Unia Europejska to projekt hitlerowskich
Niemiec! – taką sensację zdradza zapomniany polski pisarz Ferdynand Goetel w
swoim pamiętniku z czasów II wojny światowej.
Ferdynand Goetel był w PRL-u na indeksie. Był na niego zapis cenzury,
tzn. można było pisać o nim tylko źle (tzn. że był niemieckim kolaborantem),
albo wcale. Wszystkie jego przedwojenne książki wycofano z bibliotek, w 1945 r.
gonili go bolszewicy, a on musiał uciekać z Polski przez zieloną granicę. I tak
Goetel został całkowicie wymazany z historii literatury polskiej. Dopiero w
1990 r. jego książka „Czasy wojny” została u nas legalnie wydana. Dzisiaj znowu
Goetel nie jest na rękę elitom NWO.
Czym tak podpadł władzom komunistycznej Polski?
Powód był tylko jeden: Goetel był jednym z polskich pisarzy, których
Niemcy poprosili o asystowanie podczas odkopywania grobów zamordowanych
polskich oficerów odnalezionych w Katyniu. (Drugim był kolaborujący z Niemcami mało dziś znany Jan
Emil Skiwski, współwydawca okupacyjnych gadzinówek
"Ster"
i "Przełom", zaś trzecim Józef Mackiewicz.)
„Czasy wojny” Ferdynanda Goetla to rodzaj pamiętnika. Jest to pamiętnik
na tyle sensacyjny, że jego lektura może całkowicie zmienić nasze widzenie
historii Polski i jej miejsca w Europie. Jest tam zawarta informacja o tym, że
już w czasie II wojny światowej Adolf Hitler planował utworzenie związku państw
europejskich pod przewodnictwem Niemiec. Ot, taką sobie Unię Europejską, albo
jak to pięknie nazywają słowiańscy bracia Rosjanie, „Jewropejskij Sojuz”. W
1944 r. Niemcy prowadzili na ten temat rozmowy z Polakami, których zamierzali
namówić do kolaboracji, m. in. właśnie z Goetlem.
Żeby nie było, że zmyślam, oto cytat z „Czasów wojny” Goetla:
„Wkrótce potem przypomniał mi się
i doktor Grundmann z Propagandaamtu. Ten miał mi do przekazania dość
nieoczekiwaną wieść. W Berlinie mianowicie, w związku z powstałymi w Reichsamtcie
projektami stworzenia federacji europejskiej, zwróconej przeciw niebezpieczeństwu
bolszewickiemu, rozważa się myśl powołania do życia międzynarodowej organizacji
antykominternowskiej, z siedzibą poza terenem Rzeszy. Byłby ciekaw usłyszeć
moje zdanie, jak do tego projektu odnieśliby się Polacy i czy ja sam nie
zgodziłbym się w tym gronie być jednym z przedstawicieli Polski. Odparłem
krótko i cierpko, że żadna inicjatywa polityczna wychodząca z Berlina nie może
po doświadczeniach Polaków przez cztery lata okupacji liczyć na zaufanie i
poparcie polskiej opinii. Polska, pozbawiona wszelkich praw obywatelskich i
narodowych, musiałaby odczuć wysłanie jej delegata do organizacji
międzynarodowej jako chęć wprowadzenia Europy w błąd, dezinformację na temat
tego, co się w Polsce dzieje. Grundmann przyjął to w milczeniu.
− Cóż w takim razie należałoby uczynić −
spytał po chwili − aby przełamać nieprzejednany
stosunek Polaków?
Odparłem, że przecież nie jest to żadną
tajemnicą dla trzeźwo myślącego człowieka. Należy
rozpuścić więzienia i obozy koncentracyjne,
przywrócić wolność słowa i nauczania, powołać do życia zawieszone związki i
organizacje społeczne, zawiesić linię podziału pomiędzy Poznańskiem, Śląskiem i
Pomorzem a resztą Polski. A nade wszystko wstrzymać egzekucje uliczne.
Idąc do niego przechodziłem właśnie mimo
ulicy Senatorskiej, gdzie rozstrzelano świeżo ludzi. Palą się tam już światła i
leżą kwiaty. Za parę godzin nadjadą zielone wozy gestapo i będzie strzelanina i
areszty. Opinia polska urabia się właśnie tam, żadne rozmowy za biurkiem nie
mogą mieć na nią wpływu.
Grundmann zaniepokoił się bardzo, wezwał
kogoś telefonicznie do siebie w nagłej sprawie, po czym już spytał tylko:
− Więc pan odmawia?
− Odmawiam.
− Nie przyjmie pan? − powtórzył.
− Nie.
