Translate

sobota, 27 maja 2017

Józef Mackiewicz, „Kontra” (czyli dalszy ciąg „Cichego Donu”)




Chcecie wiedzieć, jakie były dalsze losy Kozaków znad Donu? Przeczytajcie „Kontrę” Józefa Mackiewicza.

Ja to już kiedyś czytałam i tak mnie to wtedy walnęło, że długo nie mogłam się otrząsnąć. Teraz przeczytałam po raz drugi, krytycznie, spokojnie i bez emocji, po to tylko właściwie, by porównać ten tekst z „Cichym Donem”, którego lekturę skończyłam niedawno. Na szczęście powieść ta jest w zbiorach jednej z trzech moich najbliższych bibliotek, do tego nikt prawie tego nie czyta, więc mam dostęp do jej egzemplarza w dowolnym momencie. 

Co myślę teraz?

W sensie literackim, a zwłaszcza w porównaniu z „Cichym Donem”, jest to tekst bardzo dobry. Jak już pisałam wcześniej, „Cichy Don” to genialny pierwszy tom i długaśne, rozwlekłe, źle skonstruowane pod względem kompozycyjnym, ciągnące się jak flaki z olejem trzy kolejne tomy, pełne niepotrzebnych zupełnie opisów bitew i kampanii, które właściwie nijak się nie mają do losów głównych bohaterów.

„Kontra” zaś to tekst skondensowany do granic możliwości. Nie ma tam ani grama tłuszczu i wody, czyli nie ma przegadania, czy też pisania o niczym. Jest tylko doskonale wypreparowana opowieść, która poziomem swego dramatyzmu i gorzkiej ironii zbliża się do greckiej tragedii.  Wychodzi na to, że w sensie artystycznym autor „Cichego Donu” (kimkolwiek by on był) mógłby czyścić buty autorowi „Kontry”. 

„Kontra” to skrót od słowa „kontrrewolucja” lub „kontrrewolucjonista”. Tak nazywano w Związku Radzieckim tych, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko władzy bolszewickiej. „Kontra” to kozacka rodzina Kolcowów, główni bohaterowie tej powieści, których tragiczne losy zostały opisane przez Mackiewicza. Nie będę tu streszczać tekstu, kto chce niech czyta, bo warto. Opowieść ta jest naprawdę wstrząsająca! 

Ale…

Powieść ta jest także głosem autora w kwestii prawdy historycznej. Na początku czytamy bowiem takie jego założenie: „Są dwie prawdy. Pierwsza to ta, która ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. Oddaje echem w górach. Rejestruje dokładnie szum lasu i trzciny nad jeziorem. Wie, gdzie ma leżeć każdy kamień w płytkim potoku i dlaczego wywołuje odgłos wiecznego plusku. Ta prawda słyszy najmniejszy szmer owada i najbłahsze słowo ludzkie. Nie uśmiecha się jednak nigdy, nawet wtedy gdy świeci słońcem poprzez płatki jabłoni na wiosnę. Ale też nie marszczy się, nie wykrzywia oblicza złością nawet wtedy, gdy z obłoków czyni chmury i pędzi je nad płaską ziemię zwiastując burzę. Nie okazuje ani miłości, ani nienawiści. Z niczego nie kpi, bo niczego nie uważa za śmieszne. Nad niczym nie rozrywa szat, gdyż nic co jest na ziemi, nie wydaje się jej tego godne. Niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza. Kto zabił muchę, ten zabił. Kto zabił człowieka, ten zabił. Jest idealnie obojętna, bo idealnie obiektywna. Jest prawdą całkowitą, bo przyrodzoną. (…)
Ta druga prawda składa się pozornie tylko z dobra i zła. Ale omyliłby się ten, kto by jej uwierzył na słowo. Gdyż jej dobro i zło są pojęciami względnymi…” (s. 7)

I tak dalej, i tak dalej, o obu prawdach. Piękne są to słowa i nie sposób się nad nimi nie zadumać. Irytujące jest jednak to, że w imię tej pierwszej, uniwersalnej, być może nawet boskiej prawdy, autor opisuje rosyjskich kolaborantów, czyli Kozaków współpracujących z III Rzeszą, jako nieskazitelnych bohaterów i zmusza czytelnika do pochylania się nad ich tragicznym losem, używając do tego całej palety środków artystycznych.

A ja nie chcę się nad nimi pochylać. Nie chcę płakać nad ciężkim losem Kozaków, którzy uciekli ze Związku Radzieckiego razem z Niemcami, a potem Anglicy „zdradzili” ich w Lienzu i oddali Stalinowi. Na mnie to nie działa. Hitler i jego słudzy są dla mnie uosobieniem zła absolutnego. Każdy, kto z nimi współpracował, jest zły. Także sam Mackiewicz jest zły w sensie moralnym, bowiem, pisząc o Kozakach, pewnie myślał też o sobie. On sam przecież także uciekał aż się kurzyło z tymi sami Kozakami do Europy zachodniej, uciekał więc razem z armią Adolfa Hitlera. Czyli w pewnym momencie opowiedział się po stronie tegoż właśnie absolutnego, hitlerowskiego zła. A więc wybrał. I nic tu nie pomoże strojenie się w szaty moralisty i ustalanie, że „ja, tylko ja, opowiem Wam, jak było naprawdę”.

No i fakt, opowiedział pięknie. Ale jak się tak dobrze zastanowić, to można sobie przypomnieć, jakie zbrodnie popełnili Niemcy w Polsce i jakie zbrodnie popełniali wobec nas rosyjscy kolaboranci służący w niemieckiej armii. Nieważne, czy to była „kontra” czy też nie.

Taka mała dygresja…

Żal mi bardzo, że Polacy nie postąpili z Ukraińcami tak jak Anglicy z Kozakami. Przecież Polacy mogli również oddać Stalinowi ukraińskich degeneratów i SS-manów z SS-Galizien. Ale nie zrobili tego. Polski generał Władysław Anders uratował tyłki ukraińskim mordercom, którzy wcześniej brali udział w ludobójstwie Polaków na Wołyniu i krwawym tłumieniu powstania warszawskiego, a po wojnie uciekli na Zachód. Anders wcielił ich wtedy w szeregi polskiego wojska. Dzięki temu właśnie później rozkwitł ukraiński nacjonalizm w Kanadzie, skąd rekrutują się obecni pogrobowcy UPA. Mało tego, 20 lat po wojnie generał Anders nadał dowódcy ukraińskich SS-manów polski order Virtuti Militari (chodzi o generała Pawło Szandruka z SS-Galizien). Trzecia, tajna i przemilczana do dzisiaj, „lista Andersa” to 8 tysięcy ukraińskich zbrodniarzy uratowanych przed zemstą Stalina. Z tego 176 Ukraińców od razu wcielono w szeregi 2. Korpusu Wojska Polskiego. To się nie mieści w głowie. I o tym Józef Mackiewicz jakoś nie napisał!

Nie napisał, bo też nie obchodziło go to wcale. Trudno powiedzieć, za kogo właściwie się uważał, bo już przed wojną jako dziennikarz wileńskiego „Słowa” walczył piórem z polskim „nacjonalizmem”, czyli z tym, że Polska podejmowała próby polonizacji naszych kresów wschodnich. Także powieść „Kontra” jest tak napisana, że nie znając nazwiska autora, nikt by nie zgadł, że to stworzył Polak.

Jedynym bowiem i największym problemem Mackiewicza był bowiem bolszewizm i obsesyjna walka z nim, nawet kosztem własnej nacji. Jako człowiek z Kresów nie zauważał tego, że inne części Polski bardziej ucierpiały do Niemców nie od bolszewików.

A naprawdę było tak…

To nie bolszewicy zabrali dom i ziemię mojej babci. To nie bolszewicy wysłali całą moją rodzinę na roboty przymusowe do Prus Wschodnich. To nie bolszewicy zabijali i dręczyli Polaków z Mazowsza i Ziemi Dobrzyńskiej, skąd pochodzi moja rodzina. To nie bolszewicy zabijali Polaków na Wołyniu, skąd pochodzą moi obecni sąsiedzi na Ziemiach Odzyskanych. 

Dlatego ja nie kupuję prawdy Mackiewicza. To nie jest prawda obiektywna, tylko próba wkręcenia czytelnika w to, że Stalin był gorszym diabłem od Hitlera. A nie był.  O kant dupy z „prawdą” Mackiewicza…   

Chociaż „Kontra” to naprawdę świetny, błyskotliwy tekst.
    
Mackiewicz Józef, „Kontra”, wyd. Kontra, Londyn 1993



2 komentarze:

  1. Mackiewicza mam na liście od dawna, ale jakoś zawsze coś innego jest do przeczytania. Odkładam wszystko na wakacje, ale jak tu się ze wszystkim wyrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kontrę" Mackiewicza przeczytasz w jedno popołudnie i wieczór. Bardzo szybko się czyta. Największy problem to zdobycie tekstu, bo nie jest powszechnie dostępny w bibliotekach, a cena jest zaporowa. Ktoś tam wciaż blokuje.

      Usuń