Nieraz
jest tak, że jedna książka pociąga za są
przymus czytania następnych na ten sam temat. A ja właśnie, po lekturze „Dalekich
pawilonów” M. M. Kaye wpadłam w wir poszukiwań publikacji na temat Indii.
I
voila! Znalazłam zaraz książkę Krzysztofa Mroziewicza, który spędził w tym
kraju kilkanaście lat, najpierw jako korespondent zagraniczny tygodnika „Polityka”,
a potem ambasador Polski (w swoim czasie był też oskarżany o bycie agentem
wywiadu, ale skoro był naszym agentem, to chyba nie ma się o co czepiać?
Zresztą on temu zaprzecza). W każdym razie, mieszkał tam i żył wśród tamtych
ludzi, a jako dyplomata obracał się w naprawdę wysokich sferach politycznych. Wiele
zaobserwował, trochę doczytał i napisał naprawdę fascynującą książkę, pełną
interesujących dygresji literackich, którą przeczytałam dosłownie jednym tchem.
Zacząć
trzeba od tego, że „Pastwisko świętych byków” ma bardzo ciekawą konstrukcję
formalną. Autor powołuje się na to, że w Indiach czas nie biegnie liniowo, tak
jak dla człowieka Zachodu. W Indiach czas biegnie po kole. Dlatego pewnie też
ta książka ma układ kołowy. Można ją czytać, tak jak „Grę w klasy” Julio
Cortazara: od początku do końca, od końca do początku, a także fragmentarycznie,
na wyrywki. I zawsze znajdzie się coś ciekawego. Mamy tutaj też wrażenie bogatej
szkatułkowości, takie jak w powieści „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana
Potockiego. Tekst opatrzony jest licznymi przypisami wyjaśniającymi trudniejsze
pojęcia i bibliografią (bardzo obszerną). Widać ogromne oczytanie i autora,
który nie jest takim sobie zwykłym dziennikarzyną (reporterem?), ale prawdziwym
erudytą.
Tyle
o formie, a co z treścią? Treść jest bardzo ciekawa. Czytamy tutaj o tak wielu
zjawiskach, że trudno jest wszystkie przytoczyć. W książce są opisy historii,
geografii, ekonomii, religii i kultury indyjskiej, w których przeszłość miesza
się z teraźniejszością. Mamy tu spojrzenie na Indie okiem reportera i okiem
dyplomaty, poznajemy różne mniej i bardziej znane zjawiska i postacie związane
z tym krajem.
Mnie
np. zachwycił nieznany mi wcześniej indyjski Machiaveli, czyli Kautilja, zwany
też Czanakia albo Wisznugupta, żyjący w IV wieku p. n. e. filozof i polityk,
autor traktatu zwanego „Arthaszastra” poświęconego sztuce dyplomacji, ekonomii,
polityki i wojnie. Wyimki z tego traktatu dotyczące szpiegów są naprawdę
nadzwyczajne. Polecam! W sieci można znaleźć ten tekst po angielsku, jest
naprawdę niezwykły. Zainteresowały mnie
też opowieści o różnych fałszywych indyjskich guru i prorokach robiących wodę z
mózgu naiwnym przybyszom z Europy i wyciągających od nich grube pieniądze, a
także historie o matce Teresie i koszmarnych warunkach panujących w założonych
przez nią umieralniach dla najuboższych.
Książka
Mroziewicza nie przypomina tak licznych reportaży o Trzecim Świecie, w których
autor/reporter udaje przejętego do głębi serca niedolą żyjących tam ludzi i
pochyla się nad nimi z bardziej lub mniej fałszywym współczuciem. Nie jest to
też książka o defekacji, jaką popełniła pewna panienka z Polski, która parę lat
temu pojechała do Indii i zauważyła głównie to, że tam wszyscy srają gdzie
popadnie, nawet w mieście na ulicy. To znaczy, Mroziewicz też o tym pisze, ale
tak bardziej na marginesie. Nie jest współczujący wobec biednych Hindusów, nie
ma też specjalnej empatii dla ich sytuacji.
Prezentuje
za to wobec opisywanego świata inną postawę, którą można określić jako cyniczny dystans pełen
gorzkiego humoru. Wiele widział, wiele przeżył i dobrze wie, że nie jest w
stanie pomóc tym wszystkim biednym ludziom, jakich spotyka, więc tylko ich
opisuje z oddali, nie wchodząc w ich świat czy w ich skórę. I takie opisywanie
świata lubię w książkach podróżniczych. Nie lubię reportaży z tezą, tzw. „zaangażowanych”, mających ukryty cel zmieniania świata. Zaraz podejrzewam, że powstały na zlecenie NWO. Od książki podróżniczej oczekuję
głównie solidnej porcji informacji o krajach dalekich i egzotycznych, gdzie
nigdy na pewno nie pojadę. A wiem, że do Indii nie pojadę, choćby mnie było na
to stać i choćby zdrowie mi pozwoliło. Przeraża mnie ten interesujący, ale
jakże straszliwy tropikalny kraj, gdzie na każdym kroku na białego człowieka, a
zwłaszcza na białą kobietę, czyhać może jakieś niebezpieczeństwo: od tubylców
srających na ulicach i rozsiewających różne bakterie, poprzez tygrysy ludojady
w dżungli, aż po niewidoczną, ale jakże groźną amebę przeżerającą jelita,
której można się nabawić pijąc wodę z kranu i jedząc owoce czy jedzenie z
ulicznej budki. Brrr, ameba! Strach się bać!
Ta książka jest tak dobra, że teraz po jej skończeniu, zastanawiam się, czy nie zacząć jej czytać ponownie. Dziękuję Autorowi za możliwość wirtualnej wycieczki do Indii. Z pewnością skorzystam jeszcze z bibliografii, jaką zamieścił, ileż tam smakowitych pozycji!
Mroziewicz
Krzysztof, „Pastwisko świętych byków”, PIW, Warszawa 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz