Ufff! Po skończeniu tej
książki czuję się jak po wejściu na wysoką górę: szczęśliwa, ale bardzo
zmęczona. Pokonałam ją ogromnym wysiłkiem.
Po pierwsze męczył mnie
STRASZNY wręcz druk: maleńki, niewyraźny, z nietypowymi, niedużymi odstępami
między linijkami, do tego miejscami przebijający na drugą stronę. Widać PIW,
wpuszczając serię „Kolekcja literatury węgierskiej”, wcale nie chciał zachęcać
czytelników do lektury tejże literatury. Po drugie – męczące i traumatyczne
było dla mnie obcowanie z takim oceanem cudzych emocji, jakie zostały
nagromadzone w tej publikacji. Po trzecie – męczył mnie styl narracji, gdzie
wszystko pisane jest jakby jednym ciągiem, na wdechu, nie wiadomo, gdzie zdanie
się zaczyna, gdzie kończy…
Jest to jakby jedna
długa wypowiedź przypominająca nieco rodzinne kłótnie i awantury. Z tych trzech
powodów czytałam długo (przeszło tydzień!), robiąc przerwy, by odpoczęły
zmęczone oczy i mózg. Czasem też zamyślałam się, porównując opisane sytuacje z
własnymi historiami familijnymi.
Ale dlaczego w ogóle
przez to brnęłam? Dlaczego „Staroświecka historia” nie trafiła na sporą kupkę moich
„książek porzuconych”? Ja przecież nie należę do męczennic i masochistek i nie
czytam, jak mnie nie wciągnęło.
Brnęłam przez nią,
albowiem jest to powieść znakomicie napisana i ciekawa. Bo jest piękna i
słodko-gorzka. Bo traktuje o czasie, wspominaniu i podsumowaniu życia, a ja
jestem już w takim wieku, gdy zaczyna się robić takie podsumowania. Bo
przypomina mi w klimacie „Sto lat samotności” Marqueza, „Buddenbrooków” Manna
oraz piękny film Bergmana „Fanny i Aleksander”. Bo, co tu dużo gadać – dobry
kawał prozy to jest!
Magda Szabo jest zarówno
autorką, jak i narratorką tej powieści, w której opowiada zagmatwaną historię
swojej matki, Lenke Jablonczay, ale także przedstawia swoje poszukiwania,
rozmowy z krewnymi, studiowanie starych listów, zapisków, zdjęć i książek.
Lenke Jablonczay była kobietą z tajemniczą przeszłością i jej córka postanawia
tę przeszłość prześwietlić. Czytamy więc zarówno o losach matki, jak i o
skomplikowanych poszukiwaniach i rodzinnym śledztwie córki.
Opowieść biegnie
spiralnie, posuwa się to do przodu, to do tyłu, czasem, zwłaszcza na początku,
nie wiemy, o kim właściwie czytamy. Trudno jest nieraz połapać się w tej
kosmicznej wręcz ilości krewnych, ciotek, wujów, kuzynów, dziadków i
pradziadków. Lektura przypominała mi nieco oglądanie starego albumu ze
zdjęciami. Z początku stare fotografie były niewyraźne, zamazane, w tonacji
sepii, ale później ożywały, nabierając kolorów, dźwięków i zapachów. Stawały
się trójwymiarowe. Miała na to wpływ również śledcza działalność narratorki, bo
żadna postać nie jest tu pokazana z jednej tylko strony, jest jak w dobrym
reportażu - o danej osobie wypowiadają się różni ludzie i odbiorca może sobie
dzięki temu wyrobić własne zdanie.
Autorce udało się
daleko zanurkować w przeszłość. W początkach swej „Staroświeckiej historii”
przedstawia dzieje Debreczyna i okolic, opowiada o szlacheckich pradziadkach
wywodzących swój ród od Arpadów, o pradziadkach – kalwińskich pastorach, o
pradziadkach – pracowitych kupcach. Delikatnymi niteczkami narracji łączy
historię swej rodziny z historią Węgier i całej Europy.
