Translate

wtorek, 15 sierpnia 2017

Magda Szabo, „Staroświecka historia” (węgierska saga rodzinna)




Ufff! Po skończeniu tej książki czuję się jak po wejściu na wysoką górę: szczęśliwa, ale bardzo zmęczona. Pokonałam ją ogromnym wysiłkiem.

Po pierwsze męczył mnie STRASZNY wręcz druk: maleńki, niewyraźny, z nietypowymi, niedużymi odstępami między linijkami, do tego miejscami przebijający na drugą stronę. Widać PIW, wpuszczając serię „Kolekcja literatury węgierskiej”, wcale nie chciał zachęcać czytelników do lektury tejże literatury. Po drugie – męczące i traumatyczne było dla mnie obcowanie z takim oceanem cudzych emocji, jakie zostały nagromadzone w tej publikacji. Po trzecie – męczył mnie styl narracji, gdzie wszystko pisane jest jakby jednym ciągiem, na wdechu, nie wiadomo, gdzie zdanie się zaczyna, gdzie kończy…

Jest to jakby jedna długa wypowiedź przypominająca nieco rodzinne kłótnie i awantury. Z tych trzech powodów czytałam długo (przeszło tydzień!), robiąc przerwy, by odpoczęły zmęczone oczy i mózg. Czasem też zamyślałam się, porównując opisane sytuacje z własnymi historiami familijnymi.

Ale dlaczego w ogóle przez to brnęłam? Dlaczego „Staroświecka historia” nie trafiła na sporą kupkę moich „książek porzuconych”? Ja przecież nie należę do męczennic i masochistek i nie czytam, jak mnie nie wciągnęło.

Brnęłam przez nią, albowiem jest to powieść znakomicie napisana i ciekawa. Bo jest piękna i słodko-gorzka. Bo traktuje o czasie, wspominaniu i podsumowaniu życia, a ja jestem już w takim wieku, gdy zaczyna się robić takie podsumowania. Bo przypomina mi w klimacie „Sto lat samotności” Marqueza, „Buddenbrooków” Manna oraz piękny film Bergmana „Fanny i Aleksander”. Bo, co tu dużo gadać – dobry kawał prozy to jest!

Magda Szabo jest zarówno autorką, jak i narratorką tej powieści, w której opowiada zagmatwaną historię swojej matki, Lenke Jablonczay, ale także przedstawia swoje poszukiwania, rozmowy z krewnymi, studiowanie starych listów, zapisków, zdjęć i książek. Lenke Jablonczay była kobietą z tajemniczą przeszłością i jej córka postanawia tę przeszłość prześwietlić. Czytamy więc zarówno o losach matki, jak i o skomplikowanych poszukiwaniach i rodzinnym śledztwie córki.

Opowieść biegnie spiralnie, posuwa się to do przodu, to do tyłu, czasem, zwłaszcza na początku, nie wiemy, o kim właściwie czytamy. Trudno jest nieraz połapać się w tej kosmicznej wręcz ilości krewnych, ciotek, wujów, kuzynów, dziadków i pradziadków. Lektura przypominała mi nieco oglądanie starego albumu ze zdjęciami. Z początku stare fotografie były niewyraźne, zamazane, w tonacji sepii, ale później ożywały, nabierając kolorów, dźwięków i zapachów. Stawały się trójwymiarowe. Miała na to wpływ również śledcza działalność narratorki, bo żadna postać nie jest tu pokazana z jednej tylko strony, jest jak w dobrym reportażu - o danej osobie wypowiadają się różni ludzie i odbiorca może sobie dzięki temu wyrobić własne zdanie. 

Autorce udało się daleko zanurkować w przeszłość. W początkach swej „Staroświeckiej historii” przedstawia dzieje Debreczyna i okolic, opowiada o szlacheckich pradziadkach wywodzących swój ród od Arpadów, o pradziadkach – kalwińskich pastorach, o pradziadkach – pracowitych kupcach. Delikatnymi niteczkami narracji łączy historię swej rodziny z historią Węgier i całej Europy.

W tej historii panują następujące zasady: po pierwsze, jak w antycznym dramacie, wszystkim rządzi fatum, czyli przeznaczenie. Po drugie – dzieci, wnuki i prawnuki dziedziczą winy przodków i w pewnym sensie pokutują za nie. Po trzecie – mężczyźni są słabi, a kobiety silne. Bez kobiet świat by się po prostu zawalił. No i po czwarte – wszystkim rządzą pieniądze (autorce udało się tak jak Balzakowi i Jane Austen przedstawić wpływ finansów na losy indywidualnych postaci).

A oto próbka jak pięknie pisze Magda Szabo (oczywiście, należy też docenić wkład pracy polskiej tłumaczki). To fragment opowiadający o pierwszej miłości Lenke Jablonczay, której nie mogą pojąć jej „nowoczesne” dzieci:

„”Ale na czym polegała ta twoja miłość” – pytaliśmy z bratem niejednokrotnie, każde myśląc o własnych miłościach. Nasza matka uśmiechała się, wahała, próbowała nam wytłumaczyć. Że zawsze o nim myślała, że dobrze było wiedzieć, że może i ona mogłaby mieć własny dom, taki, gdzie najważniejszą osobą nie jest Maria Rickl, gdzie ma swojego męża, którego kocha i który ją kocha, wynagradzając jej brak miłości rodzicielskiej, bo to byłoby zadośćuczynienie za jej gorzkie dzieciństwo bez pieszczot. „A co poza tym, że myślałaś i czekałaś, że stworzy co dom?” „Cóż, odprowadzał mnie do domu. I tańczył ze mną. I zawsze był tam, gdzie ja.” „I co?” „To były inne czasy – westchnęła nasza matka. Lato w Debreczynie było niby talerz miodu, miało aromat i gęstą barwę złota, a wiosną pachniały akacje i bzy, które rosły też w ogrodzie Józsefa. Kiedy przy sprzątaniu otwierałam okna wychodzące na nasz ogród, zawsze myślałam, że i on czuje teraz te akacje. Zimą chodziliśmy z Melindą do lasu, a w zimie na ulicach snuła się woń pieczonych kasztanów i wielkich pulchnych dyń.” „Kochałaś go z powodu zapachów?” – zapytał w osłupieniu mój brat. „Nie. Tylko mówię, że były także zapachy i zawsze mi go przypominają. Każda akacja wiosną, każdy miód latem, każdy liść i żołądź jesienią, a zimą zapach kasztanów.” „I co robiliście?” – wypytywałam. „Rozmawialiśmy o wszystkim. I śmieliśmy się. A potem nauczył Bobiego śpiewać. Bobi za cukierki wydawał takie dźwięki, jakby śpiewał.” „Całowałaś się z nim?” – zawęziłam temat. Moja matka posmutniała i wyszeptała, że raz. Jeden raz pocałował ją József, ale nie pytajmy o to, bo jej wstyd.”     

Przy okazji czytania, prześwietliłam również postać Magdy Szabo, bo niewiele o niej wiem, prócz tego, że napisała powieść „Tajemnicę Abigel”, według której nakręcono piękny serial dla młodzieży. Dowiedziałam się, że w czasie socrealizmu, w latach 1949-1958 była na Węgrzech objęta zakazem druku, zaś w 2003 r. otrzymała francuską nagrodę dla kobiecej pisarki obcojęzycznej za powieść „Drzwi”.
„Staroświecka historia” (po węgiersku „Régimódi történet”) była wydana na Węgrzech w 1977 roku, a u nas ukazały były dwa wydania, oba jeszcze w czasach PRL-u.

Nie ma powodzenia ta proza, bo w mojej bibliotece od początku lat 80. zeszłego wieku przeczytały ją 4 (słownie: cztery) osoby. A szkoda. Bo to naprawdę fajne jest!

 Magda Szabo, „Staroświecka historia”, tłum. Krystyna Pisarska, Państwowy Intytut Wydawniczy, Warszawa 1981

2 komentarze:

  1. Kolejna Twoja zachęcająca recenzja! Jak recenzja taka ciekawa to jaka będzie Twoja książka? Genialna! Już zacieram ręce na myśl o czytaniu jej. Pozdrawiam i namawiam do przyjazdu na spotkanie autorskie do wrocławia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieżo :)))
      Pogadamy, jak książka wyjdzie! Jak mnie zaproszą, to przyjadę.

      Usuń