W
połowie lat 1980. Marianna studiuje w Warszawie nauki polityczne i - jako jedna z najlepszych studentek - zostaje
wytypowana na wyjazd do Moskwy. W czasie wakacji ma tam pracować społecznie na
budowie, a potem spędzić jeden semestr na słynnym Uniwersytecie Moskiewskim im.
M. Łomonosowa. Opiekunem jej grupy jest Nikołaj, przystojny pracownik naukowy…
Romans
między nimi ma przebieg dość dramatyczny i rozgrywa się pomiędzy Polską a
Związkiem Radzieckim (później Rosją). Marianna studiuje i zaczyna pracować jako
reporterka w warszawskich pismach. Nikołaj przyjeżdża do Warszawy, by wykładać na
uniwersytecie teorię gier. Przy okazji opisów ich podróży czytelnik ma okazję
poznać nie tylko Moskwę, ale także Sankt Petersburg, Białoruś (strefa w pobliżu
Czarnobyla), spory kawał Azji Środkowej (Turkmenistan i Kazachstan) oraz
zobaczyć z bliska wojnę w Jugosławii.
Akcja
powieści zaczyna się od końca, to jest od momentu tajemniczego zniknięcia
Marianny. Potem jesteśmy prowadzeni jej śladami, czytamy jej notatki, pamiętniki
i reportaże. Przebieg fabuły nie jest liniowy, ale meandryczny. Akcja to
biegnie do przodu, to trochę się cofa. W treść utworu wplecione są różne dodatki,
jak wiersze, baśnie, relacje różnych osób i fragmenty tekstów prasowych.
Momentami wszystko razem przypomina nieco „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”, a
może „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego? Motywem przewodnim
całości jest słynna piosenka „Konie” Wysockiego, a kluczem do odczytania
powieści ma być symboliczna rosyjska baśń ludowa „Piórko Finista Jasnego,
cud-sokoła”. To znaczy, tak mi się
wydaje…
Na
początku denerwował mnie styl tego utworu, wydawał mi się zbyt mocno przegadany,
przepełniony obfitością słów i emocji, ale potem wciągnęłam się i już nie zauważałam
tego nadmiaru. Z naprawdę zapartym tchem czytałam o przygodach dwojga kochanków
na tle zmian w całej Europie. Z zainteresowaniem śledziłam opisy podróżniczych
wypraw Marianny. Fragmenty opisujące okres jej studiów natchnęły mnie
nostalgią, bo sama też studiowałam w latach 1980. i wiele pamiętam z tamtej
epoki.
Szkoda
tylko, że w opisywaniu barwnej rzeczywistości początku lat 90. autorka przyjęła
optykę „Gazety Wyborczej”, jednoznacznie określając swoje sympatie polityczne.
Człowiekowi, który nie cierpi tej optyki i środowiska „Gazety Wyborczej”, a
samą „Gazetę Wyborczą” używa tylko jako podpałkę do pieca (i to rzadko, bo
brudzi ręce), trudno jest znieść opisy pewnych sytuacji, a także język pełen
politycznej poprawności (np. Rom zamiast Cygan, tfuuu!!! Nie znoszę tego!). Tak
więc, momentami zgrzytałam zębami na autorkę, ale mimo to pędziłam dalej,
uniesiona jej fantastyczną narracją i ciekawa, co będzie na końcu.
Próbowałam
dowiedzieć się czegoś o Annie Wrzalińskiej, ale wujek Google mało wie na jej temat.
Na skrzydełku książki znajduje jej zdjęcie i krótki opis, że jest „z
wykształcenia politologiem i negocjatorem, a z zawodu reporterem, copywriterem
i mediatorem.” „Życie rumiane moje” to jej debiut literacki. We wstępie autorka
pisze, że „nie jest to reportaż z jej życia”. Ale kto wie? Kto wie?
Wrzalińska
Anna, „Życie rumiane moje”, wyd. Novae Res, Gdynia 2012
Ma Pani wielką siłę, sam raczej bym nie przebrnął "optyki GW". Podczytuję Pani bloga z wielką przyjemnością ale rzadko, jak skarb.
OdpowiedzUsuńMiło mi niezmiernie, że Pan podczytuje :)))
UsuńZnam optykę GW bardzo dobrze. Myślę, że wiem, jak ją wyłapać i zareagować. Zdaje się, ze autorka tej książki po prostu przez jakiś czas pracowała w GW, jeszcze w latach 90.