W tej historii panują
następujące zasady: po pierwsze, jak w antycznym dramacie, wszystkim rządzi
fatum, czyli przeznaczenie. Po drugie – dzieci, wnuki i prawnuki dziedziczą
winy przodków i w pewnym sensie pokutują za nie. Po trzecie – mężczyźni są
słabi, a kobiety silne. Bez kobiet świat by się po prostu zawalił. No i po
czwarte – wszystkim rządzą pieniądze (autorce udało się tak jak Balzakowi i
Jane Austen przedstawić wpływ finansów na losy indywidualnych postaci).
A oto próbka jak
pięknie pisze Magda Szabo (oczywiście, należy też docenić wkład pracy
polskiej tłumaczki). To fragment opowiadający o pierwszej miłości Lenke Jablonczay,
której nie mogą pojąć jej „nowoczesne” dzieci:
„”Ale na czym polegała
ta twoja miłość” – pytaliśmy z bratem niejednokrotnie, każde myśląc o własnych
miłościach. Nasza matka uśmiechała się, wahała, próbowała nam wytłumaczyć. Że
zawsze o nim myślała, że dobrze było wiedzieć, że może i ona mogłaby mieć
własny dom, taki, gdzie najważniejszą osobą nie jest Maria Rickl, gdzie ma
swojego męża, którego kocha i który ją kocha, wynagradzając jej brak miłości
rodzicielskiej, bo to byłoby zadośćuczynienie za jej gorzkie dzieciństwo bez
pieszczot. „A co poza tym, że myślałaś i czekałaś, że stworzy co dom?” „Cóż,
odprowadzał mnie do domu. I tańczył ze mną. I zawsze był tam, gdzie ja.” „I
co?” „To były inne czasy – westchnęła nasza matka. Lato w Debreczynie było niby
talerz miodu, miało aromat i gęstą barwę złota, a wiosną pachniały akacje i
bzy, które rosły też w ogrodzie Józsefa. Kiedy przy sprzątaniu otwierałam okna
wychodzące na nasz ogród, zawsze myślałam, że i on czuje teraz te akacje. Zimą chodziliśmy
z Melindą do lasu, a w zimie na ulicach snuła się woń pieczonych kasztanów i
wielkich pulchnych dyń.” „Kochałaś go z powodu zapachów?” – zapytał w
osłupieniu mój brat. „Nie. Tylko mówię, że były także zapachy i zawsze mi go
przypominają. Każda akacja wiosną, każdy miód latem, każdy liść i żołądź
jesienią, a zimą zapach kasztanów.” „I co robiliście?” – wypytywałam.
„Rozmawialiśmy o wszystkim. I śmieliśmy się. A potem nauczył Bobiego śpiewać.
Bobi za cukierki wydawał takie dźwięki, jakby śpiewał.” „Całowałaś się z nim?”
– zawęziłam temat. Moja matka posmutniała i wyszeptała, że raz. Jeden raz
pocałował ją József, ale nie pytajmy o to, bo jej wstyd.”
Przy okazji czytania,
prześwietliłam również postać Magdy Szabo, bo niewiele o niej wiem, prócz tego,
że napisała powieść „Tajemnicę Abigel”, według której nakręcono piękny serial
dla młodzieży. Dowiedziałam się, że w czasie socrealizmu, w latach 1949-1958 była
na Węgrzech objęta zakazem druku, zaś w 2003 r. otrzymała francuską nagrodę dla
kobiecej pisarki obcojęzycznej za powieść „Drzwi”.
„Staroświecka historia”
(po węgiersku „Régimódi történet”)
była wydana na Węgrzech w 1977 roku, a u nas ukazały były dwa wydania, oba
jeszcze w czasach PRL-u.
Nie ma powodzenia ta
proza, bo w mojej bibliotece od początku lat 80. zeszłego wieku przeczytały ją
4 (słownie: cztery) osoby. A szkoda. Bo to naprawdę fajne jest!
Magda Szabo, „Staroświecka historia”, tłum.
Krystyna Pisarska, Państwowy Intytut Wydawniczy, Warszawa 1981
Kolejna Twoja zachęcająca recenzja! Jak recenzja taka ciekawa to jaka będzie Twoja książka? Genialna! Już zacieram ręce na myśl o czytaniu jej. Pozdrawiam i namawiam do przyjazdu na spotkanie autorskie do wrocławia!
OdpowiedzUsuńWieżo :)))
UsuńPogadamy, jak książka wyjdzie! Jak mnie zaproszą, to przyjadę.