Translate

sobota, 28 marca 2015

Elizabeth Gaskell, „Północ. Południe” i literatura kibelkowa



Karol Dickens określił tę powieść jako NUŻĄCĄ. I miał rację. Nie znam równie nudnej, rozwlekłej i męczącej w lekturze powieści wiktoriańskiej.

Moja historia odbioru tego dzieła jest następująca. W 2009 r. kupiłam jakiś dodatek do czasopisma zawierający ostatnią adaptację filmową „Północ. Południe” zrobioną przez BBC. Parę godzin to trwało. Obejrzałam w czasie bezsennej nocy. Nawet mi się spodobało. Była kiedyś na YT, ale ją usunęli. Teraz jest wersja z lat 70. z tak okropną aktorką grającą Margaret Hale, że naprawdę nie polecam. 

W 2010 r. nieistniejący już miesięcznik literacki, którego tytułu nie pamiętam, wypuścił swoje tłumaczenie tej książki. W dwóch częściach, cena jednej 24,99 zł (razem prawie 50 zł, a więc drogo jak na tamten czas). Jako fanka literatury wiktoriańskiej (dochodzę do wniosku, że chyba jednak jestem po prostu fanką Dickensa, a nie innych Wiktorian) poczułam się w obowiązku nabyć to wydanie. Na okładce tej publikacji pojawiła się słynna fotografia „damy” w sukni z zamkiem błyskawicznym i krótkimi włosami wystającymi spod kapelusza. W zamyśle – miało być stylowo. A wyszło – jak wyszło. 

Ta sama dama z suwakiem straszyła później na okładkach innych wiktoriańskich powieści, m. in. ostatniego wydania „Kamienia księżycowego” Wilkie Collins’a. Prawdopodobnie zdjęcie jest rozprowadzane przez jakąś agencję fotograficzną, która nie odnotowuje komu i do czego sprzedała daną fotografię. 

Dodam jeszcze, że to pismo literackie, które wydało „Północ. Południe” wkrótce potem padło, bo – jak wieść niesie – zmarł właściciel, nie było kasy, no i koooooniec!

Jest to równie smutna historia jak ta opisana przez panią Gaskell. Chociaż, ze względu na te perypetie finansowe, upadek pisma powinien opiewać raczej Balzak. 

Próbowałam czytać tę powieść od razu, jak ją nabyłam, w 2010 r., ale mnie wtedy odrzucił bijący z niej smętek. Nie pamiętam już, czy ją wówczas skończyłam, czy też nie. W każdym razie strasznie się przy niej męczyłam. Teraz było to moje drugie podejście. Wyznaczyłam sobie „Północ. Południe” na „książkę kibelkową”, położyłam w WC i podczytywałam sukcesywnie podczas dłuższych posiedzeń w wychodku. Trwało to ładnych parę miesięcy, ale wreszcie jestem na finiszu. Udało mi się skończyć. 

Z literaturą kibelkową jest tak, że w takim miejscu zdesperowany człowiek czyta nawet instrukcję użycia płynu do czyszczenia muszli i inne arcydzieła literatury użytkowej. Pamiętam, że za komuny czytałam pocięte na kawałki gazety, bo nie było wtedy papieru do podcierania. No, ale w tamtych czasach papier gazetowy nie brudził tak jak dziś i zmiękczona za pomocą wcześniejszego pocierania w dłoniach gazeta równie dobrze spełniała swoją funkcję jak niedostępny papier do dupy. Potem przez długi czas czytałam w kibelku kryminały. Aż w końcu wpadłam na pomysł, by kłaść tam różne nudne książki, które POWINNAM przeczytać. No i cóż? Na bezrybiu i rak ryba. Tak więc – dzięki temu sprytnemu zabiegowi przeczytałam „Północ. Południe”. Uczciwie, w całości. 

A teraz uwaga! Będę spoilować!

„Północ. Południe” jak sama nazwa wskazuje, opowiada o kontrastach pomiędzy przemysłową Północą Anglii a sielskim, rolniczym Południem. Na początku powieści rodzina niezamożnego pastora Hale mieszka sobie na plebanii na Południu. Pastor ma żonę i córkę Margaret, która jest główną heroiną tej historii. Zamiast dbać o rodzinę i zarabiać kasę jak na porządnego Wiktorianina przystało, pastorowi coś odpierdziela, ma wątpliwości religijne, wskutek czego występuje z Kościoła Anglikańskiego i porzuca posadę. Jest do tego stopnia podły, że nie konsultuje tej decyzji z żoną, tylko coś tam mamrocze córce, która ma wytłumaczyć go przed małżonkę. Rodzinie Hale grozi w tym momencie pójście na bruk, niczym bohaterom Dickensa, jednak rękę wyciąga do nich kolega starego Hale’a z Oxfordu, który ma nieruchomości i znajomości w przemysłowym mieście na Północy. Stary Hale ma tam zarabiać na chleb jako prywatny nauczyciel bogatych przemysłowców. Wyprowadzka z sielskiej plebanii na wsi to dopiero początek gehenny Hale’ów. 

Potem jest coraz gorzej. Nie wiem, czy pani Gaskell nie miała pomysłu na dalszą część fabuły, bo z premedytacją zaczęła uśmiercać po kolei swoich bohaterów. W trakcie narracji mamy 4 pogrzeby (przy okazji! - wiecie, że wiktoriańskiej damie NIE WYPADAŁO być na pogrzebie członka rodziny? nie wiedziałam o tym! )i dopiero na końcu w perspektywie ślub. Bogaty przemysłowiec, którego oświadczyny uboga Margaret Hale odrzuciła, zostaje przez nią przyjęty, kiedy sytuacja się odwróciła. To jest ona została bogatą dziedziczką, a on splajtował. Zupełnie tego nie rozumiem, ale co tam! 

Ostrzegam, że powieść ta nie ma nic wspólnego z „Dumą i uprzedzeniem” Jane Austen, choć tak się ją reklamuje. Wprawdzie są tu także duma i uprzedzenie, jak również inne emocje, ale ogólnie jest to smętny gniot z niezwykle irytującymi, trudnymi do zrozumienia bohaterami. 

Możemy tu za to spotkać elementy produkcyjniaka (opowieść o przędzalni bawełny) podlanego sosem utopijnego socjalizmu (opowieść o strajku i trudnym losie robotników). Zastanawiam się, czemu tej powieści nie wydano po polsku w czasach komuny, kiedy przecież teksty o podobnej ideologii (choćby Hugo czy Dickensa) były u nas masowo drukowane. Może chodzi o to, że przemysłowiec został pokazany przez panią Gaskell jako dobry i rozumny człowiek? Nie wiem, nie wiem, i nie chcę się nad tym więcej zastanawiać. 

Cieszę się, że to zaliczyłam i odfajkowałam. Sądzę, że już nigdy nie wrócę do tej powieści!   

Nie cierpię Margaret Hale! 

Gaskell Elizabeth, „Północ. Południe”, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, wyd. Elipsa, Warszawa 2010

2 komentarze:

  1. Piękny wątek wiktoriańskiego pogrzebu i przełamania tradycji obecności dam, jest w serialu Cranford które nakręciło BBC polecam Ci bardo :)

    Ja Gaskell uwielbiam ta książka i serial nakręcony na jej motywach bardzo, bardzo lubię, może zerknij na serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serial oglądałam wcześniej i mi się podobał. Natomiast jakoś nie mogę się zaprzyjaźnić ze stylem pisania pani Gaskell.
      Co do pogrzebów, to się zastanawiam, jak to było w rodzinie Bronte. Oni mieszkali obok cmentarza, na cmentarzu właściwie. To chyba siostry brały udział w pochówkach?

      Usuń