Jest
to siedem opowieści o ludziach, których autorka spotkała w Rosji.
Ci
ludzie to: snajper Specnazu z Moskwy (kochanek autorki), samotna matka z
Irkucka i jej syn narkoman (weteran z wojny czeczeńskiej), spotkani w tajdze
pracownicy budowy rurociągu gazowego, Rosjanka, która wyszła za Niemca - spotkana
na wyspie Olchon na Bajkale, bezdomny z Ułan Ude, sześcioletni syn uchodźców z
Czeczenii i moskiewska prostytutka. Autorka
wypiła z nimi morze wódki, piwa i innych alkoholi, a to, co widziała - opisała,
jak umiała.
Wszystko
jest lekko i sprawnie podane. Czyta się to dobrze, może nawet aż za dobrze.
Wybór opisanych bohaterów sugeruje jakby,
że w – w sensie treści – jest to lightowa wersja ponurych reportaży Jacka Hugo-Badera,
którego teksty pełne są takich postaci z rosyjskiego marginesu. Anna Wojtacha
także trzyma się z daleka od opisywania „normalsów”. Nie spotkamy u niej zwykłego
Rosjanina. Wybiera za to ludzi o dziwnych, pogmatwanych życiorysach, dalekich
od średniej krajowej. Do tego szczegółowo i z detalami opisuje swoje z nimi
związki, przeżycia i emocje. Właśnie przez te opisy niektóre z jej wcieleniowych
(?) reportaży odbierałam momentami jako coś w rodzaju płaczliwego pamiętnika,
czy zwykłych notatek z podróży.
Będę
brutalna: według mnie - szczyt sztuki dziennikarskiej to nie jest. W sensie zawodowym daleko
autorce tej książki do warsztatu wspomnianego wyżej Jacka Hugo-Badera czy do znakomitej
warsztatowo Barbary Włodarczyk, autorki
książki „Nie ma jednej Rosji” i
telewizyjnych filmów dokumentalnych z cyklu „Szerokie tory”. Daleko jej także
do wspaniałej, brawurowo napisanej debiutanckiej „Zielonej sukienki” Małgorzaty
Szumskiej.
Podczas
lektury najbardziej drażniła mnie nachalna nadreprezentacja osoby autorki w
tekście. Mimo, że Wojtacha w każdym prawie rozdziale podkreśla, że stara się
być niewidzialna, że jest tylko kimś w rodzaju barmana wysłuchującego ludzkich
historii, to jest jej w tej książce stanowczo za dużo. Za wiele Wojtachy, za
mało Rosji – tak by to można podsumować.
Nazwisko
Anny Wojtachy nic mi nie mówiło wcześniej. Nie oglądam telewizji, więc nie znam
jej z ekranu, ale wujek Google podpowiada, że to dziennikarka, która pracowała
jako korespondentka wojenna dla TVP i TVN24. No cóż, jakiś czas temu świadomie
odcięłam się od telewizji, ale dobrze wiem, w jaki sposób polskie ściekomedia na
życzenie Ameryki przedstawiają Rosję i jej prezydenta. Wojtacha mało pisze o
polityce, a jeśli – to zgodnie z linią jej telewizyjnych pracodawców. Jej
filozofia zaprezentowana w tej książce jest taka: Rosjanie są dobrzy, choć trochę
popaprani psychicznie i nieprzewidywalni (mogą zabić albo pokochać – są to słowa
spotkanego w pociągu żołnierza Specnazu), ale władze Rosji są złe. A najgorszy
to ten wstrętny Władymir Putin, którego portret ci dziwni Rosjanie tatuują
sobie na brzuchach. Dlatego nie zdziwiła mnie sytuacja opisana w ostatnim
rozdziale, że autorka tej książki miała problem z uzyskaniem kolejnej wizy do
Rosji.
Wojtacha
Anna, „Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji”, Wyd. Znak, Litera Nowa,
Kraków 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz