Karol
Dickens określił tę powieść jako NUŻĄCĄ. I miał rację. Nie znam równie nudnej,
rozwlekłej i męczącej w lekturze powieści wiktoriańskiej.
Moja
historia odbioru tego dzieła jest następująca. W 2009 r. kupiłam jakiś dodatek
do czasopisma zawierający ostatnią adaptację filmową „Północ. Południe”
zrobioną przez BBC. Parę godzin to trwało. Obejrzałam w czasie bezsennej nocy.
Nawet mi się spodobało. Była kiedyś na YT, ale ją usunęli. Teraz jest wersja z
lat 70. z tak okropną aktorką grającą Margaret Hale, że naprawdę nie polecam.
W
2010 r. nieistniejący już miesięcznik literacki, którego tytułu nie
pamiętam, wypuścił swoje tłumaczenie tej książki. W dwóch częściach, cena
jednej 24,99 zł (razem prawie 50 zł, a więc drogo jak na tamten czas). Jako
fanka literatury wiktoriańskiej (dochodzę do wniosku, że chyba jednak jestem po
prostu fanką Dickensa, a nie innych Wiktorian) poczułam się w obowiązku nabyć
to wydanie. Na okładce tej publikacji pojawiła się słynna fotografia „damy” w
sukni z zamkiem błyskawicznym i krótkimi włosami wystającymi spod kapelusza. W
zamyśle – miało być stylowo. A wyszło – jak wyszło.
Ta
sama dama z suwakiem straszyła później na okładkach innych
wiktoriańskich powieści, m. in. ostatniego wydania „Kamienia księżycowego”
Wilkie Collins’a. Prawdopodobnie zdjęcie jest rozprowadzane przez jakąś agencję
fotograficzną, która nie odnotowuje komu i do czego sprzedała daną fotografię.
Dodam
jeszcze, że to pismo literackie, które wydało „Północ. Południe” wkrótce potem
padło, bo – jak wieść niesie – zmarł właściciel, nie było kasy, no i
koooooniec!
Jest
to równie smutna historia jak ta opisana przez panią Gaskell. Chociaż, ze
względu na te perypetie finansowe, upadek pisma powinien opiewać raczej Balzak.
Próbowałam
czytać tę powieść od razu, jak ją nabyłam, w 2010 r., ale mnie wtedy odrzucił
bijący z niej smętek. Nie pamiętam już, czy ją wówczas skończyłam, czy też nie.
W każdym razie strasznie się przy niej męczyłam. Teraz było to moje drugie
podejście. Wyznaczyłam sobie „Północ. Południe” na „książkę kibelkową”,
położyłam w WC i podczytywałam sukcesywnie podczas dłuższych posiedzeń w
wychodku. Trwało to ładnych parę miesięcy, ale wreszcie jestem na finiszu. Udało mi się
skończyć.
Z
literaturą kibelkową jest tak, że w takim miejscu zdesperowany człowiek czyta
nawet instrukcję użycia płynu do czyszczenia muszli i inne arcydzieła
literatury użytkowej. Pamiętam, że za komuny czytałam pocięte na kawałki
gazety, bo nie było wtedy papieru do podcierania. No, ale w tamtych czasach
papier gazetowy nie brudził tak jak dziś i zmiękczona za pomocą wcześniejszego pocierania
w dłoniach gazeta równie dobrze spełniała swoją funkcję jak niedostępny papier
do dupy. Potem przez długi czas czytałam w kibelku kryminały. Aż w końcu
wpadłam na pomysł, by kłaść tam różne nudne książki, które POWINNAM przeczytać.
No i cóż? Na bezrybiu i rak ryba. Tak więc – dzięki temu sprytnemu zabiegowi
przeczytałam „Północ. Południe”. Uczciwie, w całości.
A
teraz uwaga! Będę spoilować!
„Północ.
Południe” jak sama nazwa wskazuje, opowiada o kontrastach pomiędzy przemysłową
Północą Anglii a sielskim, rolniczym Południem. Na początku powieści rodzina
niezamożnego pastora Hale mieszka sobie na plebanii na Południu. Pastor ma żonę
i córkę Margaret, która jest główną heroiną tej historii. Zamiast dbać o
rodzinę i zarabiać kasę jak na porządnego Wiktorianina przystało, pastorowi coś
odpierdziela, ma wątpliwości religijne, wskutek czego występuje z Kościoła
Anglikańskiego i porzuca posadę. Jest do tego stopnia podły, że nie konsultuje
tej decyzji z żoną, tylko coś tam mamrocze córce, która ma wytłumaczyć go przed
małżonkę. Rodzinie Hale grozi w tym momencie pójście na bruk, niczym bohaterom
Dickensa, jednak rękę wyciąga do nich kolega starego Hale’a z Oxfordu, który ma
nieruchomości i znajomości w przemysłowym mieście na Północy. Stary Hale ma tam
zarabiać na chleb jako prywatny nauczyciel bogatych przemysłowców. Wyprowadzka
z sielskiej plebanii na wsi to dopiero początek gehenny Hale’ów.
Potem
jest coraz gorzej. Nie wiem, czy pani Gaskell nie miała pomysłu na dalszą część
fabuły, bo z premedytacją zaczęła uśmiercać po kolei swoich bohaterów. W trakcie
narracji mamy 4 pogrzeby (przy okazji! - wiecie, że wiktoriańskiej damie NIE WYPADAŁO być na pogrzebie członka rodziny? nie wiedziałam o tym! )i dopiero na końcu w perspektywie ślub. Bogaty
przemysłowiec, którego oświadczyny uboga Margaret Hale odrzuciła, zostaje przez
nią przyjęty, kiedy sytuacja się odwróciła. To jest ona została bogatą dziedziczką,
a on splajtował. Zupełnie tego nie rozumiem, ale co tam!
Ostrzegam,
że powieść ta nie ma nic wspólnego z „Dumą i uprzedzeniem” Jane Austen, choć tak
się ją reklamuje. Wprawdzie są tu także duma i uprzedzenie, jak również inne
emocje, ale ogólnie jest to smętny gniot z niezwykle irytującymi, trudnymi do
zrozumienia bohaterami.
Możemy
tu za to spotkać elementy produkcyjniaka (opowieść o przędzalni bawełny) podlanego
sosem utopijnego socjalizmu (opowieść o strajku i trudnym losie robotników). Zastanawiam
się, czemu tej powieści nie wydano po polsku w czasach komuny, kiedy przecież
teksty o podobnej ideologii (choćby Hugo czy Dickensa) były u nas masowo
drukowane. Może chodzi o to, że przemysłowiec został pokazany przez panią
Gaskell jako dobry i rozumny człowiek? Nie wiem, nie wiem, i nie chcę się nad
tym więcej zastanawiać.
Cieszę
się, że to zaliczyłam i odfajkowałam. Sądzę, że już nigdy nie wrócę do tej
powieści!
Nie cierpię Margaret Hale!
Gaskell
Elizabeth, „Północ. Południe”, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, wyd. Elipsa,
Warszawa 2010
Piękny wątek wiktoriańskiego pogrzebu i przełamania tradycji obecności dam, jest w serialu Cranford które nakręciło BBC polecam Ci bardo :)
OdpowiedzUsuńJa Gaskell uwielbiam ta książka i serial nakręcony na jej motywach bardzo, bardzo lubię, może zerknij na serial.
Serial oglądałam wcześniej i mi się podobał. Natomiast jakoś nie mogę się zaprzyjaźnić ze stylem pisania pani Gaskell.
UsuńCo do pogrzebów, to się zastanawiam, jak to było w rodzinie Bronte. Oni mieszkali obok cmentarza, na cmentarzu właściwie. To chyba siostry brały udział w pochówkach?