Translate

czwartek, 7 maja 2015

Władysława Podskarbi-Łojas, „Wołyńskie lata, które pamiętam”



„Wołyńskie lata, które pamiętam” Władysławy Podskarbi-Łojas to książeczka z pozoru skromna i niewielka. Jej treścią jest życie Polaków na Wołyniu i zbrodnia wołyńska, w  której zginęło około 50 – 60 tysięcy Polaków,

Autorka pisze o rzeczach, które zdarzyły się naprawdę, korzystając ze wspomnień rodziny i znajomych. Jest to opowieść lekko fabularyzowana. Na początku mamy zarysowaną sytuację na Wołyniu w okresie międzywojennym, kiedy to Polacy, Ukraińcy i Żydzi mieszkali tam razem i żyli w pewnej symbiozie. Dzieci bawiły się ze sobą, a dorośli prowadzili różne interesy. Latem pomagali sobie wzajemnie w pracach rolnych. Zimą kobiety odwiedzali się w domach. Kobiety polskie i ukraińskie wspólnie przędły len i wełnę, żartowały i śpiewały…  Ludzie na wsiach żyli tak jak w XIX w.,  bardzo tradycyjnie. Wieś wołyńska jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku przypominała reymontowskie Lipce.

Książka ma wielowątkową fabułę i wielu bohaterów, ale najważniejsza z nich jest robotna „Maryśka od Lewczuków”, która, niestety miała ciężkie życie, bo wyszła za mąż bez miłości (tę znalazła w miasteczku u żydowskiego kupca Abrama, gdzie kupowała jedwabne sukienki). Chyba nie ucierpiała zbytnio „za pierwszych Sowietów”, czyli w okresie 1939-1941, bo autorka niewiele o tym pisze.     

Prawdziwe piekło i koniec wcześniejszej wiejskiej idylli dla Polaków na Wołyniu przyszły wraz z pomysłami Stepana Bandery, Romana Szuchewycza i innych zagorzałych nacjonalistów, którzy marzyli o „samostijnej” Ukrainie wolnej od innych narodowości. Ponieważ z Żydami poradzili sobie już wcześniej Niemcy, więc Ukraińcy zabrali się za Polaków. Wielu Polaków znało dobrze ukraiński. Bandera nie chciał, by jego rezuni przez pomyłkę pozabijali swoich, więc kazał, aby mordami zajmowali się najbliżsi: sąsiedzi z tej samej wsi, albo nawet rodziny. W rodzinach mieszanych mąż Ukrainiec miał zabić żonę Polkę i na odwrót. Najgorszy był rok 1943, kiedy to część bohaterów tej opowieści została naprawdę bestialsko (i to nie jest żadna przenośnia) zamordowana przez Ukraińców, a ci, którzy przeżyli, ukrywali się w polach i lasach. Niektórym udało się przedostać do miast i większych miejscowości, gdzie widzieli opiekę w stacjonujących tam oddziałach niemieckich. Jedna z bohaterek książki mówi: „ja nie patrzę na nich (Niemców) jak na wrogów, tylko jak na obrońców. Oni stanowią dla nas jedyną ochronę przed bandą UPA.”

Stąd – zapewne – ta sympatia moich sąsiadów z Łucka rodem do Niemców. Tyle tylko, że wcześniej to Niemcy dali Ukraińcom broń do ręki i pozwalali, by sami rozwiązali „kwestię polską”. To wszystko działo się z błogosławieństwem Adolfa Hitlera i innych niemieckich nazistów. Główny kierujący rzezią na Wołyniu nazywał się Dmytro Klacziwski i był dowódcą UPA-Północ. Zapamiętajcie to nazwisko! Skończył gimnazjum w Zbarażu, a potem  prawo na Uniwersytecie Lwowskim. To z jego inicjatywy oddziały UPA rozpoczęły rzeź. W 1943 r. wydał swym oddziałom rozkaz tej treści: „powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat (...) Tej walki nie możemy przegrać, i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi.” Niedawno Ukraińcy postawili mu pomniki w Zbarażu i w Równem – jako ukraińskiemu bohaterowi.
No comment…

Kiedy czytałam w „Wołyńskich latach, które pamiętam” opisy naprawdę wyrafinowanych mordów, gwałtów i tortur , to przed oczami stawały mi obrazy z dawnej literatury polskiej opisującej powstania i rozruchy kozackie. W 1943 r. obudziło się tamto, znane jeszcze z sienkiewiczowskiej „Trylogii” słynne kozackie okrucieństwo i wręcz wampiryczna żądza krwi. Łagodni, pracowici i spokojni wcześniej Ukraińcy nagle, z dnia na dzień, przeobrazili się w katów. Jeden z bohaterów książki śpiewa piosenkę:

„W Świnarzynie ciemny las, w Świnarzynie ciemny las.
Banda Kwośniewskiego uciekła do niego
z posterunków, z wiosek, z miast.
Za nim Tarasiewicz, złodziej – Komarewicz
Cały sztab bandyckich mas.
Bił bandyta, dzieci bił.
Podpalał on dwory, minował kościoły.
Krew gorącą polską pił, krew gorącą polską pił.”

Aczkolwiek, trzeba oddać sprawiedliwość - byli też porządni ludzie. Autorka pisze, że niektórzy Ukraińcy ostrzegali swoich polskich sąsiadów o planowanych napadach, ryzykując własnym życiem.

Nie będę streszczać całości, kto ciekaw, niech czyta. Polecam tę książkę tym, których rodziny pochodzą z Włodzimierza Wołyńskiego, Kowla, Kisielina i okolic. Ostrzegam, iż niektóre sceny są drastyczne. Ale tak było naprawdę, więc nie ma co zamykać oczu. Dodam, iż w książce jest m. in. opisana historia napaści na kościół w Swojczowie, gdzie znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej Swojczowskiej. Dzisiaj ten obraz znajduje się w kościele w Otwocku, ocaliły go dwie Ukrainki, które zaniosły go do cerkwi. W Swojczowie  UPA zamordowało około stu Polaków podczas niedzielnej mszy w sierpniu 1943 r.  Autorka opisała też słynną „obronę Przebraża” (dawna polska kolonia niedaleko Łucka) przed bandami UPA. To jeden z nielicznych momentów do dumy, iż Polakom udało się obronić przed szalejącymi Kozakami. Polski reżyser Jarosław Banaszek miał zrobić film na temat. Jego roboczy tytuł to „Garnizon 100”, a premiera miała się odbyć w 2013 r. Filmu o obronie Przebraża nie ma do tej pory.
 
Dodam, iż książka ma duży druk, więc mogą ją czytać także osoby starsze. Jest ilustrowana przedwojennymi pocztówkami z polskich miast i wsi na Wołyniu, a także nielicznymi zdjęciami tych rodzin, których członkowie byli bohaterami tej opowieści.
Jeśli chodzi o autorkę, to na tylne okładce czytamy, iż skończyła filologię rosyjską na Uniwersytecie Gdańskim, potem była nauczycielką rosyjskiego i angielskiego. Przez pewien czas przebywała w Wielkiej Brytanii, gdzie pracowała jako opiekunka w domach dla osób starszych i spisywała ich wspomnienia, co zaowocowało tomem opowiadań „Ze świata” wydanym w 2009 r.

Władysława Podskarbi-Łojas, „Wołyńskie lata, które pamiętam”, Oficyna Wydawnicza Tutor, Toruń 2011

2 komentarze:

  1. Gdzieś mi umknęła do tej pory Twoja recenzja.
    Ważna książka!
    Poślę na blog kresowy, niech inni też czytają...

    OdpowiedzUsuń