„Czasy,
miejsca, ludzie” Heleny z Jaczynowskich Rothowej (1893-1980) to bardzo obszerne
wspomnienia z czasów dzieciństwa i młodości autorki, która połowę swego życia
spędziła na kresach wschodnich.
Helena
z Jaczynowskich Rothowa pochodziła z ziemiańskiej rodziny. Jej dziadkowie mieli
jeszcze majątek w Wierzchowicach na Kresach, ale już ojciec, Stanisław
Jaczynowskim herbu Jacyna, był carskim urzędnikiem, a dokładnie sędzią w
Petersburgu. Helena urodziła się właśnie tam, w dawnej stolicy carów. Później
rodzina zamieszkała w Grodnie, gdzie ojciec pracował jako adwokat. Mała Helena
miała tam okazję poznać sędziwą już pisarkę Elizę Orzeszkową.
W
1913 roku Helena wyszła za mąż za swego kuzyna, Konstantego Rotha. Warto tu
przytoczyć, jak wyglądała wyprawa ślubna zamożnej panny w tym okresie. Wiele z tych
rzeczy kupowanych było w domu towarowym Hersego w Warszawie.
„Od razu szyto mi
cztery kostiumy. (…). Suknia ślubna – biała haftowana z żakietem.
Płaszcz popielaty, angielski podróżny, płaszcz wieczorowy z jakiegoś pięknego
materiału w kolorze śliwkowym, na białej flaneli z kołnierzem z białego lisa.
Żakiet karakułowy trzy czwarte z mufką. Dacha na oposach, kryta źrebakami
(kołnierz oposowy, czapka z foki), została przywieziona z Moskwy od Michajłowa.
Poza tym, futerko na popielicach, trzy czwarte długości, i z tego materiału
kostium sportowy na polowania itd. Nie przypominam sobie sukien, było ich
kilka: wizytowa, zimowe, letnie. Dodać do tego kapelusze, toczki, rękawiczki,
obuwie zimowe i letnie, codzienne i wieczorowe, torebki – i macie obraz w
skrócie, którego koszt wyniósł 15 tysięcy rubli. A jeszcze etola z niebieskiego
lisa do wyprawy.”
Do wyprawy należały
także meble do salonu, fortepian, firanki, dywany, story, srebro stołowe na 24
osoby (z herbem Jacynów, a platery z inicjałami H. J.). „Porcelana i szkło na
24 osoby. Obrusy i serwety śniadaniowe i obiadowe (24 sztuki każdego rodzaju).
Pościel. Zimowe i letnie kołdry, koce białe wełniane. Wszystko w najlepszym
gatunku i najnowszych modelach paryskich. Prześcieradła, poszewki, jaśki, ręczniki,
ścierki w tuzinach. Bielizna osobista w zawrotnych ilościach. Wszystko
wykonywane w firmie I klasy Zbraniecka na ulicy Królewskiej w Warszawie. (…) Od
babci Jaczynowskiej dostałam skrzynię dużą, śliczną, jesionową, a w niej
dziesięć poduszek. Dochodziły wszystkie meble, szafy, komody, stoliki, krzesła,
fotele, kanapki itd. – różne rzeczy lampy, kandelabry, lichtarze…”
Po ślubie państwo
młodzi wyjechali w podróż po Europie, a zaraz potem wybuchła I wojna światowa.
W 1915 roku cała rodzina Rothów i Jaczynowskim musiała ewakuować się na wschód
przed nadchodzącym frontem niemieckim. Zatrzymali się w Charkowie, gdzie Helena
urodziła pierwszą córkę. Konstanty Roth był wtedy carskim oficerem, służył w
wojsku rosyjskim jako telegrafista i został wysłany na placówkę do
Krasnowodzka, gdzieś nad Morzem Kaspijskim. W tej sytuacji Helena zostawiła
maleńkie dziecko pod opieką swojej matki i ruszyła za mężem w głąb Rosji. Tam
zastała ich rewolucja październikowa i zmiana sytuacji politycznej.
Po wielu perypetiach
udało im się wrócić do Polski i połączyć z rodziną. W okresie międzywojennym
Konstanty Roth gospodarował wraz z braćmi w rodzinnym majątku Jancewicze w
okolicy Brześcia (dzisiaj to Białoruś). Autorka urodziła jeszcze dwoje dzieci,
tuż przed wojną zdążyła jeszcze wydać za mąż najstarszą córkę, która jednak nie
miała już tak imponującej wyprawy jak mamusia.
II wojna światowa
zmiotła tamten świat na zawsze. Po wejściu Armii Czerwonej na Kresy we wrześniu
1939 roku Rothowie zostali wyrzuceni ze swego majątku. Helena przeżyła, jednak
jej mąż został aresztowany przez NKWD i nigdy go już nie ujrzała. Dalszą część
wojny Helena Rothowa przebywała pod niemiecką okupacją, pracując jako gospodyni w
domach polskich ziemian, którzy jeszcze wtedy byli właścicielami swoich
majątków. Mimo nalegań ze strony Niemców, że niby jej nazwisko jest niemieckie, nigdy nie podpisała volkslisty, bowiem czuła się stuprocentową Polką.
Swoje wspomnienia
spisywała na stare lata w Krakowie, gdzie mieszkała u rodziny. Pisała dużo i
szczegółowo, dokładnie opisując różne powiązania rodzinne, dawne zwyczaje i
obyczaje oraz warunki życia w dawnym dworze ziemiańskim. Miała co pisać, bo
wiele widziała i przeżyła.
Mnie najbardziej
urzekły opisy dnia codziennego i prowadzenie praktycznie samowystarczalnej
gospodarki we dworze. Z uwagą czytałam o pilnowaniu udoju krów, zabawach z
centryfugą, kiszeniu kapusty na zimię, hodowli i uboju świń i przyrządzaniu
wędlin (mięso na kiełbasy krojone ręcznie, „w perełkę”), ludowej i „dworskiej”
medycynie i tak dalej.
Tu macie próbkę:
„..
chlewy tak były powymiatane, wybielone, świnie podesłane, szczotkami
wyczyszczone, ze robiły wrażenie wykwintu. Obora to samo. Krowy co dzień
czyszczone specjalnymi zgrzebłami, dobrze podesłane, ściany parę razy do roku
opryskiwaczem bielone, nie były wylęgarnią much i komarów. Każda dojarka
(dójka) musiała być w białym (ze swojego, czyli lnianego płótna) płaszczowym
fartuchu i białej chusteczce. Specjalna dojarka podmywała krowy (ja potem
wymyśliłam polewaczkę do tego dostosowaną) i wycierała specjalną ścierką. Ręce
dojarki myły mydłem po każdej krowie letnią wodą, z kranika wyciekającą z
rezerwuaru i wycierały ręcznikiem. Mleko ze skopów zlewano na chłodnię (wąż
spiralny, wewnątrz woda z lodem, na szczycie miedziane sita, przełożone
krążkami waty lub specjalnej ligniny), skąd znowu, przez analogiczne sita, już
ostudzone, spływało do konwi. Te codziennie były odkwaszane. Całe mleko z udoju
szło do mleczarni, najpierw w Wierzchowicach, a po kupnie Kopły – tam. W
mleczarni mleko, podgrzane do odpowiedniej temperatury, przy której najlepiej
oddziela się śmietanę, szło na centryfugę, poruszaną ręcznie, potem końmi w
kieracie. To samo maselnice i wygniatacze masła. Wysyłano je przeważnie do
Kijowa, skąd też rekrutowali się świetni „maślarze”. Odtłuszczone mleko
wypijały prosięta i starsze cielęta (bo małe piły mleko pełne), a śmietana szła
na przerób na masło. Naturalnie, że przy takiej staranności uzyskiwano przeroby
najwyższej jakości.”
Roth
Helena z Jaczynowskich, „Czasy, miejsca, ludzie. Wspomnienia z kresów
wschodnich”, Wyd. Literackie, Kraków 2009
Moja Przyjaciółka bardzo lubi motyw Kresów w literaturze, może jej podeślę :) Przyznam, że i mnie zainteresowała ta pozycja, chciałabym poczytać o dawnych zwyczajach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kresowe wspomnienia są najlepsze! Uwielbiam!
UsuńW ogóle, to jest taki blog "kresy zaklęte w książkach" na Bloggerze. też tam jestem współautorką! Można tam znaleźć wiele ciekawych kresowych pozycji.
Polecam i zapraszam!
Też pozdrawiam!