem czoła i teraz mój klon
przebywa na jakiejś obcej planecie (to z kolei skutek moich kontaktów z realianami). Przeprowadziłam miesięczną głodówkę i nie umarłam od tego.
I
jeszcze inne odleciane rzeczy zaliczyłam, o których na razie zmilczę. Ale
powiem jedno: nie piłam moczu w celach medycznych (choć była taka okazja), nie
poszłam na ustawienia Herlingera i nie dałam się zakopać w grobie, choć mnie do
tego namawiano.
No,
tak, ale czemu właściwie nie napisałam książki o moich przygodach? Naprawdę nie
wiem. Pisałam wtedy artykuły prasowe dla kasy, no i uznałam, że jak raz mi zapłacili, to
wystarczy. Poza tym, przeważnie po każdym moim artykule, opisywani przeze mnie
ludzie strasznie się obrażali, czytając głos profana. Podchodziłam bowiem do
tych wszystkich cudów jako laik i sceptyk. Ale może warto wrócić do tamtych
czasów i przeżyć? Tym bardziej, że wróżka od tarota pomyliła się wprawdzie wyliczając
liczbę moich przyszłych dzieci (miało być dwie sztuki, jest zero), ale
przepowiedziała mi, że po czterdziestce zajmę się biznesem. No i co? Mały,
malutki, ale jednak jakiś tam biznesik prowadzę. Astrolog (jeden z najsłynniejszych
obecnie w Polsce) także pomylił się co do mojej osoby w liczbie dzieci, ale za
to – przepowiedział mi całkiem inne życie po 40. I tu się nie omylił.
Tak
mnie pan Kossakowski natchnął jakoś do wspomnień…
Aaa,
wracając do tematu, bo – jak się zdaje – ukradłam autorowi cały show… Chciałam dodać, że ta książka jest naprawdę
ciekawa. I cholernie dobrze napisana.
Kossakowski
Przemek, „Na granicy zmysłów”, wyd. Otwarte, Kraków 2013
Powinna Pani to nadrobić! Kossakowski ma wielu wielbicieli, bo takie rzeczy interesują:) Także czas zacząć swoje przeżycia przelewać na papier. Może wyjdzie z tego książka :D
OdpowiedzUsuńDzięki za wizytę i za dobre słowo! Muszę zanurkować do moich teczek z wycinkami prasowymi i poczytać, co ja tam kiedyś przeżywałam :)))
UsuńOgólnie nie czytałam jego książek, oglądam z jego udziałem programy, na prawde sympatyczny Pan, ulubionym programem z nim był down the road , nie przegapiłam żadnego odcinka :)
OdpowiedzUsuń