Translate

niedziela, 13 sierpnia 2017

Maria Kurecka, „Niedokończona gawęda” (Wolne Miasto Gdańsk we wspomnieniach)


„Niedokończona gawęda” Marii Kureckiej to jedna z najpiękniejszych książek o starym Gdańsku, jakie kiedykolwiek czytałam.

Autorka urodziła się w 1920 roku w Płocku. Jej rodzicami byli Polka i Niemiec (no, niech będzie, że Kaszub, ale właściwie to był zwykły Niemiec). W 1921 roku cała rodzina Kureckich zamieszkała w Gdańsku, który był wtedy odrębnym tworem państwowym znanym jako Wolne Miasto Gdańsk. Co to był za twór i jak wielkie kłopoty Polska z nim miała przez całe dwudziestolecie międzywojenne, to wszyscy chyba wiedzą, a jak nie wiedzą to proszę zajrzeć do Wikipedii lub obejrzeć stare polskie filmy takie jak „Wolne Miasto Gdańsk” (o obronie Poczty Polskiej we wrześniu 1939 roku) lub „Westerplatte” (w reżyserii Stanisława Różewicza). 

No, ale na razie do wojny jest daleko, a malutka, chorowita i tłuściutka Marysia, którą w domu rodzice nazywają Pim (od Pimpusia Sadełko z pamiętnej książki dla dzieci Marii Konopnickiej, ona zaś mówiła do nich Pam i Pum) mieszka w starym Gdańsku w starej kamienicy przy ulicy Gnilnej. We wspomnieniach wraca do tamtego świata. Opisuje bardzo dokładnie swoje dawne mieszkanie i kamienicę, sąsiadów i najbliższe otoczenie. Niedaleko, przy ulicy Pietruszkowej (Petersilienstrasse), mieszkała jej babcia ze strony ojca, stara Kaszubka, która mówiła specyficznym językiem, jakąś taką gwarową niemczyzną, przetykaną zwrotami kaszubskimi, a nawet czysto polskimi.

Proza  Kureckiej jest niezwykle „gęsta”, pełna przeróżnych informacji, barwna i plastyczna. Tamten nieistniejący już Gdańsk, który nazywa Miastem, ożywa na kartach tej książki. Kusi zapachami, kolorami i dźwiękami. Najbardziej chyba zapadła mi w pamięć opowieść o gdańskich energicznych i krzykliwych handlarkach ryb.

Matka Autorki zmarła, gdy ta miała zaledwie osiem lat. Potem wychowywał ją ojciec. Uczyła się za granicą w szkołach z internatem prowadodzonych przez zakonnice. Opis jednej z takich szkół (coś koszmarnego!), gdzieś we Francji, otwiera tę książkę, potem, aż do matury, była w słynnej szkole sióstr Niepokalanek w Szymanowie, przeniesionej z Jazłowca (tej samej, w której uczyła się młoda Maria Rodziewiczówna). W tym czasie jej ojciec pracował i bogacił się, z czasem sam został właścicielem firmy transportowo-spedycyjnej, która miała swoje filie w całej Polsce, a także właścicielem pięknej willi we Wrzeszczu w okolicy ulicy Jaśkowa Dolina. 

Latem 1939 roku Maria wraz z ojcem przebywała „u wód” w Marienbadzie w Czechach. Była już po maturze, po wakacjach miała rozpocząć studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Wybuch wojny zmienił nagle całe życie jej i jej ojca. Hitlerowcy zabrali mu firmę i dom, mimo, że był obywatelem Wolnego Miasta Gdańska. Został bowiem przez Niemców uznany za podejrzanego i zbyt spolonizowanego. Ostatecznie, zginął w obozie koncentracyjnym w Dachau. Zaś Maria musiała sama sobie radzić w wojnnej rzeczywistości. Początek wojny spędziła w Berlinie, gdzie miała wuja (brat ojca), potem wyjechała do Warszawy, gdzie pracowała w niemieckiej administracji. Swoje wspomnienia zdążyła doprowadzić gdzieś tak do połowy II wojny światowej. 



Z informacji na okładce książki dowiadujemy się jeszcze, że brała udzial w powstaniu warszawskim, zaś po wojnie mieszkała na Ziemiach Odzyskanych (w Szczecinie). Jej mężem był literatat Witold Wirpsza, towarzysz dziecięcych zabaw w Gdańsku, zdaje się, że z pochodzenia Żyd rosyjski. Z powodu tego jego pochodzenia w 1970 roku oboje wyemigrowali z Polski na zawsze. Maria mieszkała w Niemczech (m. in. w Zachodnim Berlinie) i w Austrii, współpracowała z Radiem Wolna Europa i paryską „Kulturą”, tłumaczyła książki z języków niemieckiego, francuskiego i angielskiego. Razem z Wirpszą przełożyła na język polski  „Doktora Faustusa” Tomasza Manna. Była tłumaczką takich tekstów jak „Gra szklanych paciorków” i „Demian” Hermanna Hessego,  opowiadania Tomasza Manna, „Śmierć Wergilego” Hermanna Brocha i „Młyny Lewina” Johannesa Bobrowskiego. Bohaterami jej dwóch książek biograficznych byli Tomasz Mann i Jan Chrystian Andersen. 

W połowie lat 1980., kiedy dowiedziała się, że jest śmiertelnie chora na raka, zaczęła pisać wspomnienia. Miały nosić tytuł „UFO, czyli mój jedyny garnek”. Miały tam być zawarte wspominki z Wolnego Miasta Gdańska, opowieści o życiu codziennym okupacyjnej Warszawy oraz opis życia w PRL-u do roku 1970. Niestety, nie zdążyła. Powstała tylko część pierwsza oraz niewielki fragment drugiej. Być może dlatego wydawnictwo nadało jej tytuł „Niedokończona gawęda”?

W każdym razie, jest to bardzo piękna i dobrze napisana książka. Z pewnością będę do niej wracać. Proza Kureckiej zasługuje na to, by postawić ją na jednej półce z „gdańskimi” książkami Johanny Schopenhauer, Guentera Grassa, Pawła Huelle czy Stefana Chwina. „Niedokończona gawęda” posiada rekomendację profesor Marii Janion, która napisała parę zdań zachęcających do lektury. 

Zapewniam Was, że naprawdę warto! 

Kurecka Maria, „Niedokończona gawęda”, wyd. Tower Press, Gdańsk 2000



2 komentarze:

  1. Rekomendacja pani Janion mnie zniechęca bo ona ta Janion do partii należała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nawet nie wiem, czy była w partii, nigdy nie sprawdzałam. Ale pewnie tak, bo pisała takie ksiażki z komuną w tle, jak "Romantyzm, rewolucja, marksizm". Ale tu chodzi o wypowiedź Janion na temat ksiażek o gdańskiej tematyce, ona porównuje Kurecką do Grassa (a ten to był w SS nawet! ;)))

      Usuń