Cóż
za rozczarowanie! Cóż za koszmarne rozczarowanie! Nabyłam tę potężnych
rozmiarów powieść Wilkie Collinsa, a okazało się, że to nie tylko cegła
książkowa z wyglądu, ale także potwornie nudny gniot, którego lektura nie
sprawiła mi żadnej satysfakcji. Jestem zawiedziona! A ponieważ prowadzę skromny
dzienniczek własnych lektur, a nie żaden tam blog reklamowy i sama za własne
pieniądze kupiłam to dzieło w taniej książce Aros, więc mogę tu i teraz napisać,
co o nim myślę naprawdę.
Wcześniej
znaliśmy w Polsce dwie najważniejsze powieści tego autora, to jest „Kamień
księżycowy” wydany jeszcze w PRL-u w ramach kryminalnej serii z jamnikiem i „Kobietę
w bieli” wydaną na początku lat 1990. I chyba na tym należało pozostać. Te dwa
tytuły to kamienie milowe w rozwoju powieści kryminalnej jako gatunku. Są to
utwory o doskonale skomponowanej fabule, świetnie zarysowanych postaciach i
interesującej kompozycji. Niestety, jak się teraz okazuje, inne teksty Wilkie
Collinsa okazują się o wiele słabsze pod względem artystycznym.
W
porównaniu z przytoczonymi wyżej tytułami „Córki niczyje”, które powstały tuż
po „Kobiecie w bieli” (rok wydania 1862) przedstawiają dużo mniejszą wartość
literacką. Po pierwsze - nie są typową wiktoriańską powieścią obyczajową. Przy
tak olbrzymich rozmiarach (768 stron!) są utworem jednowątkowym, bez zarysowanej
szerszej panoramy społecznej. Autor, niczym w skromnym opowiadanku, skupił się tutaj
na jednym tylko wątku, to jest na zemście głównej bohaterki, której postać jest,
poza tym, mało prawdopodobna.
Oryginalny
tytuł tej powieści to „No Name” i szkoda bardzo, że w polskim wydaniu przetłumaczono
to na „córki niczyje”. Moim zdaniem, ponieważ w powieści ważnym motywem jest
brak imienia, właściwsze byłoby zatytułować go np. „Bezimienne”, no,
ostatecznie „Córki bezimienne”. Bowiem głównym motywem tej powieści jest
problem nieślubnych dzieci i ich prawa do nazwiska i majątku ojca.
O
co chodzi? Otóż, bohaterkami tej powieści
są dwie siostry: dwudziestoparoletnia Nora i osiemnastoletnia Magdalen (czemu
nie Magdalena w polskim tłumaczeniu?), których rodzice – według wiktoriańskich
standardów – żyli w grzechu. Ojciec w młodości ożenił się, ale nie żył z tą
pierwszą żoną, za to związał się z ubogą dziewczyną, więc wyjechał z nią w
okolice, gdzie nikt ich nie znał, kupił tam dom i udawał, że są małżeństwem. Z
tego związku urodziły się dwie córki, które zgodnie z dziewiętnastowiecznym
prawem były dziećmi nieślubnymi, nie mającymi prawa do nazwiska ojca i do jego
majątku. Ojciec, wiedząc o tym, zabezpieczył je jak umiał, to jest spisał na
ich rzecz testament. Po latach, kiedy dowiedział się o śmierci swojej żony,
czym prędzej wziął ślub ze swoją długoletnią konkubiną, to jest matką córek. Zmiana
stanu cywilnego powinna pociągnąć za sobą napisanie nowego testamentu, gdyż stary
utracił ważność w momencie zmiany stanu cywilnego - tego jednak nie zrobił z powodu nieznajomości prawa. Nagła
śmierć ojca, a potem matki spowodowała, że obie panny znalazły się w trudnej
sytuacji. Jako nieślubne dzieci nie miały prawa do używania nazwiska ojca oraz
do jego majątku. Jedynym legalnym dziedzicem okazał się brat ojca, a więc wuj
Nory i Magdalen, a po jego śmierci – jego jedyny syn.
Po
pogrzebie obie córki musiały opuścić rodziny dom. Nie wolno im też było używać
nazwiska, którym posługiwały się do tej pory. Starsza, Nora, posłusznie poszła
konwencjonalną drogą przeznaczoną dla kobiet z jej sfery i została guwernantką.
Natomiast młodsza, Magdalen, obdarzona aktorskimi zdolnościami, najpierw
została wędrowną artystką sceniczną i zarobiła sporo pieniędzy, potem zaś
skupiła się na tym, by odzyskać majątek ojca z rąk chciwego krewnego. Uważała
bowiem, że to ona z siostrą powinny być spadkobierczyniami, a nie wuj, z którym
ojciec nie utrzymywał żadnych kontaktów. W zemście na wuju, a potem na kuzynie
pomagał Magdalen daleki powinowaty ze strony matki, zawodowy oszust. Takie jest
mniej więcej zawiązanie akcji. Dalsze poczynania Magdalen oraz jej pomocnika są
długie i skomplikowane, a autor przestawił je w nadzwyczaj przegadany sposób.
Dla
wiktoriańskich czytelników z pewnością była to powieść mocno skandalizująca.
Upominanie się o prawa nieślubnych dzieci było w tamtych czasach równie
szokujące jak dzisiaj żądanie posiadania dzieci przez pary jednopłciowe. Do
tego – pozytywną bohaterką tego utworu jest osoba, która nie tylko była
nieślubnym dzieckiem, ale także występowała na scenie (bardzo naganne w tamtych
czasach jeśli chodzi o panny z jej sfery), a przy tym w swej walce o odzyskanie
majątku posługiwała się kłamstwem i oszustwem. No, ale my współcześnie już dawno
zapomnieliśmy o tym, co to znaczyło być bękartem jakieś sto czy dwieście lat
temu. Dlatego ta skandalizująca otoczka jakoś mało do nas dociera. Szkoda, że
wydawca nie opatrzył tej powieści przedmową lub posłowiem, gdzie
wyjaśniałby te przestarzałe sprawy prawne, niejasne dla współczesnego
czytelnika.
Podsumowując:
„Córki niczyje” to rzecz dla najbardziej wytrwałych wielbicieli wiktoriańskich
klimatów, pozostali czytelnicy mogą po prostu polec w połowie lektury (oby
dotrwali do połowy!). Sama jakoś przebrnęłam przez całość, ale z bólem,
ziewaniem i podsypianiem. Miałam zamiar po skończeniu czytanie ofiarować swój
egzemplarz bibliotece, ale nie zrobię tego, ponieważ w trakcie uległ poważnej
dekonstrukcji. Czyli – zwyczajnie się rozpadł! Kiedy raz zasnęłam podczas czytania –
książka spadła mi z kanapy na podłogę, w rezultacie – rozerwały się pierwsza i
ostatnia strona. A papier – słabiuchny, oj, słabiuchny, podobny do tego
żółtawego papieru, na którym drukowano pod koniec PRL-u. No i teraz cały mój
egzemplarz po prostu lata, trzymając się na małym skrawku tego cieniutkiego
papieru. Swoją drogą, jak to jest, że wydaje się książki, które niszczą się po
jednym przeczytaniu? Tak więc – moje „Córki niczyje” powędrują do kosza na
śmieci. Zarówno z powodu dekonstrukcji formalnej, jak i wewnętrznej nędzy
intelektualnej.
Collins Wilkie, „Córki niczyje”, tłum.
Magdalena Hume, wyd. MG, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz