Chcecie
wiedzieć, jakie były dalsze losy Kozaków znad Donu? Przeczytajcie „Kontrę”
Józefa Mackiewicza.
Ja
to już kiedyś czytałam i tak mnie to wtedy walnęło, że długo nie mogłam się
otrząsnąć. Teraz przeczytałam po raz drugi, krytycznie, spokojnie i bez emocji,
po to tylko właściwie, by porównać ten tekst z „Cichym Donem”, którego lekturę
skończyłam niedawno. Na szczęście powieść ta jest w zbiorach jednej z trzech
moich najbliższych bibliotek, do tego nikt prawie tego nie czyta, więc mam
dostęp do jej egzemplarza w dowolnym momencie.
Co
myślę teraz?
W
sensie literackim, a zwłaszcza w porównaniu z „Cichym Donem”, jest to tekst
bardzo dobry. Jak już pisałam wcześniej, „Cichy Don” to genialny pierwszy tom i
długaśne, rozwlekłe, źle skonstruowane pod względem kompozycyjnym, ciągnące się
jak flaki z olejem trzy kolejne tomy, pełne niepotrzebnych zupełnie opisów
bitew i kampanii, które właściwie nijak się nie mają do losów głównych
bohaterów.
„Kontra”
zaś to tekst skondensowany do granic możliwości. Nie ma tam ani grama tłuszczu
i wody, czyli nie ma przegadania, czy też pisania o niczym. Jest tylko
doskonale wypreparowana opowieść, która poziomem swego dramatyzmu i gorzkiej
ironii zbliża się do greckiej tragedii. Wychodzi na to, że w sensie artystycznym autor
„Cichego Donu” (kimkolwiek by on był) mógłby czyścić buty autorowi „Kontry”.
„Kontra”
to skrót od słowa „kontrrewolucja” lub „kontrrewolucjonista”. Tak nazywano w
Związku Radzieckim tych, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko władzy
bolszewickiej. „Kontra” to kozacka rodzina Kolcowów, główni bohaterowie tej
powieści, których tragiczne losy zostały opisane przez Mackiewicza. Nie będę tu
streszczać tekstu, kto chce niech czyta, bo warto. Opowieść ta jest naprawdę
wstrząsająca!
Ale…
Powieść ta jest także
głosem autora w kwestii prawdy historycznej. Na początku czytamy bowiem takie
jego założenie: „Są dwie prawdy. Pierwsza to ta, która ściśle otacza ziemię i
wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. Oddaje echem w górach. Rejestruje
dokładnie szum lasu i trzciny nad jeziorem. Wie, gdzie ma leżeć każdy kamień w
płytkim potoku i dlaczego wywołuje odgłos wiecznego plusku. Ta prawda słyszy
najmniejszy szmer owada i najbłahsze słowo ludzkie. Nie uśmiecha się jednak
nigdy, nawet wtedy gdy świeci słońcem poprzez płatki jabłoni na wiosnę. Ale też
nie marszczy się, nie wykrzywia oblicza złością nawet wtedy, gdy z obłoków
czyni chmury i pędzi je nad płaską ziemię zwiastując burzę. Nie okazuje ani
miłości, ani nienawiści. Z niczego nie kpi, bo niczego nie uważa za śmieszne.
Nad niczym nie rozrywa szat, gdyż nic co jest na ziemi, nie wydaje się jej tego
godne. Niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza. Kto zabił muchę, ten
zabił. Kto zabił człowieka, ten zabił. Jest idealnie obojętna, bo idealnie
obiektywna. Jest prawdą całkowitą, bo przyrodzoną. (…)
Ta druga prawda składa
się pozornie tylko z dobra i zła. Ale omyliłby się ten, kto by jej uwierzył na
słowo. Gdyż jej dobro i zło są pojęciami względnymi…” (s. 7)
I tak dalej, i tak
dalej, o obu prawdach. Piękne są to słowa i nie sposób się nad nimi nie zadumać.
Irytujące jest jednak to, że w imię tej pierwszej, uniwersalnej, być może nawet
boskiej prawdy, autor opisuje rosyjskich kolaborantów, czyli Kozaków
współpracujących z III Rzeszą, jako nieskazitelnych bohaterów i zmusza
czytelnika do pochylania się nad ich tragicznym losem, używając do tego całej
palety środków artystycznych.
A ja nie chcę się nad
nimi pochylać. Nie chcę płakać nad ciężkim losem Kozaków, którzy uciekli ze
Związku Radzieckiego razem z Niemcami, a potem Anglicy „zdradzili” ich w Lienzu
i oddali Stalinowi. Na mnie to nie działa. Hitler i jego słudzy są dla mnie
uosobieniem zła absolutnego. Każdy, kto z nimi współpracował, jest zły. Także sam
Mackiewicz jest zły w sensie moralnym, bowiem, pisząc o Kozakach, pewnie myślał
też o sobie. On sam przecież także uciekał aż się kurzyło z tymi sami Kozakami do Europy
zachodniej, uciekał więc razem z armią Adolfa Hitlera. Czyli w pewnym momencie
opowiedział się po stronie tegoż właśnie absolutnego, hitlerowskiego zła. A więc wybrał. I nic tu nie pomoże
strojenie się w szaty moralisty i ustalanie, że „ja, tylko ja, opowiem Wam, jak
było naprawdę”.
No i fakt, opowiedział
pięknie. Ale jak się tak dobrze zastanowić, to można sobie przypomnieć, jakie
zbrodnie popełnili Niemcy w Polsce i jakie zbrodnie popełniali wobec nas
rosyjscy kolaboranci służący w niemieckiej armii. Nieważne, czy to była „kontra”
czy też nie.
Taka mała dygresja…
Żal mi bardzo, że
Polacy nie postąpili z Ukraińcami tak jak Anglicy z Kozakami. Przecież Polacy
mogli również oddać Stalinowi ukraińskich degeneratów i SS-manów z SS-Galizien.
Ale nie zrobili tego. Polski generał Władysław Anders uratował tyłki ukraińskim
mordercom, którzy wcześniej brali udział w ludobójstwie Polaków na Wołyniu i
krwawym tłumieniu powstania warszawskiego, a po wojnie uciekli na Zachód.
Anders wcielił ich wtedy w szeregi polskiego wojska. Dzięki temu właśnie
później rozkwitł ukraiński nacjonalizm w Kanadzie, skąd rekrutują się obecni
pogrobowcy UPA. Mało tego, 20 lat po wojnie generał Anders nadał dowódcy
ukraińskich SS-manów polski order Virtuti Militari (chodzi o generała Pawło Szandruka
z SS-Galizien). Trzecia, tajna i przemilczana do dzisiaj, „lista Andersa” to 8
tysięcy ukraińskich zbrodniarzy uratowanych przed zemstą Stalina. Z tego 176
Ukraińców od razu wcielono w szeregi 2. Korpusu Wojska Polskiego. To się nie
mieści w głowie. I o tym Józef Mackiewicz jakoś nie napisał!
Nie napisał, bo też nie
obchodziło go to wcale. Trudno powiedzieć, za kogo właściwie się uważał, bo już
przed wojną jako dziennikarz wileńskiego „Słowa” walczył piórem z polskim „nacjonalizmem”,
czyli z tym, że Polska podejmowała próby polonizacji naszych kresów wschodnich.
Także powieść „Kontra” jest tak napisana, że nie znając nazwiska autora, nikt by nie
zgadł, że to stworzył Polak.
Jedynym bowiem i
największym problemem Mackiewicza był bowiem bolszewizm i obsesyjna walka z nim,
nawet kosztem własnej nacji. Jako człowiek z Kresów nie zauważał tego, że inne
części Polski bardziej ucierpiały do Niemców nie od bolszewików.
A naprawdę było tak…
To nie bolszewicy
zabrali dom i ziemię mojej babci. To nie bolszewicy wysłali całą moją rodzinę
na roboty przymusowe do Prus Wschodnich. To nie bolszewicy zabijali i dręczyli
Polaków z Mazowsza i Ziemi Dobrzyńskiej, skąd pochodzi moja rodzina. To nie
bolszewicy zabijali Polaków na Wołyniu, skąd pochodzą moi obecni sąsiedzi na
Ziemiach Odzyskanych.
Dlatego ja nie kupuję prawdy Mackiewicza. To nie jest
prawda obiektywna, tylko próba wkręcenia czytelnika w to, że Stalin był gorszym
diabłem od Hitlera. A nie był. O kant
dupy z „prawdą” Mackiewicza…
Chociaż „Kontra” to
naprawdę świetny, błyskotliwy tekst.
Mackiewicz
Józef, „Kontra”, wyd. Kontra, Londyn 1993
Mackiewicza mam na liście od dawna, ale jakoś zawsze coś innego jest do przeczytania. Odkładam wszystko na wakacje, ale jak tu się ze wszystkim wyrobić.
OdpowiedzUsuń"Kontrę" Mackiewicza przeczytasz w jedno popołudnie i wieczór. Bardzo szybko się czyta. Największy problem to zdobycie tekstu, bo nie jest powszechnie dostępny w bibliotekach, a cena jest zaporowa. Ktoś tam wciaż blokuje.
Usuń