Na blogu Izabeli Łęckiej-Wokulskiej „Literackie zamieszanie” ukazał się wywiad ze mną jako autorką książki „Duchy Kresów Wschodnich”. Opowiadam tam m. in. o swoich inspiracjach literackich i dziennikarskiej edukacji w starym stylu, a także o moich zbiorach książkowych. W wywiadzie zostało wykorzystane to właśnie moje zdjęcie, które znajduje się na początku tego postu.
Oto
fragment tego wywiadu:
„Izabela Ł.-W.: Pochodzi Pani z Kujaw. Czy u Was też były takie opowieści o duchach jak na
Kresach? Czy to taka cecha tamtego utraconego świata?
A.Ł.: Jak już mówiłam wcześniej, zawsze byłam łasa na opowieści o
duchach. W Bydgoszczy na Okolu, gdzie mieszkałam w dzieciństwie, był stary
cmentarz z rozwalającymi się nagrobkami i kaplicami, w których urzędowali
pijacy. Jak się szło przez ten cmentarz, to można było na alejce natknąć się na
leżące kości, które ci pijacy rozrzucali. Raz z koleżanką znalazłyśmy tam
ludzką czaszkę na środku ścieżki. Ktoś widocznie wyjął ją z trumny i tam
położył, żeby postraszyć przechodniów.
Na przełomie lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dzieci z Okola opowiadały sobie o „trupiej
rączce”, która jakoby wysuwała się czasem z dziury w jednym grobowcu przy
bramie. To miała być damska ręka z pierścionkami i bransoletami ze złota. Ale
jak ktoś próbował zabrać te precjoza, to ta trupia rączka zaraz chwytała
złodzieja i trzymała mocno, a nawet wciągała go przez dziurę do środka
grobowca. Jedna dziewczynka z sąsiedztwa zarzekała się, że widziała to zjawisko
na własne oczy! Ja jej za bardzo nie wierzyłam, ale i tak się bałam. Taka
miejska legenda krążyła w Bydgoszczy dość długo. Potem tę dziurę w grobowcu
zamurowano, ale i tak dzieciaki z okolicy omijały go szerokim łukiem.
No i oczywiście była też
słynna czarna Wołga, którą jeździły wampiry, porywały dzieci, wysysały z nich
krew, a potem porzucały ciała pod szpitalami. To były czasy Gierka i takie
historie krążyły w całej Polsce. Dzieci w to wierzyły i bardzo się bały.
Pamiętam, jak raz szłam z kuzynką na wsi szosą, ściemniało się i z daleka
zobaczyłyśmy, że jedzie jakiś samochód. A rozmawiałyśmy sobie właśnie o tej
czarnej Wołdze. Ze strachu spanikowałyśmy i schowałyśmy się do rowu, żeby ci
ludzie z tego samochodu nas nie porwali. Na szczęście, to wcale nie było auto
marki Wołga!
Jak byłam mała, to
zdarzyło mi się parę razy trafić do szpitala dziecięcego w Bydgoszczy. I tam,
za każdym razem znalazła się jakaś dziewczynka, która wieczorem, przy zgaszonym
świetle opowiadała innym dzieciom taką historię, od której wszystkim włosy dęba
stawały na głowie. To leciało jakoś tak: „Był czarny, czarny las. W tym
czarnym, czarnym lesie był czarny, czarny dom. W tym czarnym, czarnym domu był
czarny, czarny pokój. W tym czarnym, czarnym pokoju był czarny, czarny stół…” I
tak dalej, aż dochodziło się do trumny z czarnym trupem. Te powtórzenia typu
„czarny, czarny” niesamowicie podsycały atmosferę grozy i niesamowitości. Takie
same historie opowiadały sobie dzieci na koloniach w czasach PRL. To był taki
dziecięcy folkor. Z takimi właśnie historiami wyrosłam i one jakoś tam nadal
tkwią we mnie. W ogóle, chyba kiedyś ludzie więcej rozmawiali na temat zjawisk paranormalnych
niż obecnie. Kiedyś częściej opowiadano sobie różne dziwne historie, sny,
układano pasjanse, wróżono sobie z listków czy płatków kwiatów…
Mam wrażenie, że różne
takie ludowe gawędy czy nawet „urban legends” coraz bardziej odchodzą w
przeszłość. Ludzie coraz mniej ze sobą rozmawiają w ogóle, a już takich gawęd o
duchach to chyba już nigdzie się nie uprawia. No, chyba, że gdzieś na wsi w
domu na odludziu wyłączą prąd, to wtedy od razu ktoś pomyśli o duchach.”
Cały wywiad jest
dostępny tutaj:
I
jeszcze słówko o tej trupiej rączce…
Do
tej pory byłam pewna, że ta historia dotycząca Cmentarza Starofarnego w
Bydgoszczy była znana w całym mieście. Ale okazuje się, że nie! Właśnie się o
tym dowiedziałam od specjalisty od bydgoskiego folkloru miejskiego.
Otóż,
podesłałam link z tym moim wywiadem Tadeuszowi Oszubskiemu, znanemu bydgoskiemu
pisarzowi, a zarazem regionaliście (jest autorem szeregu publikacji
regionalnych, a także kryminałów dziejących się w Bydgoszczy). I okazuje się,
że on nie słyszał o trupiej rączce z Okola, chociaż ostatnio mocno „siedzi w
legendach” i jest fachowcem w tej dziedzinie, a na Cmentarzu Starofarnym
spoczywają jego przodkowie. Zobowiązał mnie nawet, bym to jakoś spisała
literacko, by ta stara historia nie zaginęła.
Nigdy
bym nie pomyślała, że „trupia rączka” z Okola może być jakimś ważnym motywem
bydgoskiego folkloru, tak jak np. słynna legenda o krwawej ręce ze Starego
Rynku. Przypominam, że chodzi o ślad ręki na murze, jaki podobno zrobił
śmiertelnie ranny, umierający ksiądz, który został rozstrzelany na Starym Rynku
w Bydgoszczy przez Niemców w czasie tzw. krwawej niedzieli 9 września 1939
roku. W tamtym pamiętnym dniu na Starym Rynku pod murem kościoła jezuitów
Niemcy w trakcie kilku kolejnych egzekucji rozstrzelali sporą grupę polskich
zakładników, w tym głównie inteligencję (księży, nauczycieli, harcerzy itp.).
Wśród nich było dwóch kapłanów z pobliskiego kościoła farnego. Obaj zostali
zatrzymani przez hitlerowców i rozstrzelani. Tuż przed śmiercią jeden z nich,
ale nie wiadomo który, oparł się ręką o mur kościoła jezuickiego. I na tym
murze pozostał ślad, który nie dawał się usunąć. Świadkowie z tamtych lat
opowiadali, że ślad ten przypominał rentgen, tak jakby ta ręka została
prześwietlona i to prześwietlenie odcisnęło się na murze. Widać był kości palców i śródręcza.
Tak wyglądała ta egzekucja!
Po wszystkim Niemcy usiłowali zmyć ten odcisk, ale to się nie udawało. Potem
próbowali skuć warstwę muru, ale odcisk dalej wychodził. Nic nie pomagało
skuwanie kolejnych warstw muru. Ten odcisk widziało wielu Polaków mieszkających
wówczas w Bydgoszczy, choć Niemcy postawili przy kościele straż, której
zadaniem było nie dopuszczać tam ludzi.
Tę
historię opowiadała na początku lat 1970. moja wychowawczyni z podstawówki,
pani Zdzisława Remian (uczyła nas matematyki i chemii), w czasie wycieczki
klasowej na Stary Rynek zaraz po tym, jak odsłonięto tam pomnik Walki i
Męczeństwa. Ona sama była wtedy małą dziewczynką, mieszkała z rodzicami przy ulicy
Garbary na Okolu. Przeżyła w Bydgoszczy całą okupację niemiecką w czasie II
wojny światowej. Nie pamiętam jednak, czy ona sama to widziała na własne oczy,
czy też znała to tylko ze słyszenia.
Podobno
ten właśnie krwawy ślad na murze był powodem, dla którego Niemcy zburzyli w
końcu kościół jezuitów na Starym Rynku. Oficjalna wersja jest jednak taka, że
świątynia została zburzona dlatego, że Stary Rynek był potrzebny hitlerowcom,
by mogli tam urządzać swoje wielkie parteitagi i inne imprezy. Wierzcie w co
chcecie, ale mnie uwiodła ta historia o krwawej ręce! Do dzisiaj pamiętam, jak
pani Remian barwnie to opowiadała.
Motyw
„krwawej ręki” i w ogóle cały temat martyrologii Polaków w Bydgoszczy znalazł swojego
piewcę w osobie bydgoskiego pisarza Wiesława Trzeciakowskiego, który zajął się
tym tematem w sposób naukowy. Wydał nawet o tym książkę.
No,
a ja mam teraz utrwalić dla potomności historię trupiej rączki z Okola… Cóż, może
było to tylko takie podanie znane wyłącznie w mojej dzielnicy? Bo Cmentarz
Starofarny znajdował się właśnie na Okolu, gdzie wówczas mieszkałam. Został
bowiem usytuowany właściwie już za miastem, to znaczy poza centrum. Dzielnica
Okole natomiast została zbudowana stosunkowo późno, bo dopiero w XIX wieku i na
początku XX. Ja mieszkałam w kamienicy na rogu Granicznej i Śląskiej. Do cmentarza było od
nas z domu jakieś 5-7 minut szybkim marszem.
Ten
właśnie cmentarz zawsze wydawał mi się uroczym i bardzo romantycznym miejscem,
pełnym zieleni, zabytkowych kaplic i nagrobków. Kiedy byłam mała, chodziłam tam
z mamą na spacery (przez cmentarz wiodła najkrótsza droga do pięknego parku na
Śluzach nad Starym Kanałem), jak byłam starsza, to chodziłam tam czasem na
wagary z koleżankami. Poza tym, pierwsze papieroski, pierwsze randki,
studiowanie książek do matury i tak dalej… Chyba właśnie przez to wysiadywanie na cmentarzu zaczęłam czytać w młodości literaturę gotycką.
Tak
mnie jakoś ten wywiad zainspirował i pobudził do dalszego pisania. To po prostu
idzie łańcuszkiem. Muszę spisać to, co pamiętam!
Też nie znałam tej historii o trupiej rączce, chociaż z Bydgoszczą jestem mocno związana, a na Okolu i w okolicach kanału przesiadywałam godzinami przed i po zajęciach w liceum. Interesowałam się legendami i opowieściami, i trochę ich usłyszałam (tą o śladzie ręki znam). Myślę, że musiałabym popytać rodziców moich znajomych, bo moje pokolenie już takich legend nie zna i sobie nie opowiada.
OdpowiedzUsuńA te lekcje to były może w III LO? Też tam uczęszczałam!
UsuńNad kanał to się kiedyś chodzilo się palić papierosy na dużej przerwie :))) A na małej - za salę gimnastyczną.
Proszę popytać o urban legens z Okola. Chętnie się czegoś dowiem.
Bardzo ciekawa opowieść - o tej ręce. A powiem Pani, że urban legend nigdy nie giną. Teraz po mojej okolicy - ale przez facebooka krąży opowieść o samochodzie z rejestracją wschodnią porywającą dzieci na organy.
OdpowiedzUsuńWiem! Widziałam jakiś artykuł ostrzegawczy na FB.
UsuńByła czarna wołga, teraz jest biały van. Inna forma, ale treść ta sama.
A wcześniej to wampiry/duchy zmarłych jeździły karetę zaprzężoną w kare konie :) Bardzo fajny i bardzo stary motyw legendowy.
Ale ludzie w to wierzą. Ktoś napisał, że dziecko wyłowiono z Soliny. Mój sąsiad patrzy podejrzliwie na białe busiki, a że co druga chałupa teraz biały busik, to nerwica gwarantowana.
UsuńVana zawsze można przemalować! Albo pomalować w kwiatki ;)))
UsuńLudzie w ogóle w dziwne rzeczy wierzą. Zwłaszcza w to, co im powiedzą w telewizji...
Wspaniała kobieta pani Zdzisława Remian . Piękne czasy .
OdpowiedzUsuń