Translate

środa, 20 czerwca 2018

Krzysztof Mroziewicz, „Pastwisko świętych byków” (i znowu Indie)



Nieraz jest tak, że jedna książka  pociąga za są przymus czytania następnych na ten sam temat. A ja właśnie, po lekturze „Dalekich pawilonów” M. M. Kaye wpadłam w wir poszukiwań publikacji na temat Indii. 

I voila! Znalazłam zaraz książkę Krzysztofa Mroziewicza, który spędził w tym kraju kilkanaście lat, najpierw jako korespondent zagraniczny tygodnika „Polityka”, a potem ambasador Polski (w swoim czasie był też oskarżany o bycie agentem wywiadu, ale skoro był naszym agentem, to chyba nie ma się o co czepiać? Zresztą on temu zaprzecza). W każdym razie, mieszkał tam i żył wśród tamtych ludzi, a jako dyplomata obracał się w naprawdę wysokich sferach politycznych. Wiele zaobserwował, trochę doczytał i napisał naprawdę fascynującą książkę, pełną interesujących dygresji literackich, którą przeczytałam dosłownie jednym tchem. 

Zacząć trzeba od tego, że „Pastwisko świętych byków” ma bardzo ciekawą konstrukcję formalną. Autor powołuje się na to, że w Indiach czas nie biegnie liniowo, tak jak dla człowieka Zachodu. W Indiach czas biegnie po kole. Dlatego pewnie też ta książka ma układ kołowy. Można ją czytać, tak jak „Grę w klasy” Julio Cortazara: od początku do końca, od końca do początku, a także fragmentarycznie, na wyrywki. I zawsze znajdzie się coś ciekawego. Mamy tutaj też wrażenie bogatej szkatułkowości, takie jak w powieści „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego. Tekst opatrzony jest licznymi przypisami wyjaśniającymi trudniejsze pojęcia i bibliografią (bardzo obszerną). Widać ogromne oczytanie i autora, który nie jest takim sobie zwykłym dziennikarzyną (reporterem?), ale prawdziwym erudytą. 

Tyle o formie, a co z treścią? Treść jest bardzo ciekawa. Czytamy tutaj o tak wielu zjawiskach, że trudno jest wszystkie przytoczyć. W książce są opisy historii, geografii, ekonomii, religii i kultury indyjskiej, w których przeszłość miesza się z teraźniejszością. Mamy tu spojrzenie na Indie okiem reportera i okiem dyplomaty, poznajemy różne mniej i bardziej znane zjawiska i postacie związane z tym krajem. 

Mnie np. zachwycił nieznany mi wcześniej indyjski Machiaveli, czyli Kautilja, zwany też Czanakia albo Wisznugupta, żyjący w IV wieku p. n. e. filozof i polityk, autor traktatu zwanego „Arthaszastra” poświęconego sztuce dyplomacji, ekonomii, polityki i wojnie. Wyimki z tego traktatu dotyczące szpiegów są naprawdę nadzwyczajne. Polecam! W sieci można znaleźć ten tekst po angielsku, jest naprawdę niezwykły.  Zainteresowały mnie też opowieści o różnych fałszywych indyjskich guru i prorokach robiących wodę z mózgu naiwnym przybyszom z Europy i wyciągających od nich grube pieniądze, a także historie o matce Teresie i koszmarnych warunkach panujących w założonych przez nią umieralniach dla najuboższych. 

Książka Mroziewicza nie przypomina tak licznych reportaży o Trzecim Świecie, w których autor/reporter udaje przejętego do głębi serca niedolą żyjących tam ludzi i pochyla się nad nimi z bardziej lub mniej fałszywym współczuciem. Nie jest to też książka o defekacji, jaką popełniła pewna panienka z Polski, która parę lat temu pojechała do Indii i zauważyła głównie to, że tam wszyscy srają gdzie popadnie, nawet w mieście na ulicy. To znaczy, Mroziewicz też o tym pisze, ale tak bardziej na marginesie. Nie jest współczujący wobec biednych Hindusów, nie ma też specjalnej empatii dla ich sytuacji. 



Prezentuje za to wobec opisywanego świata inną postawę, którą  można określić jako cyniczny dystans pełen gorzkiego humoru. Wiele widział, wiele przeżył i dobrze wie, że nie jest w stanie pomóc tym wszystkim biednym ludziom, jakich spotyka, więc tylko ich opisuje z oddali, nie wchodząc w ich świat czy w ich skórę. I takie opisywanie świata lubię w książkach podróżniczych. Nie lubię reportaży z tezą, tzw. „zaangażowanych”, mających ukryty cel zmieniania świata. Zaraz podejrzewam, że powstały na zlecenie NWO. Od książki podróżniczej oczekuję głównie solidnej porcji informacji o krajach dalekich i egzotycznych, gdzie nigdy na pewno nie pojadę. A wiem, że do Indii nie pojadę, choćby mnie było na to stać i choćby zdrowie mi pozwoliło. Przeraża mnie ten interesujący, ale jakże straszliwy tropikalny kraj, gdzie na każdym kroku na białego człowieka, a zwłaszcza na białą kobietę, czyhać może jakieś niebezpieczeństwo: od tubylców srających na ulicach i rozsiewających różne bakterie, poprzez tygrysy ludojady w dżungli, aż po niewidoczną, ale jakże groźną amebę przeżerającą jelita, której można się nabawić pijąc wodę z kranu i jedząc owoce czy jedzenie z ulicznej budki. Brrr, ameba! Strach się bać!



Ta książka jest tak dobra, że teraz po jej skończeniu, zastanawiam się, czy nie zacząć jej czytać ponownie. Dziękuję Autorowi za możliwość wirtualnej wycieczki do Indii. Z pewnością skorzystam jeszcze z bibliografii, jaką zamieścił, ileż tam smakowitych pozycji! 

Mroziewicz Krzysztof, „Pastwisko świętych byków”, PIW, Warszawa 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz