Translate

niedziela, 6 maja 2018

Łążyn, gmina Obrowo – rodzinna wieś mojej babci Marty i romantycznego poety Gustawa Zielińskiego (wycieczka merytoryczna)



W czasie majówki podróżowałam trochę śladami moich przodków Budnych i Kowalskich, o których chcę napisać książkę. Odwiedziłam dwie miejscowości, skąd pochodzimy, to jest Łążyn i Osiek nad Wisłą w gminie Obrowo pod Toruniem.

Łążyn to miejscowość bardzo stara, znana już w średniowieczu. Pierwsza wzmianka na jej temat pojawiła się w 1248 roku. Zapisano ją wtedy jako Lanszino. Jej pierwszym właścicielem zapisanym w źródłach historycznych był kapelan Marek. Potem właścicielami wsi byli kolejno: Łążyńscy herbu Lubicz, Łążyńscy z przydomkiem Zielonka herbu Nałęcz, Przecieszewscy, Romoccy i Zielińscy. Do parafii w Łążynie należały wsie: Łążyn, Zębowo i Kawęczyn.



Moja babcia Marta z Budnych Kowalska (wyżej jej zdjęcie) urodziła się w 1887 roku we wsi Łążyn. Była córką Anny z Grębockich i Marcina Budnych. Została ochrzczona w tamtejszym kościele parafialnym pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła. Jej rodzice mieli największy dom we wsi (oczywiście, po pałacu dziedzica Zielińskiego!), położony w centrum wsi, dokładnie naprzeciwko kościoła i spory kawałek ziemi rolnej. Marta była najmłodszą córką swoich rodziców i najmłodszą dziewczynką w rodzinie. Miała pięciu starszych braci, z których Adam został „w placu” jak to się mówiło (czyli osiadł w domu ojcowskim), dwóch braci zostało kowalami, a dwóch wyemigrowało do Ameryki jeszcze przed I wojną światową. Jeden z tych braci kowali osiadł potem w Strzelnie na Kujawach, gdzie ożenił się dwa razy i spłodził sporą gromadkę dzieci.

Jeden brat mojej babci, Adam Budny, odbył służbę wojskową w wojsku carskim. Brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1905 roku i walczył w Mandżurii z Japończykami. Podobno opowiadał o tym bardzo barwnie aż do końca swojego życia. Moja mama Halina pamięta te jego opowieści. Mężczyźni z tamtych okolic służyli w wojsku carskim, bo ziemia ta należała do imperium rosyjskiego, do I wojny światowej była to gubernia płocka.

Moja babcia Marta mieszkała w Łążynie do 1912 roku. Wtedy właśnie wyszła za mąż za Stanisława Kowalskiego z Osieka nad Wisłą. Mój dziadek Stanisław był organistą i już pracował w tym zawodzie w kościele w sanktuarium w Oborach. Jednak tam nie było parafii, więc nie zarabiał wiele. Mógł się ożenić dopiero, kiedy zaczął pracować w wiosce Syberia koło Mławy, gdzie została utworzona nowa parafia w 1912 roku i gdzie mógł liczyć na większe zarobki.



Romantyczny poeta Gustaw Zieliński (1809-1881, na ilustracji z Wikipedii, File:POL Gustaw Zieliński.jpg) wszedł w posiadanie dóbr w Łążynie poprzez małżeństwo. Wniosła mu je w posagu pierwsza żona Urszula z Romockich. 

Ostatnim dziedzicem Łążyna był Walenty Zieliński, wnuk Gustawa i jego pierwszej żony Urszuli z Romockich (syn Józefa).

Walenty też miał dwie żony. Pierwsza to Maria Clott von Heidenfeld, z którą miał dwoje dzieci: Magdalenę i Jerzego. Magdalena wyszła za rumuńskiego oficera nazwiskiem Frimu i została tłumaczką dzieł ekonomicznych z języka rumuńskiego. Jerzy zginął w czasie II wojny światowej, zostawiając po sobie córkę Teresę Malanowską. 

Drugą żoną Walentego Zielińskiego była Helena Wolff, córka Józefa Wolffa ze słynnej warszawskiej firmy księgarskiej Gebethner i Wolff. Oboje uciekli z Łążyna przed Niemcami we wrześniu 1939 roku. Zaraz potem dwór został obrabowany przez okolicznych mieszkańców ze wszystkich cennych przedmiotów. W okresie okupacji rządzili tam Niemcy, którzy palili w piecach książkami z księgozbioru Zielińskich (podobno przed II wojną było tam tyle książek, że ich wartość przewyższała wartość samego pałacu). 

Po wyzwoleniu w 1945 roku Walenty Zieliński wrócił do rodzinnego dworu, ale został wypędzony stamtąd przez wieśniaków, którzy ponownie obrabowali dwór z tego, co tam jeszcze zostało po Niemcach. Walenty Zieliński osiadł w pobliskiej wsi u znajomego chłopa i tam wkrótce zmarł ze zgryzoty. 




Wioseczka Łążyn jest niewielka. Najważniejszym jej miejscem jest nadal kościół parafialny. Naprzeciwko kościoła znajduje się duży budynek mieszkalny, który zdaje się, jest tym samym, w którym urodziła się moja babcia Marta. Tylko jest jakby trochę rozbudowany, pokryty tynkiem i położono nowy dach. 

Być może nadal mieszkają tam potomkowie Adama Budnego, to jest brata mojej babci? Nie wiem, nie wchodziłam do środka, bo to była taka szybka wycieczka poglądowa, miałyśmy z koleżanką do przejechania wiele kilometrów i nie byłyśmy nastawione na poszukiwania rodzinne. Być może pojadę tam raz jeszcze i nawiążę stosunki rodzinne zagubione w czasie? Tym razem nie miałam na to ani czasu, ani ochoty. Takie rozmowy wymagają wielu emocji… W każdym razie, rodzina jest chyba porządna, bo na tym domu powiewała chyba jedyna we wsi biało-czerwona flaga. Byłyśmy tam bowiem w dniu święta narodowego, to jest 3 maja. No, nie, flaga była chyba też na budynku plebanii koło kościoła!

To jest ten dom: 


 




Niedaleko kościoła znajduje się figurka Matki Boskiej, o której moja mama opowiadała, że jak weszli Niemcy w 1939 roku, to ją zaraz próbowali wysadzić materiałami wybuchowymi. Na szczęście to im się nie udało. Tylko podstawa się zachwiała, Matka Boska przewróciła się, ale była cała. Wtedy bratowa mojej babci, Stanisława Budna (żona Adama Budnego) wraz z sąsiadkami ze wsi zabrały tę figurę i schowały w kościele. Tam przetrwała całą okupację i po wojnie znowu wyszła na świat Boży. Teraz ta Matka Boska z powrotem stoi na skrzyżowaniu drogi z Łążyna do Kawęczyna.

Nieco za wsią znajduje się schowany w parku pałac rodziny Zielińskich. Do pałacu wstępu nie ma, bo to teren prywatny. Kupiła go i wyremontowała jakaś firma. Obecnie jest tam salon luster i tkanin, ale oczywiście, był nieczynny, bo to było święto. Trzeba jechać w dzień powszedni, to może będzie otwarte?

Tyle pałacu widziałam:



Zwiedziłyśmy za to z koleżanką park, to znaczy przejechałyśmy przez niego samochodem, bo akurat zaczęło padać. Padło, a raczej lało okropnie!

Jest tam kilka stawów, bardzo zarośniętych. Jeszcze bardziej zarośnięty jest sam park. Jest tam wiele pięknych, starych drzew, ale słabo wyeksponowanych, bo wszystko jest pozarastane, istna dżungla! Dojechałyśmy autem do jakiegoś dołu, za którym było widać łąkę. Obok pałacu jest szkoła podstawowa i mieszkania nauczycieli. Jakieś kobiety paliły przed drzwiami papierosy i pogoniły nas z początku, że źle parkujemy samochód i zastawiamy ich dojazd do garażu. No, może faktycznie zastawiłyśmy. Ale koleżanka zaraz odjechała.

Byłyśmy też na cmentarzu, gdzie namierzyłam groby moich krewnych oraz Zielińskich. Z ich kaplicy grobowej pozostał tylko wzgórek ziemny:


Piszę tak dużo o tych Zielińskich, bo zdaje się, że moja rodzina miała z nimi jakieś związki służbowe. To znaczy moi krewni pracowali u nich. Z tego, co wiem, nie byli chłopami pańszczyźnianymi. Jakiś mój przodek Budny przywędrował w te strony z Kujaw, dokładnie z Pakości, jakoś tak w pierwszej połowie XIX wieku. Osiadł w Łążynie, wybudował tu dom, zajmował się rolnictwem i kowalstwem. Potem różni członkowie mojej rodziny pracowali w tym dworze Zielińskich, a moja babcia Marta znała różne panienki Zielińskie, o czym opowiadała mojej matce. Tyle wiem teraz. Sprawa jest rozwojowa!

Zdjęcia tym razem robiłam sama, bo koleżanka zaproponowała, żebym wzięła jej aparat i trzaskała, co mi wpadnie w oko. Z początku było mi ciężko opanować maszynę, ale jak już zapamiętałam, który guziczek jest do czego, to fotkałam bez opamiętania. Trochę miałam problem z pionem, bo ja chodzę o kulach i było tak: na plecach plecak, w rękach dwie kule, na szyi aparat! Żeby zrobić zdjęcie, musiałam opierać jedną kulę gdzieś o coś, by mieć wolną rękę. Albo opierałam o coś obie kule oraz siebie, by nogi miały podparcie i dopiero wtedy trzaskałam. 

Acha, jeszcze okulary! Dwie pary! 

Na nosie miałam te do czytania, by w nich patrzeć na ekran, a na czole te od słońca i tak zdejmowałam jedne, zakładałam drugie i na odwrót. Ale jakoś sobie poradziłam! Zawsze mnie uczono w gazecie, że ważne jest by zdjęcia w ogóle były. I żeby były treściwe. A co do jakości? Cóż, nie robiłam ich na konkurs fotograficzny. Wcale nie starałam się, by były piękne! Ale coś tam chyba widać, prawda?
 
O Osieku napiszę kiedy indziej! 
 


11 komentarzy:

  1. Ciekawie opisałaś swoją reporterską podróż w głąb historii i miejsc rodzinnych.
    Jeszcze pewnie nie jeden taki wyjazd przed Tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa!
      Tych podróży jeszcze trochę mnie czeka. Nie wiem, na ile dam radę fizycznie, ale będę się starała.
      Całkiem inaczej się pisze, jak się nie widziało danej miejscowości, a inaczej jak sie zna jej topografię, choćby tak pobieżnie. Można sobie tam jakoś lepiej ustawić opisywane osoby. Jak na razie te podróże są bardzo przyjemne i dużo wnoszące.

      Usuń
    2. Pani Mario. Ja jestem prawnuczką tegoż kowala Szczepana, który osiadł w Strzelnie. Rzeczywiście rodzina liczna, a co najważniejsze utrzymujemy więzi rodzinne

      Usuń
  2. Gustaw Zieliński założył bibliotekę, której zbiory znajdują się w mojej miejscowości. Nosi ona nawet jego nazwisko w nazwie. Niestety zarządzało nią komusze towarzystwo i padła, tzn. została zamknięta. Nie będę tu pisać szczegółów, bo jeszcze mnie zamkną, ale jeśli chcesz, mogę się nimi z Tobą podzielić prywatnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi może o miejscowość Skępe?
      Jeśli tak, to pochodzimy z tych samych okolic! ;)

      Usuń
  3. Pani Mario, trafiłem przypadkiem na Pani bloga o historii rodziny Budnych. Znam tę historię z opowiadań mojego ojca, prawdopodobnie jesteśmy spokrewnieni,proszę Panią o kontakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie się skontaktuję, ale w jaki sposób? Gdzie mam pisać? Na jaki adres?
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moi przodkowie Sikorscy byli kowalami w Łążynie.

    OdpowiedzUsuń