Dylogia
Haliny Auderskiej nosząca tytuły „Ptasi gościniec” i „Babie lato” była
pierwszą, legalnie wydaną w PRL-u, powieścią opowiadającą o ciężkim losie
polskiej ludności z kresów wschodnich w czasie II wojny światowej.
Czytamy
tu o wywózkach Polaków na wschód organizowanych przez Związek Radziecki, o
formowaniu się polskiej dywizji w Sielcach nad Oką, o bitwie pod Lenino,
zdobyciu Berlina i polskim osadnictwie w poniemieckich wsiach nad Odrą, na piastowskich
Ziemiach Odzyskanych. Zwłaszcza tematyka wywózek na wschód była bardzo odważna
i naprawdę nie mam pojęcia, jak autorka załatwiła sobie, że to przeszło przez
ówczesną cenzurę. W
każdym razie – kobieta napisała tyle, ile mogła w tamtych czasach!
„Ptasi
gościniec” miał pierwsze wydanie w 1973 roku, „Babie lato” wyszło rok później.
Powieść ta stała się jednym z głośniejszych bestsellerów literackich epoki
Gierka. Czytali ją zwłaszcza ludzie z kresowymi korzeniami, ale nie tylko.
Przez pewien czas była także szkolną lekturą uzupełniającą (w czwartej klasie
liceum).
Nie
czytałam tej książki w PRL-u, ale pamiętam doskonałe słuchowisko radiowe emitowane
w odcinkach w pierwszej połowie lat 1980. zrealizowane na motywach tej
powieści. Rolę głównego bohatera zagrał tam Wacław Kowalski, niezapomniany Pawlak z filmu „Sami
swoi”. Do dziś słyszę jego kresowy zaśpiew, kiedy opowiada o losach Poleszuka,
którego historia zagnała nad Odrę. I dlatego właśnie dzisiaj, z wielkim
opóźnieniem, w ramach czytania kresowych lektur sięgnęłam po tę całkowiie zapominaną
obecnie powieść.
Czytałam
długo, z pewnym trudem, z uwagi na język nasycony kresowymi, a dokładnie poleskimi
wyrażeniami i zwrotami. Miejscami przedzierałam się przez tę powieść tak, jak
przez „Nadberezyńców” Floriana Czarnyszewicza, do których jest nieco podobna w
sferze językowej i treściowej. Ale warto było! Jest to kawał bardzo dobrej
prozy, a także (mimo użytego przez autorkę mimetyzmu formalnego polegającego na
wprowadzeniu do tekstu literackiego gwary poleskiej) ogromny ładunek wspaniałej
polszczyzny. Czytając, miałam wrażenie, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił dużą
dawkę ożywczego tlenu.
Główny
bohater dylogii Auderskiej nazywa się Szymon Drozd i pochodzi z zabitej dechami
wioski na Polesiu, położonej gdzieś w dorzeczu Horynia i Prypeci, niedaleko
Pińska. Jest „tutejszy”, to znaczy mieszanego pochodzenia: ojciec
Polak-katolik, matka Poleszuczka. Ożenił się z „prawosławną” Maryną, spłodził
dwoje dzieci, do czasu II wojny światowej żył tak jak wszyscy na Polesiu:
pływał po rzece duszehubką, łowił ryby, zbierał runo leśne, coś tam uprawiał i
jakoś szło. Ten jego stary świat został zburzony w 1939 roku. Szymon brał
udział w kampanii wrześniowej, potem wrócił do rodzinnej wsi. Po pewnym czasie
wraz z innymi Polakami został wywieziony za Ural, do małej wioski na Syberii,
gdzie cierpiał głód i poniewierkę, ale jakoś przeżył. Żona z dziećmi została na
miejscu, bo Poleszuków władza radziecka nie wywoziła.
Kiedy
Niemcy napadali na Związek Radziecki Szymon powędrował do polskiego wojska. Do
Andersa nie zdążył, dostał się do 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki (na
zdjęciu powyżej – tak ruszali na front polscy żołnierze w ZSRR), która
formowała się w Sielcach nad Oką. A potem wraz z Armią Czerwoną ruszył na
zachód, by wyzwolić Polskę od Niemców. Po drodze okazało się, że jego poleski chutor
już nie istnieje, gdyż został spalony przez hitlerowców w ramach pacyfikacji
białoruskich wsi. Oboje dzieci Szymona spaliło się żywcem w chacie, żona ocalała,
bo w tym czasie łowiła ryby na jeziorze. Niestety, była pogrążona w ciężkiej
rozpaczy i nie było z nią kontaktu. Do tego wokół szalały bandy UPA i paliły
nie tylko Polaków, ale także te wsie, które wykazywały choćby najmniejsze sympatie
propolskie. Polesie stało się niebezpieczne do życia.
Więc Szymon podążył dalej szlakiem „na Berlin”, a po jego wyzwoleniu, kiedy okazało się, że na Polesiu nie będzie już Polski i że nowa granica jest na Bugu, a dalej na wschód już nie puszczają, został na Ziemiach Odzyskanych. Razem z kolegami z wojska zajął wioskę nad Odrą i nazwał ją Powodzie. Potem udało mu się ściągnąć żonę zza Buga i próbował normalnie żyć, ale serce jego i innych ludzi ze wschodu wciąż rwało się tam, w jego rodzinne strony. I tak, niby czytamy o indywidualnym losie Szymona, a w tle są poważne problemy: Polska, nasz język, nasza historia, nasza tożsamość narodowa i tak dalej. Oczywiście, autorka napisała tyle, ile mogła napisać w tamtych czasach. Stąd tekst aż się roi od rozmaitych aluzji, przenośni i mowy ezopowej.
Więc Szymon podążył dalej szlakiem „na Berlin”, a po jego wyzwoleniu, kiedy okazało się, że na Polesiu nie będzie już Polski i że nowa granica jest na Bugu, a dalej na wschód już nie puszczają, został na Ziemiach Odzyskanych. Razem z kolegami z wojska zajął wioskę nad Odrą i nazwał ją Powodzie. Potem udało mu się ściągnąć żonę zza Buga i próbował normalnie żyć, ale serce jego i innych ludzi ze wschodu wciąż rwało się tam, w jego rodzinne strony. I tak, niby czytamy o indywidualnym losie Szymona, a w tle są poważne problemy: Polska, nasz język, nasza historia, nasza tożsamość narodowa i tak dalej. Oczywiście, autorka napisała tyle, ile mogła napisać w tamtych czasach. Stąd tekst aż się roi od rozmaitych aluzji, przenośni i mowy ezopowej.
Cała
powieść pisana jest w pierwszej osobie. Jest to długa, rozciągnięta na kilkaset
stron wypowiedź Szymona Drozda dla współczesnego dziennikarza, który odnalazł
go nad Odrą i próbuje napisać reportaż o jego losach. Są zwroty do tegoż
reportera i dyskusje z nim, ale czytamy tylko monolog Szymona, odpowiedzi
dziennikarza musimy się domyślać.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej lektury. Nie
spodziewałam się, że powieść Auderskiej będzie tak dobra. Warto otrzepać ją z
kurzu i przywrócić do czytelniczego obiegu!
A
tu – polskie wojsko w ZSRR:
Auderska
Halina, „Ptasi gościniec. Babie lato”, wyd. Ministerstwo Obrony Narodowej,
Warszawa 1987
Źródło ilustracji: Wikipedia, File:Polish 1st Infantry Division (1943).jpg
Straszne to były czasy, oby nigdy się nie powtórzyły.
OdpowiedzUsuńCzasy były straszne, a to wyrywanie ludzi z korzeniami jeszcze gorsze. Moja rodzina też trafila na Ziemie Odzyskane, ale nie z kresów wschodnich, lecz z tzw. "centrali" jak to się wtedy mówiło. Prawdziwych Kresowiaków spotykalam do niedawna, teraz pomału wymierają.
UsuńO autorce słyszałam, ale jeszcze nie sięgnęłam. Czytałam niedawno książkę Małgorzaty Szejnert, która dopiero otwarła mi oczy na bogatą i skomplikowaną historię tych terenów...
UsuńJa sięgnęłam przypadkiem, po prostu weszła mi ta książka w ręce. Ale słuchałam słuchowiska radiowego w odcinkach, które było puszczane w stanie wojennym, i bardzo mi się spodobała ta historia Poleszuka, który wylądował nad Odrą.
Usuń