Jarosław
Iwaszkiewicz też był Kresowiakiem. Lektura jego pamiętników idealnie wpisuje
się więc w blogowy projekt „Kresy zaklęte w książkach”.
Przyznam
się, że z dużym oporem sięgnęłam po kolejną książkę Iwaszkiewicza. Ale skoro
już wyciągnęłam z dna bibliotecznego piekła zakurzone „Zarudzie”, by przeczytać
zawarty tam tekst „Noc czerwcowa”, przyszło mi do głowy, by przeczytać również
nieznane mi do tej pory kresowe wspomnienia autora „Sławy i chwały”.
Skąd
te moje opory wobec Iwaszkiewicza? Cóż, „za moich czasów”, a dokładnie w latach
1980., kiedy studiowałam filologię polską, dobrowolne czytanie Iwaszkiewicza było
strasznym obciachem. Nie tylko poloniści, ale wszyscy ludzie czytający
podzielali powszechne zdanie, że ten pisarz był pieszczochem komunistycznej
władzy i lepiej trzymać się od niego z daleka. Krążyła opinia, że stopień jego
zeszmacenia był wprost proporcjonalny do jego talentu literackiego. Bo talent
literacki Iwaszkiewicz miał niewątpliwie. Tyle tylko, że wykorzystywał go w
niewłaściwy sposób.
No
więc, jak dobrze pamiętam, nikt tego Iwaszkiewicza z własnej woli nie czytał,
choć jego książki w kolosalnych nakładach i leżakowały kiedyś w
księgarniach na dużych stosach. Jedyne, co ludziom w PRL-u się podobało, to filmowe
adaptacje opowiadań Iwaszkiewicza w reżyserii Andrzeja Wajdy, takie jak „Brzezina”
czy „Panny z Wilka”. W swoim czasie czytałam te opowiadania, jak również przebrnęłam
przez kilkutomową „Sławę i chwałę”.
A
teraz mam już za sobą pamiętnik Iwaszkiewicza. Pierwsze wrażenie? Ta książka to
mistrzostwo świata w zakłamywaniu rzeczywistości. No, bo to jest prawdziwa sztuka, aby napisać w
sumie dużo o sobie, ale tak żeby nie napisać prawdy historycznej! Nie umieścić
swego życiorysu w kontekście historycznym. Nie zająknąć się nawet o rzeczach
najważniejszych, o tragedii związanej z utratą polskich Kresów, o tym, że to właśnie
bolszewicy byli sprawcami tej zagłady. Nie pisać o tym, co jest głównym tematem
książek Zofii Kossak-Szczuckiej („Pożoga”) i Marii Dunin-Kozickiej („Burza od
wschodu”). A przecież wspomnienia Iwaszkiewicza dotyczą tego samego
okresu historycznego. On jednak umie, ślizgać się po temacie i zamiast o
zbrodniach czerwonych Rosjan i podpaleniach polskich dworów pisze o tym, jak
pachniały trawa i tatarak na Ukrainie.
Iwaszkiewiczowi udało się szczęśliwie ominąć
wszystkie niebezpieczne i niemożliwe w PRL-u do poruszania tematy. Potrafił tak
przedstawić Kresy, skutki rewolucji październikowej i wojnę polsko-bolszewicką,
w której brał udział jako żołnierz, aby w najmniejszym stopniu nie narazić się
władzy ludowej. Jak to zrobił? Ano, bardzo prosto! Przybrał metodę „na Prousta”. Zamiast o datach, faktach i nazwiskach, pisał
o kolorach, zapachach, smakach i różnych artystycznych wrażeniach. Jak Proust o
magdalence, tak Iwaszkiewicz o wielkanocnych babach na Wołyniu. Jak Proust o spacerach
w stronę Guermantes, tak Iwaszkiewicz o wędrówkach w stronę Byszew. I tak dalej
przez większą część pamiętnika, aż minął w końcu zdradliwe rafy wspomnień,
które mogły się nie spodobać peerelowskiej cenzurze. Dalsza część "Książki moich wspomnień" to
głównie wspominki o znajomych (istotne dla osób interesujących się okresem Dwudziestolecia Międzywojennego).
Skupmy
się jednak na związkach Iwaszkiewicza z Kresami. Urodził się w miejscowości
Kalnik (dzisiejszy Obwód Winnicki na Ukrainie), w niedużym służbowym mieszkaniu
przy cukrowni, w której jego ojciec był urzędnikiem. Mieszkali tam i pracowali
sami Polacy. Cukrownie były jednym z najważniejszych działów przemysłu
spożywczego, jaki na Ukrainie rozpoczęli i rozwijali polscy ziemianie. Rodzina
Iwaszkiewicza miała korzenie szlacheckie, jednak nie posiadała już własnego
dworu i ziemi. Jego dziadek przeputał swój cały majątek. Na stare lata został
mu tylko powóz i konie, więc jeździł od jednych krewnych do drugich, pomieszkując to tu, to tam jako rezydent. Ojciec Iwaszkiewicza musiał więc iść do obcych na
służbę i zarobkować jako buchalter.
Ten
wątek bogatej kresowej szlachty i biedniejszego Polaka – sługi przewija się we
wspomnieniach pisarza. Młody Iwaszkiewicz miał okazję poznać kwiat polskiego
ziemiaństwa na Wołyniu, ale właśnie z pozycji sługi. W czasie wakacji dorabiał
sobie bowiem jako guwerner w majątkach bogatej arystokracji, i to zarówno
polskiej, jak i rosyjskiej. Traktowano go różnie. W niektórych dworach po
przyjacielsku. W innych – niczym lokaja. Czasem bywał proszony do stołu, mógł
jeść z państwem w jadalni, ale nie podawano mu ręki. Nie sposób tu nie pomyśleć
o ubogich angielskich guwernantkach opisywanych przez siostry Bronte. Młody
Iwaszkiewicz był na Ukrainie taką właśnie Jane Eyre, kimś pośrednim między
gościem a sługą. I tak jak Jane Eyre bywał wpuszczany do salonów, gdzie
obserwował gości. Tak jak Jane Eyre bywał wpuszczany do ziemiańskich bibliotek,
gdzie mógł buszować w zbiorach nagromadzonej tam literatury.
Jak
wspomniałam, mało jest tego u Iwaszkiewicza tego, co najbardziej lubię w
literaturze wspomnieniowej, czyli konkretu historycznego. Ale nawet wśród nużącej i usypiającej powodzi
artystowskich impresji młodego literata czasem jakiś ciekawy konkretny detal
można wyłowić. W „Książce moich wspomnień” znajdziemy trochę opisów krewnych i
znajomych, i to zarówno z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości Iwaszkiewicza,
jak i czasów późniejszych, czyli nauki w szkołach średnich i studiach w
Kijowie. Zdarzają się zanotowane zabawne epizody anegdotyczne, historie kresowych
dziwaków i ekscentryków, jak np.. zdewociałej pani Madeyskiej, której
życie polegało na wędrówkach z jednego odpustu na drugi. Pani Madeyska „ascetyzm
swój posuwała do tego stopnia, że nie chciała sypiać w łóżku. U mojej ciotki
Didkowskiej w Ilińcach sypiała zwykle na kożuchu pod stołem – za co obdarzono
ją przezwiskiem „Podstoliny”. U nas sypiała w sieni na ogromnej skrzyni (…) i
pewnego rodzaju mój ojciec, myśląc że to pies podwórzowy spędza noc na owym
kufrze, zdzielił porządnie laską biedną panią Madeyską.”
Tuż
przed rewolucją bolszewicką zrobił Iwaszkiewicz objazd tego starego świata na
Kresach. „Jak gdyby na zakończenie moich kontaktów z polską, szlachecką
Ukrainą, odwiedziłem wachlarzem leżące miejscowości, z którymi było związane
życie moich przodków i krewnych, gdzie jeszcze istniały gniazda mojej dalszej i
bliższej rodziny, magnackie dwory otoczone romantyczną legendą z połowy XIX
wieku, pejzaż wreszcie, który w naszej literaturze odgrywał taką rolę. Był to
ostatni rok istnienia wszystkich tych ośrodków. Zahaczając o majątek
Henrykostwa Lipkowskich, Konelę Podhorskich, Piatyhory Czeczelów i Leona
Lipkowskiego, Hajworon Rzewuskich, Szapijówkę Stanisława Tyszkiewicza i
Tokarówkę Święykowskich, prowadziła mnie ta droga samym sercem południa,
granicą między Kijowszczyzną a Podolem, stepem dawnym i pamiętnym.”
A
potem prześlizguje się Iwaszkiewicz z niezwykłą lekkością nad mordami
bolszewików na Kresach, ucieka stamtąd do Warszawy i stawia krzyżyk na
polskości tych terenów takimi oto słowami: „Katastrofa roku 1917-1918 była
tylko jak gdyby coup de grace dla klasy, która nie miała zdolności do życia.
Kultura polska na Ukrainie była wspaniałym kwiatem bez łodygi i musiała prędzej
czy później uwiędnąć.” Czy przez Iwaszkiewicza przemawia zawiść wobec tych dumnych polskich ziemian z Wołynia, którzy nie zawsze chcieli traktować jego,
biednego guwernera, jak równego? Oj, chyba tak.
Autor
tych słów sam uciekł z Ukrainy bosy i goły do Warszawy, a potem wżenił się w
bogatą rodzinę żydowskiego fabrykanta i - dzięki jej pieniądzom - sam stał się
ziemianinem na Stawisku pod Warszawą. Był ostatnim, czerwonym ziemianinem w
PRL-u. Służył władzy ludowej jako pokazowy okaz polskiego szlachcica, a jego
dom był (i jest nadal) pokazowym dworem polskim. Obecnie Iwaszkiewicz jest uważany za patrona polskich
homoseksualistów. Natomiast polskie środowiska kresowe jakoś nie mają ochoty
przyznawać się do niego.
Więcej
o Iwaszkiewiczu można przeczytać tutaj:
PIERWSZY HOMOSEKSUALISTA PRL - Jarosław ...
Stawisko: Miejsce sławy i hańby Jarosława Iwaszkiewicza ...
To był tęgi cwaniak - KULTURA - Newsweek.pl
Iwaszkiewicz
Jarosław, „Książka moich wspomnień”, Wyd. Literackie, Kraków 1963
Bardzo ciekawy tekst napisałaś. Czytałam Iwaszkiewicza na studiach sporo i opisana przez Ciebie książka też była moją lekturą. Ale wtedy jakoś temat kresowy mnie nie pociągał, za młoda byłam, a rodzinnie z Kresami nie związana, więc... w temat wówczas się nie wgłębiałam.
OdpowiedzUsuńDziś - gdy przeczytałam zacytowany przez Ciebie fragment, gdy Iwaszkiewicz tuż przed pogromem odwiedza polskie, starodawne siedziby - miejsca te mówią mi już wiele.
Lipkowscy to sąsiedzi Józefy z Moszyńskich Szembekowej, o Tokrarówce wspominałam w "Siostrach Lachman" - zachowały się nawet jeszcze jakieś zdjęcia z tamtych lat, pokazujące kwitnącą, piękną Tokarówkę.
Może sobie Iwaszkiewicza odświeżę? Po latach...
Ja tego nie czytałam w młodości. Moze i dobrze, bo ciężko byłoby mi zrozumieć ją bez tego wcześniejszego "doczytania" o Kresach. Nie umiałabym umieścić wspomnień Iwaszkiewicza w szerszym kontekście. Ja mu trochę chyba dowaliłam, ale mimo wszystko uważam, że to ważna pozycja w spisie lektur kresowych.
UsuńNa blog kresowy posyłam...
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję za udział w projekcie! :)
Udział w tym projekcie to sama przyjemność ;)))
Usuń