„Pamiątki
Soplicy” Henryka Rzewuskiego to tekst dzisiaj już zapomniany, a przecież bez
niego – a raczej bez opowieści pana hrabiego Rzewuskiego snutych na Krymie i w
Rzymie – nie byłoby „Pana Tadeusza”, najważniejszego chyba tekstu w naszej literaturze. Bo tych opowieści właśnie słuchał bezpośrednio
od niego nie byle kto, a sam Adam Mickiewicz. One to właśnie zainspirowały poetę
do stworzenia barwnego, niezapomnianego świata szlacheckiego, jaki jest w
najpiękniejszym polskim poemacie.
Wieść
niesie, że opowieści hrabiego Henryka najpierw zaistniały w postaci ustnej.
Podobno Mickiewicz siedział, słuchał w milczeniu tego, co opowiadał mu Rzewuski i
w końcu powiedział: „słuchaj, spisz to wszystko”.
– Ale jak to spisać? –
odparł Rzewuski.
– Zwyczajnie, tak jak
mówisz – odpowiedział wieszcz.
Tako rzecze historia literatury. Podobno ta
właśnie rzymska rozmowa Rzewuskiego z Mickiewiczem legła u początków nowego
gatunku literackiego, czyli gawędy szlacheckiej, występującej tylko w
literaturze polskiej.
Bo
kultura szlachecka była gadana, a nie pisana. Szlachcic polski mało pisał i właściwie
w ogóle nie czytał. Za to pilnie słuchał, co opowiadają inni. Sam też często i
z dużą wprawą zabierał głos. Był zresztą do tego przygotowany, bo właśnie
ustnych wystąpień publicznych uczono go w szkołach.
I
tak też napisana została ta książka. Jej narracja jest typowa dla gawędy. I
przez to właśnie jest dość trudna w odbiorze. Co tu dużo gadać! To się po
prostu ciężko czyta! Podchodziłam do tej książki kilkadziesiąt lat, kupiłam ją
sobie jakoś tak zaraz po maturze i nie zmogłam. Potem próbowałam to czytać na
studiach, bo była na liście lektur z romantyzmu i też nie dałam rady.
Korzystałam z niej parę lat temu podczas pisania mojej książki o duchach na
kresach (opisując m. in. kresowego warchoła i hulakę, pana Wołodkowicza,
którego duch do tej pory jakoby straszy w Mińsku, a także słynnego kaznodzieję z okresu konfederacji barskiej
i cudotwórcę kresowego, księdza Marka Jandołowskiego), ale też wtedy jakoś nie udało mi
się przeczytać całości, przestudiowałam tylko potrzebne mi fragmenty.
I
dopiero teraz, jakoś tak mnie naszła ochota na tekst Rzewuskiego. Podeszłam do
niego jednak zupełnie inaczej. Wzięłam się na sposób. Po prostu czytałam sobie
to na głos. I chwyciło! W tej postaci
gawęda szlachecka zyskała pewien rytm i styl, niezwykle potoczysty i barwny. Dość
długo to trwało takie czytanie po cichu, a raczej mruczenie, ale było warto.
Jakiż to piękny tekst! Seweryn Soplica (nie mylić z Jackiem Soplicą!) snuje
swoje opowieści jedna za drugą, przypominając dawny, miniony świat naszych
szlacheckich przodków.
Piszę
naszych, bowiem jednym z bohaterów przypomnianych przez Soplicę jest rotmistrz
zakroczymski Walenty Łukawski, konfederat barski (w powstaniu miał tytuł pułkownika),
który dla ratowania Ojczyzny poświęcił się i wraz z dwoma towarzyszami
zadeklarował, że porwie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który był w
tamtym czasie na pasku carycy Katarzyny II. Plan brawurowego porwania władcy z
Warszawy zaakceptował przywódca konfederacji barskiej Kazimierz Pułaski.
Konfederaci nie chcieli jednak króla zabijać, tak jak rewolucjoniści francuscy
nieco później. Zamierzali tylko zdjąć go z tronu i zastąpić władcą, który –
jako polski patriota – będzie służył Ojczyźnie, a nie Rosji. Król Staś był dla
nich bowiem nie pomazańcem bożym, ale rosyjską marionetką.
Tak
wyglądało to porwanie króla Stasia:
Niestety,
marnie wyszła konfederatom ta akcja, bo jeden z nich (Jan Kuźma) zdradził swoich
kolegów i przeszedł na stronę króla, a może od początku był królewskim zausznikiem
w szeregach konfederatów? Strawińskiemu udało się uciec, zaś Łukawski został
złapany w Warszawie i skazany na karę śmierci. Ścięto go publicznie, a ciało
poćwiartowano. Jego żona Marianna, którą zmuszono od oglądania egzekucji męża,
zmarła z przestrachu nieco później.
Odkąd
poznałam tę smutną historię, to czuję wielką sympatię do dzielnych konfederatów
barskich i ogromną niechęć do ostatniego króla Polski, który na tronie znalazł
się tylko dlatego, że kiedyś tam posunął Katarzynę II. Sprzedawczyk i tyle!
Strasznie
smutna jest ta historia z tym rotmistrzem Łukawskim, ale może to jakiś mój
przodek? Wszakże po ojcu nazywam się Łukawska! Zakroczym, skąd pochodził
Walenty, to przecież Mazowsze, a moi przodkowie ze strony ojca ze szlachty
mazowieckiej pochodzą. Tyle wiem. Takiej szlachty biedniejszej, jak Rzędzian z „Ogniem
i mieczem”, co to zawsze podkreślał: „jam szlachcic, choć ubogi”. Muszę zająć
się prześledzeniem linii moich przodków ze strony ojca. Może natrafię na
Walentego? Podobno miał jakiegoś syna, więc wszystko jest możliwe. Chętnie zaadoptuję takiego dzielnego rotmistrza na swego pradziadka!
W
każdym razie, czytając u Rzewuskiego o tych wszystkich sarmackich warchołach i
rębajłach miałam wrażenie, że czytam o swoich własnych przodkach, że w ich
żyłach i w moich płynie ta sama krew. Łączy mnie z nimi nie tylko to samo
nazwisko, ale także charakter i temperament.
Oprócz
historii konfederatów barskich mamy w tej książce cudowne opowieści o księciu
Karolu Radziwille „Panie Kochanku”:
Moja ulubiona historia jest o tym, jak w klasztorze bernardyńskim w Nowogródku
zjechali się na sejmik ludzie księcia, zajmując celę gwardiana. W jednej celi
spali wówczas pokotem na podłodze wysłanej słomą: książę Karol, Michał Rejten (krewny „tego
Rejtana”), szatny Burgielski, Seweryn Soplica, egzorcysta zakonny, ojciec Idzi oraz suka Nepta, ulubiona wyżlica księcia Karola. Reszta szlachty spała na dziedzińcu
klasztornym.
No i w tej celi pod
wieczór, zaraz po pacierzach książę Radziwiłł mówi:
- Ojcze Idzi, niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków! Co
książę pan rozkaże?
- Czy nie słyszy wasze,
jak moja Nepta warczy? Zapewne nieboszczyk Wołodkowicz mnie nawiedza.
I
dalej snuje się dygresja o tym, jak to pan Wołodkowicz w młodości był wielkim
przyjacielem księcia pana i jak Wołodkowicza w Mińsku w trybunale niesłusznie
na śmierć skazali.
Wspaniałe
są też opowieści o trybunale lubelskim i dzielnym małym rycerzu z Litwy, który
tak wspaniale umiał szablą robić, że wszystkich koroniarzy zwyciężał (Henryk
Sienkiewicz musiał się chyba zainspirować tym opowiadaniem, stwarzając postać
swego małego rycerza, czyli Michała Wołodyjowskiego), o wędrówce paru
szlachciców do Siczy Zaporoskiej (znowu widać tu, czym się zachwycił Henryk
Sienkiewicz i co wykorzystał w „Ogniem i mieczem”), o wielkim polskim patriocie
Tadeuszu Rejtanie, który najpierw próbował powstrzymać sejm rozbiorowy w
Grodnie, a kiedy to się nie udało, oszalał po Ojczyzny stracie, w końcu zadając
sobie śmierć za pomocą szkła potłuczonego.
Ach,
gdzie ten świat! Gdzie taka szlachta!
Zostaliśmy
tylko my, jej potomkowie. W XVIII wiecznej Polsce było jej bardzo dużo,
przecież około 10-15 procent ludności stanowiła wówczas szlachta, i to herbowa.
Dla porównania – w tym samym czasie na zachodzie Europy w takich krajach jak
Francja, Anglia czy Niemcy szlachta stanowiła zaledwie około 2 procent
ludności. To bardzo mało. A u nas – voila! Przynajmniej co dziesiąty Polak był szlachcicem!
Dlatego tak bardzo mogła rozwinąć się złota wolność szlachecka i wszelkie
przywileje. Co się stało z tymi ludźmi? Gdzie są ich potomkowie? Część na pewno
poginęła w powstaniach w XIX wieku, część wymordowali w XX wieku Sowieci i
Niemcy… Ale może część została?
Jeśli
czujesz w sobie szlacheckiego ducha, jeśli Twoje nazwisko kończy się na „ski”
lub „cki”, jeśli w Twojej rodzinie krążą jakieś herbowe legendy lub przekazy o
dawnej świetności – poczytaj sobie Rzewuskiego!
Najlepiej na głos!
Znajdziesz
tam obraz Twoich przodków. Ale jeśli nawet Twoi przodkowie byli tylko chłopami
czy mieszczanami, to i tak każdy prawdziwy Polak-katolik, Polak-patriota
przyjmuje tamtą sarmacką tradycję za swoją własną i tylko do niej się odwołuje.
Innej
tradycji przecież nie mamy!
Dlatego trzeba pokochać tych naszych pradziadów
warchołów i rębajłów.
Innego wyjścia nie mamy!
Bo przecież...
Innego wyjścia nie mamy!
Bo przecież...
My z nich wszyscy!
Rzewuski
Henryk, „Pamiątki Soplicy”, oprac. i posłowie Zofia Lewinówna, PIW, Warszawa
1978
Źródła
ilustracji:
1. Wikipedia, File:Porwanie SAP.JPG,
2. Wikipedia, File:Karol Stanisław
Radziwiłł Panie Kochanku 111.
3.
Wikipedia, PNGFile:Rejtan at Sejm of 1773 by Jan
Matejko, 1866.png
A
tu ściąga szkolna na temat sarmatyzmu. Nie ze wszystkim się zgadzam, ale ogólnie może
być:
Jaka zapomniana? Ja pamiętam! 2 razy czytałam, a w zeszłym roku słuchałam. Polecam audiobook, bo czyta go pan Henryk Machalica, aż się łezka w oku kręci. On czytał też 'Ziele na kraterze' i inne.
OdpowiedzUsuńWidocznie należysz do chwalebnych wyjątków, skoro czytałaś Rzewuskiego ;)))
UsuńByć może w audiobooku ten tekst wypada lepiej, bo on jest stworzony do głośnego czytania.
Dobra wiadomość jest taka, że udało mi się w końcu namierzyć jego "Mieszaniny obyczajowe" w jakiejś bibliotece cyfrowej. Mam w Djvu i zamierzam czytać.
Próbowałam ją kiedyś przeczytać, ale chyba mi nie wyszło, bo nic nie pamiętam. Dzięki Twojej niesamowitej recenzji, spróbuję jeszcze raz:)
OdpowiedzUsuńI o to mi właśnie chodziło! Czytaj! :)))
UsuńNie wiem, co jest grane z tym Rzewuskim, ale poloniści w ogóle mają problem z jego percepcją. I to zwłaszcza w przypadku "Pamiątek Soplicy". Zdaje się, że u nas na roku nikt tego nie przeczytał.
A inne jego teksty są strawne, np. takie fajne opowiadanka grozy ze zbioru "Nie-bajki", m. in. słynny tekst "Ja gorę", wg którego nawet za komuny zrobiono fajny film.