Wyszedłem, niezbyt pewny, tym razem, własnego
bezpieczeństwa. Za parę dni zostałem wezwany ponownie. Rząd Generalnego
Gubernatorstwa w Krakowie otrzymał moją odpowiedź, chciał jednak, abym
przyjechał do Krakowa i rozmówił się raz jeszcze z jego przedstawicielami. Koszta
podróży będą pokryte na miejscu. Propozycję przyjąłem, za zwrot kosztów
podziękowałem.
Mam w Krakowie rodzinę, u której się
zatrzymam, wyjeżdżam dobrowolnie, więc i bilet
kolejowy zapłacę sam. Rozmowa w Krakowie odbyła
się w jakichś „Besprechungsraumach”, na drugim piętrze domu „Pod Sową”, na
Rynku krakowskim. Przeprowadzało ją dwu panów w cywilnych ubraniach, z których
jeden przedstawił mi się: Spengler, szef polityczny urzędu propagandy, drugi
mruknął 81 niezrozumiale swe nazwisko i dodał: Regierungsrath. Trzeci notował
treść rozmowy. Czy był tylko protokolantem, nie wiem.
Tło konferencji było tym razem szersze.
Sprawa organizacji antykomiternowskiej nie była poruszana. Mówiono tylko o
Paneuropie, jako następnej z kolei fazie rozwoju hitlerowskiej myśli jednoczenia
świata. Pozycję miałem łatwiejszą jeszcze niż w rozmowie z Grundmannem.
Replikując, zwróciłem uwagę, że hasło organizowania Europy da się z trudem
nawiązać do uprzedniej fazy hitlerowskiej myśli jednoczenia świata, skoro
hitleryzm nie wyzyskał i tych możliwości porozumienia się z innymi narodami,
jakie dawała platforma nacjonalizmu, pojętego jako uszanowanie cudzych
patriotycznych uczuć. Mało tego, rozwiązał nawet i zniszczył organizacje
pokrewne sobie duchem i strukturą, i nawet na nim wzorowane. W Rumunii rozbito
przecież szeregi Horia Simy, w Czechach „Wlajkę”. Na wytworzonej w ten sposób
próżni trudno oprzeć jakąś nadbudowę. Idee federacyjne nie są obce Polakom,
gdyż dawne ich państwo było właśnie takim tworem. Państwo niemieckie przyłożyło
samo rękę do jego zniszczenia. Resztki tej unii, wcielone ponownie do państwa
polskiego w pokoju brzeskim, oddali Niemcy Rosjanom w początku bieżącej wojny .
W jaki sposób mają teraz zaufać Polacy Paneuropie, stworzonej przez Niemców?
Wysłuchano moich wywodów z dość protekcyjną
uprzejmością. Regierungsrath X powiedział mi wówczas, że przecież jako Polak i
człowiek inteligentny muszę sobie zdawać sprawę z trudnej sytuacji Polski,
położonej między dwoma wielkimi potęgami. Jeśli Polacy rozważą trzeźwo swe szanse
historyczne, muszą dojść do wniosku, że chcąc należeć do Europy, mogą istnieć
tylko w oparciu o Niemcy.
Odparłem, że trudna sytuacja geopolityczna
Polski przesądzałaby może możliwość jej istnienia jako państwa całkowicie
niezależnego, gdyby nie silne i coraz silniejsze sprzeczności pomiędzy
jej potężnymi sąsiadami, które pozwalają nam
prowadzić swą politykę i istnieć obok nich.
Tak było przez całą naszą historię. Jeśli zaś
chodzi o czasy najbliższe, to − stawiam ryzykowny krok − widzimy tylko jedno
niebezpieczeństwo, prawdziwie groźne dla naszej niepodległości.
− Jakie? − pyta któryś z Niemców.
− Komunizm w Niemczech.
Reakcja jest piorunująca. Obydwaj panowie
podrywają się i zapewniają mnie niezmiernie
uczuciowo i serdecznie, że to się nigdy nie
stanie, że niemiecki naród, że jego kultura, że każdy próg... Niespodziany
wybuch kończy samorzutnie kłopotliwą rozmowę. Z wielkimi honorami zostaję
odprowadzony do drzwi.
− Niech pan powtórzy swoim rodakom, co pan tu
usłyszał − nastaje Spengler.
− Powiem... powiem... − zapewniam szczerze.”
Tak więc, oto mamy stuprocentowy dowód, że
plany zjednoczenia Europy pod egidą Niemiec wymyślili już hitlerowcy. Można
więc zastanawiać się, czy obecnie my wszyscy, obywatele państw UE, realizujemy
pomysł, który zalągł się w głowie szalonego Adolfa Hitlera? Czy jesteśmy
marionetkowym państewkiem w ręku wielkich mocarstw? Czy patriotyzm to słowo u
nas zakazane? Czy flaga UE zastąpi całkowicie naszą flagę? A może będzie to
flaga New World Order?
Ferdynand
Goetel , „Czasy wojny”, Oficyna Wydawnicza „Graf”, Gdańsk 1990
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz