„Noc czerwcowa” to skromne opowiadanie historyczne Jarosława Iwaszkiewicza, które rozgrywa się w XIX wieku podczas jednej czerwcowej nocy we dworze na Wołyniu w okolicy Wasylkowa (to dzisiejszy Obwód Tarnopolski na Ukrainie).
Bohaterką
tego tekstu jest bogata polska hrabina, o której można by powiedzieć, że „jeździła
na Sybir za mężem, nim stało się to modne” :)))
„Jeździła”, to nie znaczy, że
dojechała. Opowiadanie spełnia trzy klasyczne jedności: czasu, miejsca i akcji.
Zaczyna się w takiej sytuacji: jest wieczór, przed dworem czekają już pojazdy,
którymi o świcie hrabina ma jechać w daleką podróż. Trzeba tylko zaprząc konie
i w drogę! Jakiś czas temu Piotr, mąż hrabiny, zaplątał się w antycarski
spisek, za co został skazany na Sybir. Majątku mu nie zabrali, bo nie mogli,
należał bowiem do hrabiny, ona zaś była krewną dynastii Romanowych.
Hrabina
ulega opinii publicznej i zamierza zrobić to, co dobra żona w tamtych czasach
zrobić powinna, czyli towarzyszyć mężowi na zesłaniu. Czuje, że musi jechać,
choć wcale nie kocha męża, jest on dla niej zupełnie obojętny. Pozostawia w
domu dorastającą córkę Mary pod opieką krewnej, sama zaś wybiera się w podróż w
towarzystwie Eweliny, francuskiej damy do towarzystwa. Ewelinie nie uśmiecha
się wyjazd na Syberię. Nie jest to na rękę także innym domownikom, bo
młodziutka Mary zostanie bez opieki rodziców, ogromny majątek zniszczeje i tak
dalej. Wokół hrabiny zostaje uknuta intryga, która zmusi ją do pozostania w domu.
Otóż,
w majątku przebywa Edmund, piękny rosyjski oficer, który zatrzymał się tutaj, aby
kupować na wsi konie dla wojska (chodzi o tzw. remonty końskie). Edmund jest
zainteresowany hrabiną i vice versa. Domownicy wyczuwają, że coś między nimi
już wcześniej zaiskrzyło. Aby więc ratować sytuację, wysyłają Edmunda do sypialni
hrabiny, żeby się pożegnał. Edmund wchodzi do jej pokoju, chwilę rozmawiają, po
czym światło gaśnie, a rankiem w oknie ukazuje się na wpół rozebrany mężczyzna
i każe odprowadzić konie do stajni. Pani hrabina zostaje w domu.
Ot,
taka sobie historyjka. Raczej anegdota albo plotka, którą być może powtarzano
sobie dla zabicia czasu w polskich dworach na Wołyniu. Napisana w stylu Iwaszkiewicza,
czyli ładnie, pastelowo i trochę nijako. Dzisiaj już tak nikt nie pisze. Ba,
dzisiaj już prawie nikt Iwaszkiewicza nie czyta. To nie jest absolutnie pisarz
z mojej bajki. W mojej dzielnicowej bibliotece książka zawierająca opowiadanie „Noc
czerwcowa” (tom „Zarudzie”, który zawiera jeszcze dwa inne teksty, w tym jedno także z
Kresów) spoczywała mocno zakurzona i ukryta w najgłębszym piekle magazynów
bibliotecznych. Zdaje się, że nikt jej nie wypożyczał od 30 lat.
I
pewnie nadal kurzyłaby się w tej piwnicy, gdyby nie to, że zainteresowałam się
tym zapomnianym tekstem. A zainteresowałam się dlatego, że moja szanowna
blogowa koleżanka Magdalena Jastrzębska wydała właśnie książkę „Listy z Kresów.
Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”.
Tu
okładka tej książki:
Dzięki
rozmowom z Magdą na FB dowiedziałam się, że bohaterką „Nocy czerwcowej”
Iwaszkiewicza jest matka Józefy Moszyńskiej, czyli tytułowej bohaterki jej
książki. Magda pomogła mi odszyfrować, kto jest kim w tym opowiadanku Iwaszkiewicza.
A
więc teraz zróbmy to, o czym zapomniał Iwaszkiewicz oraz wydawcy jego
opowiadania, czyli nazwijmy po imieniu wszystkie postaci dramatu: hrabina,
która zbiera się do wyjazdu to Joanna Moszyńska, prawnuczka króla Augusta II
Mocnego i jego słynnej kochanki, hrabiny Cosel. Jej mąż, za którym miała jechać
na Sybir i nie pojechała, to Piotr Moszyński (nosił to samo nazwisko, bo to
kuzyn Joanny), który w 1826 roku brał udział w spiskach polskiego Towarzystwa
Patriotycznego. Zaś występująca w opowiadaniu Mary, córka hrabiny to właśnie
bohaterka książki Magdy, czyli Józefa Moszyńska (piękna ruda dama na okładce
książki Jastrzębskiej). Oficer rosyjski, któremu przypadła rola kochanka
zatrzymującego w domu piękną hrabinę naprawdę nie miał na imię Edmund. Nazywał
się Stanisław Jurjewicz i był Polakiem służącym w armii carskiej, a nie
Rosjaninem.
No,
i teraz dopiero pastelowa opowiastka Iwaszkiewicza nabiera mocy, kształtów i
kolorów. Teraz już wiadomo, o kim właściwie jest ta „Noc czerwcowa”. Ja jeszcze
książki Magdy o Józefie Moszyńskiej nie czytałam, ale zamierzam to wkrótce
nadrobić.
„Nocą
czerwcową” zainteresował się Andrzej Wajda, który w 2001 roku przerobił ją na
spektakl telewizyjny. I jest to bardzo przyjemny w odbiorze film, jak wszystkie
adaptacje opowiadań Iwaszkiewicza nakręcone przez Wajdę. Hrabinę zagrała tam
starzejąca się już, ale jeszcze wciąż bardzo piękna Grażyna Szapołowska, zaś urodziwego
Edmunda zagrał znany u nas rosyjski aktor Aleksander Domogarow, pamiętny
ognisty Bohun z „Ogniem i mieczem”. Tyle tylko, że Wajda w dziwny sposób
zmienił treść opowiadania. Przesunął akcję „Nocy czerwcowej” do lat 60. XIX
wieku. Mąż hrabiny jest u niego powstańcem styczniowym, a nie członkiem Towarzystwa
Patriotycznego. Tym samym, „wina” hrabiny, że nie ruszyła w jego ślady na Sybir
jest jakby większa. Poza tym, obsadzając w roli Edmunda rosyjskiego aktora,
zasugerował, że polska hrabina rzuciła męża dla Rosjanina, co też jest jakby
bardziej obciążające. Mąż powstaniec styczniowy, a żona zdradza go z wrogiem?
No, proszę pani! A wcale tak nie było i pan Wajda przedstawił zakłamaną wersję
tej historii. Ale po co? Skoro prawdziwa wersja może być równie ciekawa?
Za
to dzięki Wajdzie możemy oglądać apetycznego Saszę Domogarowa, jak kusi do
grzechu polską hrabinę. Przyznajcie się, która by się oparła takiemu kochankowi
i jego gorącym zaklęciom?
Popatrzcie:
Bibliografia:
1. Iwaszkiewicz Jarosław, „Noc
czerwcowa” (w:) „Zarudzie”, wyd. Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” , Warszawa
1979
2. Jastrzębska Magdalena, „Listy z
Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”, wyd. LTW, Łomianki 2015
3. „Noc czerwcowa”, spektakl
telewizyjny, reż. Andrzej Wajda, Polska 2001
Historia opisana przez Józefę z Moszyńskich w pamiętnikach (korzystałam z maszynopisu przechowywanego w zbiorach Biblioteki Narodowej) zainspirowała przed laty Iwaszkiewicza. Ze wspomnień Józefy zaczerpnął pomysł. Najpierw powstało opowiadanie, potem przerobione specjalnie dla Wajdy na dramat.
OdpowiedzUsuńIwaszkiewicz, potem Wajda, skorzystali z artystycznej swobody i zrobili to po swojemu... ale historia była prawdziwa. Przesunięcie akcji w czasy powstania styczniowego było tu chyba celowe. Represje były dotkliwsze, a utraty majątków powszechne. Po powstaniu styczniowym Polacy na Kresach nie mogli nabywać już ziemi, wszystko szło po sprzedaży w ręce rosyjskie. A sprzedaże były niekiedy koniecznością, bo kontrybucje były tak obciążające, że wiele majątków ich nie udźwignęło...
Kto chce dowiedzieć się, co było dalej (w prawdziwej historii rodziny Moszyńskich) jak skończyła się historia oficera w służbie rosyjskiej i milionowej hrabiny, a także zesłańca Piotra i jego córki Józefy może sięgnąć po "Listy z Kresów".
Józefa poza wspomnieniami napisała do swego ojca 600 (tyle się zachowało, może było więcej?) listów. To między innymi z nich czerpałam wiedzę o dalszych wypadkach...
Dzięki za wyjaśnienia! Powiadasz, że Iwaszkiewicz korzystał z pamiętnikow Józefy. A ja myślałam, że ta historia była opowiadana we dworach polskich jako plotka :)))
UsuńJasne, że chcę wiedzieć, co było dalej! Twoje "Listy z Kresów" - koniecznie!
Bardzo ciekawy dramat zyciowy... A jednak nazwisko Jurjewicz brzmi bardziej rosyjsko dla mnie, bo po polsku byloby Jerzewicz, a i Stanislawow wsrod rosjan jest nie mniej niz wsrod Polakow. :D
UsuńMasz rację! Nazwisko Juriewicz, czy też Jurjewicz, faktycznie brzmi tak jakby z rosyjska. Niemniej było popularne u nas na kresach wschodnich, zwłaszcza na Litwie. I pewnie w czasach zaborów jedni Juriewicze opowiadali się z Polską, a inni za Rosją.
UsuńZ tymi Stanisławami w Rosji to mnie zaintrygowałaś. Myślałam, że Stanisław to wyłącznie polskie imię.
Stanisław Jurjewicz to mój przodek.
Usuń