Kupiłam
sobie ostatnio czytadełko w kiosku z gazetami. Cena rozsądna, bo około 17
złotych. W środku – wyciskacz łez o latarniku, który wchłonęłam na jedno
posiedzenie wczoraj wieczorem.
Nasz
polski latarnik opisany w noweli Henryka Sienkiewicza wzruszył się lekturą „Pana
Tadeusza” Adama Mickiewicza do tego stopnia, że zapomniał o swoich obowiązkach
i został wylany z roboty na pysk. Latarnik z australijskiej powieści „Światło
między oceanami” autorstwa debiutującej tym tekstem M. L. Stedman miał inne
problemy. Ten to był dopiero liryczny do bólu!
Rzecz
dzieje się tuż po I wojnie światowej. Zdemobilizowany młody żołnierz
austrialijski zatrudnia się jako latarnik na małej bezludnej wysepce Janus u
południowych wybrzeży Australii. Wkrótce żeni się ze sporo młodszą dziewczyną,
kochają się bardzo i pragną dzieci. Niestety, młoda żona ma jedno poronienie za
drugim, przez co wpada w ciężką depresję. Pewnego dnia do brzegów wyspy
przybija łódź, w której znajduje się trup młodego mężczyzny i trzymiesięczne
niemowlę płci żeńskiej zawinięte w damski sweter. Dziecko ma ze sobą
oryginalną, rzeźbioną srebrną grzechotkę. Latarnik chce nadać na ląd sygnał świetlny o
znalezieniu rozbitków, ale młoda żona namawia go do czegoś innego. Wszak
dopiero co urodziła martwy płód, nikt się nie pozna, że to nie jej dziecko,
nawet jej ginekolog. Co by im szkodziło uratować sierotkę przed marnym losem w
jakimś podłym sieroc ińcu. A są lata 1920., więc te sierocińce nie były jakieś
tam luksusowe…
I
tak właśnie robią, mała sierotka zostaje dzieckiem małżeństwa latarników,
przywożą ją na ląd i chrzczą w kościele imieniem Lucy. Niestety, wkrótce
dowiadują się, kim naprawdę jest ich przybrana córka… I tak dalej, i tak dalej,
jak w klasycznej dziewiętnastowiecznej powieści z motywem sieroty. Oczywiście,
srebrna grzechotka zagra tutaj swoją wiodocą rolę, niczym inne ważne
przedmioty, z którymi niegdyś znajdowano porzucone sierotki (pierścień, medalion z
tajemniczą podobizną, ostatecznie „myszka na łopatce” jak w sztuce „Pan
Jowialski” Aleksandra Fredry, po tej myszce właśnie matka rozpoznała swego syna, zresztą medalion też chyba był u Fredry).
Kto
lubi sobie poczytać o latarnikach, medalionach i sierotkach, to jest to książka dla niego.
Mnie trochę rozczarowała swoją naiwnością i przewidywalnością. Zupełnie nie rozumiem, czemu akurat ten tekst został bestsellerem w Australii i gdzie indzie.
Ale podobno został. Według tej powieści nakręcono w 2016 australijski film pod
tytułem „The Light between Oceans” (reż. Derek Cianfrance).
No
i mam kolejną książkę, którą będę musiała uszczęśliwiść jakąś bibliotekę, bo na
pewno nigdy nie wrócę już do tej opowieści. A jednak zawsze mnie kuszą te tanie
bestsellery, które spotykam w kioskach z gazetami. – Miliony ludzi nie mogą się
mylić! – myślę sobie.
Później zaś – mimo mojego wcześniejszego optymizmu - zwykle wychodzi na to, że zwykle miliony ludzi wychowanych na
mdłej telewizyjnej papce i tanich wzruszeniach rodem z oper mydlanych potrafią się naprawdę pomylić!
To było tak
słodkie, że aż mnie zęby rozbolały!
Stedman
M. L., „Światło między oceanami”, tłum. Anna Dobrzańska,
wyd. Albatros, Warszawa 2017
17 zł to nie tak tanio na jednorazowe czytadło. Przepłaciła pani.
OdpowiedzUsuńAle jakoś tak mam, że zawsze się skuszę na bestsellery w kiosku ;)))
Usuń