„Podróżniczka”
to wspomnienia Ewy z Koziebrodzkich hrabiny Dzieduszyckiej, które przeleżały w
szufladzie we Wrocławiu ponad pół wieku, nim wreszcie wypłynęły na światło
dzienne.
Autorka
tej książki urodziła się w 1878 roku w Chłopicach pod Jarosławiem (zabór
austriacki). Rodzice wcześnie ją osierocili, więc wzięła ją na wychowanie
(razem z nieco starszą siostrą Anną) ciotka jej matki, Aniela Kielanowska,
która wcześniej wychowywała jej matkę. Bogata i bezdzietna ciocia-babcia
zapewniła dziewczynkom bajkowe dzieciństwo w pięknym pałacu w Kozłowie pod
Lwowem, który był urządzony z ogromnym przepychem i pełen rozmaitych dzieł
sztuki i cennych przedmiotów. M. in. były tam dwa rzeźbione sfinksy z kamienia
dłuta Canowy i sekretera z Florencji, która podobno miała aż 365 ukrytych
szufladek. Opis Kozłowa znajduje się w słynnej książce Romana Aftanazego „Dzieje
rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej”. Pałac tamtejszy wzniósł Tytus
Kielanowski w latach 1850-1860.
Autorka
bardzo wiele podróżowała od dziecka. Bogata ciocia-babcia woziła obie swoje wychowanice
na wakacje do różnych krajów, by podziwiały dzieła sztuki i piękne pejzaże. Były
dzięki temu w Niemczech, Francji, Włoszech i właściwie wszędzie, gdzie wypadało
być w tamtych czasach przedstawicielkom galicyjskiej arystokracji. Jako młoda
panienka wyszła za mąż za Władysława Dzieduszyckiego, syna hrabiego Wojciecha
Dzieduszyckiego z Jezupola koło Stanisławowa.
„Hrabia Wojtek” – jak go zwano - był wówczas
jedną z najbarwniejszych postaci w całej Galicji: polityk, poseł na sejm,
filozof, pisarz i spirytysta. Znany był z tego, że w swoim pałacu w Jezupolu
urządzał seanse spirytystystyczne, na których wywoływał duchy wraz ze swymi
gośćmi (była to mieszkająca przez jakiś czas w Jezupolu rodzina poety Karola
Brzozowskiego). „Hrabia Wojtek” to postać nieobca dla mnie, ponieważ tego ekscentrycznego
arystokratę i jego zabawy z wirującym talerzykiem opisałam w swojej książce „Duchy
kresów wschodnich”. Z przyjemnością więc i ogromnym zainteresowaniem czytałam kolejną
relację na ten temat.
Dzieduszycka
pisze tak:
„Tu napomknę jeszcze o
jednej historii, o której mi mój mąż opowiadał, z czasów, gdy mnie w Jezupolu
nie było, a która miała miejsce pod koniec XIX stulecia. Otóż, nie wiem, w którym
roku, rodzice męża, będąc w Konstantynopolu, poznali rodzinę polskich
emigrantów – Karola Brzozowskiego, bardzo wówczas cenionego poetę, żonę jego,
pochodzącą z Syrii, córkę Jadwigę i syna Stanisława. Wkrótce się zaprzyjaźnili,
razem zwiedzali osobliwości miasta i Małej Azji. A ponieważ ci państwo nie
mieli właściwie stałego miejsca zamieszkania, moi teściowie zaprosili ich do
Jezupola i razem wrócili do kraju.
Stary pan Brzozowski
pisał wiersze i tłumaczył właśnie z hebrajskiego Pieśń nad Pieśniami (…), a
młodzi trzymali się razem i robili konno lub wózkiem wycieczki po okolicy.
Wieczorami gromadzili się wszyscy w salonie, a ponieważ pan Brzozowski był mistykiem
i wierzył w duchy, które niewidzialne krążą po świecie, namówił obecnych do
seansów spirytystycznych. Zaczęły się więc dziać rozmaite dziwa, słoiki pukały,
podnosiły się w górę i opadały, ekierki latały po papierze. Stanisław jako
medium, przemykał się jako ptak przez mały lufcik w oknie tam i z powrotem, a
palcem, który miał kiedyś przestrzelony, chwytał się haka od lampy na suficie i
wyczyniał rozmaite sztuki akrobatyczne albo łaził jak pająk na ścianie.
Raz
w czasie seansu usłyszeli obok w pustym pokoju, jakby ktoś rozsypywał pieniądze
na stole i dzwoniąc nimi, rachował głośno: raz, dwa, trzy, cztery… Gdy doszedł
do stu, znów wracał do początku. Mój mąż, który nigdy na serio nie brał tych
seansów, zniecierpliwiony chcąc złapać figlarza, wpadł znienacka do tego
pokoju. Było tam zupełnie ciemno, pusto, a na stole nic nie było, jednak jakiś
tajemniczy głos rachował nadal spokojnie: pięćdziesiąt trzy, pięćdziesiąt
cztery, pięćdziesiąt pięć… - słychać przy tym było brzęk przesuwanych monet.
Uznał, że to była jakaś zbiorowa halucynacja.”
Ewa
Dzieduszycka po ślubie mieszkała wraz z mężem i jego rodzicami w Jezupolu, ale
nadal wiele podróżowała. W międzyczasie urodziła dzieci, ale nie musiała się
nimi zajmować, gdyż od tego były nianie, opiekunki, służące i guwernantki. Wolała
latać po świecie. Niektóre ze swych najbardziej egzotycznych podróży opisała
już wcześniej, w książce wydanej w 1912 roku we Lwowie pod tytułem „Indie i
Himalaje. Wrażenia z podróży”. Szukałam tej książki w bibliotekach cyfrowych,
ale nie znalazłam. Próbowałam jednak czytać opisy podróży zawarte w jej
pamiętniku. No i niestety! Mimo bardzo atrakcyjnego tematu, te opisy były dla
mnie tak długie, rozwlekłe i nużące, że sobie je podarowałam. Przekartkowałam
tylko strony poświęcone tym wojażom. Wiem, że Dzieduszycka wybrała się w egzotyczną
podróż z mężem Władysławem, który jechał kupować konie od szejków arabskich.
Szejkowie wynajęli wyspę przy brzegach Indii, niedaleko Bombaju i tam zwieźli
swoje przepiękne, wyhodowane na pustyni konie arabskie.
W
przepychu i dobrobycie przeżyła Ewa Dzieduszycka okres do I wojny światowej.
Później rodzina Dzieduszyckich musiała opuścić swój dom (przechodziła tam linia
frontu rosyjsko-austriackiego) tułała się po różnych obcych domach i
mieszkaniach. Na jakiś czas wrócili do Jezupola, kiedy tereny te zostały odbite
przez armię austriacką, ale potem znów musieli się ewakuować. Wtedy wraz ze
stadem krów mlecznych zawędrowali aż do Zakopanego, które było najbezpieczniejszym
miejscem w czasie wojny. Dom w Jezupolu został spalony, trzeba było w jego
miejsce postawić nowy, mniej okazały. Ten drugi dom stoi do tej pory, obecnie
mieści się w nim ukraińskie sanatorium psychiatryczne dla dzieci.
Po
tym dramatycznym okresie zaczął się dla Dzieduszyckich spokojniejszy czas
międzywojnia. I znowu te podróże! I tu również opuszczałam sporo opisów, bo
mnie nudziły. Potem znowu zrobiło się ciekawiej, a narracja wyraźnie
przyspieszyła, kiedy zaczęła się II wojna światowa. Losy Dzieduszyckich w tym
okresie to był standard, opisywany po wielokroć w pamiętnikach kresowych:
ucieczka z majątku, pobyt we Lwowie, aresztowanie Władysława Dzieduszyckiego
(NKWD zabrało go dosłownie sprzed drzwi mieszkania, kiedy naciskał dzwonek do
drzwi, rodzina nigdy potem już go nie widziała, ani też nie miała od niego
żadnych wiadomości), wywózka córki autorki i jej dzieci do Kazachstanu (jedna z
wnuczek autorki została tam na zawsze, bo zmarła na gruźlicę, reszta rodziny
dostała się do armii generała Andersa, potem na Bliski Wschód, po wojnie do
Anglii).
W
czasie okupacji Ewa Dzieduszycka z sowieckiego Lwowa przedostała się do
niemieckiego Krakowa, potem zamieszkała gdzieś u znajomych w majątku na wsi i
tam doczekała końca wojny. Po 1945 roku zamieszkała we Wrocławiu z najmłodszym
synem Wojciechem Dzieduszyckim i jego rodziną. Syn był znanym śpiewakiem
operowym i kabareciarzem, a jednocześnie przez szereg lat współpracował z UB
czy SB i pisał donosy na kolegów, co ujawnił IPN w 2007 roku. Sprawa była
bardzo głośna, bo wrocławski „hrabia Wojtek” był znanym celebrytą. Podobno tak
się przejął tą sprawą, że ze wstydu już do końca życia nie wychodził z domu.
Zmarł mając około stu lat.
To
jest "hrabia Wojtek" z Wrocławia, którego IPN ujawnił jako agenta SB (syn autorki tej książki), autorki opracowania uczciwie piszą o tej sprawie:
Ewa
Dzieduszycka żyła ponad 80 lat. Pod koniec życia złamała sobie nogę w biodrze.
Po tym wypadku, w latach 1961-1963, pisała ten właśnie pamiętnik, który
przeleżał szereg lat w archiwum domowym. Na potrzeby wydawnictwa opracowały go Małgorzata
Dzieduszycka-Ziemilska i Dominika Dzieduszycka-Sigsworth, wnuczka i prawnuczka
autorki.
Jest
to bardzo interesujący tekst (za wyjątkiem tych nieszczęsnych, długaśnych opisów
podróży), który przynosi wiele ciekawych szczegółów z życia codziennego galicyjskiej
arystokracji na przełomie wieków XIX i XX. Szkoda tylko, że autorka rozpisywała
się tak obszernie na temat rzeczy nieważnych z punktu widzenia czytelnika („co
ja widziałam i gdzie ja byłam” – w czasach Wikipedii takie opisy są zbędne i
mało wnoszące), a tak mocno ocenzurowała swoje osobiste życie i wspomnienia.
Nie znajdziemy tu opisów członków rodziny, nawet męża (tylko trochę o teściu),
nie znajdziemy żadnych refleksji osobistych, jakiś podsumowań życiowych.
Bardzo
mi brakowało w tej książce zestawienia życia osobistego autorki z tym, co się
wówczas działo w wielkiej polityce. A widziała przecież czasy, kiedy „Polska
wybuchła” po latach niewoli, kiedy powstała z kolan po latach zaborów. Nic,
nic, nic - na ten temat! Jakby autorka była ślepa na Polskę! Jakby nie
zauważała tego, co się dzieje wokół niej w sensie politycznych! A może to „zasługa”
współczesnych redaktorek z rodziny? Może panie usunęły uwagi na tematy społeczno-polityczne, nie chcąc zanudzać czytelnika? Może miała to być tylko historia kameralna, rodzinna? Trudno powiedzieć. Mimo wszystko, z
przyjemnością i bardzo szybko przeczytałam tę książkę, bo autorka miała naprawdę prawdziwy dar opowiadania.
Jest
to jedna z nielicznych moich lektur, jakie przeczytałam dzięki recenzjom na
blogach książkowych. Czytałam o tej książce na blogu Montgomery i Izabeli
Łęckiej. Dzięki wielkie za informacje! A potem lobbowałam w mojej bibliotece,
by to kupili. Wypożyczyłam tę książkę jako pierwsza!
Dzieduszycka Ewa, „Podróżniczka”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
A czy są w książce jakieś opisy Chłopic, w których urodziła się autorka? Bo to moje rodzinne strony:)
OdpowiedzUsuńNie ma! Ona się tylko tam urodziła, ale potem nie mieszkała, wzięła ją na na wychowanie ciocia-babcia z Kozłowa. Rodzice wcześnie zmarli, najpierw matka, potem ojciec.
UsuńA ja myślałam, że te Chłopice to już za ukraińską granicą ;))) Nawet nie sprawdzałam!
Mimo że tylko się urodziła, to jednak jakieś opisy powinny być! Chyba że się wstydziła tego miejsca urodzenia:)
UsuńWioska Chłopice leży koło pięknego Jarosławia, z którego do granicy ukraińskiej i Lwowa jest dwie godzinki jazdy:)
A Jarosław wygląda tak:
https://vod.tvp.pl/video/zakochaj-sie-w-polsce,jaroslaw,37009416
Nie wstydziła się chyba, zdaje się, że nie miała w ogóle żadnych związków emocjonalnych z miejscem swego urodzenia. Rodzice zmarli, ona mieszkała całe życie gdzie indziej.
UsuńCoś tam tylko pisze o dziadku, że był okropny, przypominał starego lorda z powieści "Mały lord" pani Burnett.
Nie pamiętam jednak, czy to był dziadek ze strony matki czy ojca.
Super! Tylko że mi te 'długaśne' opisy podróży nie przeszkadzały. Nawet dla mnie był to walor książki.
OdpowiedzUsuńZnaczy, ja lubię opisy podróży w stylu retro. Ale jak mnie zaciekawią i coś się w nich dzieje. Te mnie jakoś nie zaciekawiły, przypominały wypisy z przewodnika.
UsuńOna w ogóle bardzo skryta była ta hrabina, jeśli chodzi o życie osobiste. Niby dużo napisała, ale bardzo mało o sobie. Jakiś taki inny ten pamiętnik od tych, które wcześniej czytałam, np. Zofii Kossak-Szczuckiej czy Dunin-Kozickiej. A niby ten sam czas historyczny, niby to samo pokolenie... Najbardziej to mi ten pamiętnik Dzieduszyckiej przypominał "Marię i Magdalenę" Samozwaniec, wiele podobnych wątkow i motywów znalazłam. Babcia na pewno przeczytala Samozwaniec,w końcu obracały się w podobnym środowisku, a książka Samozwaniec wyszła w połowie lat 1950.
UsuńNiestety pisała jak pisała, ale bardzo dobrze, że to zostało wydane :) Uważam, że rodziny powinny wydawać takie pamiętniki, a wiele tego nie robi.
OdpowiedzUsuńA to ja też tak uważam! Chwała rodzinie, że to wydała po latach. Pamiętniki powinny trafiać do ludzi, a nie chować się po szufladach!
Usuń