Czesiu,
ja umieram… Pomścij mnie, pomścij ojca, on też już nie żyje… Czesiu, nie
zapomnij… ty nas pomścij, to ukraińscy bandyci do nas strzelali…
„Krwawe
żniwa. Zbrodnie ukraińskie na Wołyniu 1943” Czesława Piotrowskiego to
dramatyczna opowieść o zagładzie polskiej wsi Huta Stepańska w powiecie
kostopolskim na Wołyniu i czystce etniczej, jaką przeprowadziły tam grupy
ukraińskich nacjonalistów pod dowództwem Iwana Łytwynczuka ps. Dubowyj członka
OUN- UPA. Był to syn duchownego prawosławnego z Dermania i były uczeń
prawosławnego seminarium duchownego. Zasłynął tym, że to właśnie on rozpoczął
rzeź wołyńską.
Książkę
otwiera krótki rys historyczny dawnej polskiej krainy zwanej Wołyniem, a także wsi
Huta Stepańska. Miejscowość ta została założona na początku XVIII wieku na
wypalonych leśnych polanach Puszczy Stepańskiej przez Jakuba Sawickiego,
zubożałego szlachcica spod Żytomierza. Przybył on wraz z żoną i pięcioma
synami, nabył wytrzebiony z lasu teren i zaczął go zagospodarowywać. Synowie
poszukiwali żon Polek w bliższej i dalszej okolicy. Wkrótce zaczęli się tam
osiedlać ich krewni i powinowaci. W ten sposób w Hucie Stepańskiej pojawili się
Lipińscy, Zielińscy, Janiccy, Liberowie, Kołodyńscy, Domaszewicze,
Włoszczyńscy, Piotrowscy i inni. Prawie wszyscy byli spokrewnieni ze sobą, a
przede wszystkim z Sawickimi. Większość mieszkańców była dumna ze swoich korzeni
i swego szlacheckiego pochodzenia. We wsi do samego końca przetrwały dawne
opowieści o udziale Hucian w powstaniach 1831 i 1863 roku na Wołyniu,
aresztowaniach, zsyłkach na Sybir i wcielaniu młodych mężczyzn „w sołdaty” na
25 lat. Po powstaniu styczniowym w okolicy zamieszkali nowi osadnicy, Polacy z
terenu Królestwa Polskiego, którzy zakładali nowe polskie osady. Prócz Polaków,
przed wojną we wsi mieszkało 10 rodzin żydowskich trudniących się handlem i
rzemiosłem i dwie rodziny niemieckie. Okoliczne wsie i futory także były
zamieszkane przez Polaków, do tego często powiązanych więzami pokrewieństwa. większość
starszych ludzi znała się przynajmniej z widzenia, wiedziało też, kto pochodzi
ze szlachty, a kto z chłopów. Ukraińców w Hucie nie było. Nie było też
małżeństw mieszanych. W kolonii o nazwie Kamionka Nowa mieszkali osadnicy
niemieccy.
W
okresie międzywojennym Huta Stepańska była dużą, bogatą wsią i ważnym polskim ośrodkiem
administracyjnym i kulturalnym. Domy mieszkalne były drewniane, ale porządne i
zadbane. Jedynym murowanym budynkiem była
piętrowa szkoła siedmioklasowa (cztery klasy, biblioteka, kancelaria,
mieszkanie kierownika) oddana do użytku w 1928 roku. Była nowo erygowana
parafia (w latach 1920.) i nowy drewniany kościół katolicki w stylu
zakopiańskim pw. Najświętszego Serca Jezusa, poza tym - dom ludowy, poczta,
posterunek policji, kółko rolnicze, dwa młyny, mleczarnia i bank (Kasa
Stefczyka). Działały liczne organizacje, w tym Związek Harcerstwa Polskiego i
Koło Gospodyń Wiejskich. Na miejscu był felczer, dwóch fryzjerów, dwóch
szewców, dwóch krawców, dwie krawcowe i czterech kowali. Powstała lokalna linia
telefoniczna.
W
latach 1930. miejscowość zaczęła się rozwijać w kierunku uzdrowiskowym,
ponieważ miejscowy ksiądz odkrył bogate źródła solankowe i pokłady borowiny, po
czym nabył 10 hektarów nieużytków, gdzie znajdowały się te złoża i zbudował tam
leczniczy zakład kąpielowy. Tuż przed wojną powstały już murowane budynki
wyposażone w wanny. Leczono tam choroby reumatyczne i artretyzm. Wśród
kuracjuszy przeważali bogaci Żydzi. Wielu miejscowych znalazło pracę w
uzdrowisku, a wiejscy gospodarze wozili furmankami kuracjuszy ze stacji kolejowych
w Rafałówce i Małańsku.
II
wojna światowa przyniosła całkowitą zagładę Huty Stepańskiej. We wrześniu 1939
roku najpierw pojawili się uciekinierzy z centralnej Polski. W tym czasie
dywersanci ukraińscy wraz z grupą antypolsko nastawionych Żydów próbowali
przejąć władzę m. in. w Stepaniu, gdzie zaczęli aresztować Polaków i walczyć z
polskimi żołnierzami KOP. Wojsko polskie stłumiło tę rebelię, zaś odchodząc
wzięło ze sobą prowodyrów „powstania” jako zakładników. Z kolei 21 września w
Hucie Stepańskiej pojawiła się samozwańcza ukraińska lewicowa „milicja”, w
skład której wchodzili Ukraińcy i Żydzi. Grupa ta, założywszy na ramiona
czerwone opaski, czekała, by uroczyście powitać wkraczające do wsi oddziały
Armii Czerwonej. Pierwsi żołnierze radzieccy pojawili się we wsi 23 września.
Wkrótce zaczęły się pierwsze aresztowania, zatrzymano m. in. komendanta
miejscowego Związku Strzeleckiego, księdza, polskich policjantów i legionistów.
Zimą i wiosną 1940 roku odbyły się pierwsze deportacje ludności cywilnej w głąb
Związku Radzieckiego (były to głównie rodziny lokalnych policjantów, wojskowych,
nauczycieli i drobnych kupców). Władza radziecka podzieliła mieszkańców wsi na „kułaków”,
„średniaków” i „biedniaków”. Życie stało
się bardzo ciężkie. Zmuszano ludzi do przystąpienia do kołchozu. Oporni wobec
władzy, w tym rodzina autora, mieli być wysłani na Sybir. Tak się jednak nie
stało, bo w czerwcu 1941 roku weszli Niemcy, a Sowieci uciekli.
Pod
okupacją niemiecką Ukraińcy znowu podnieśli głowy. „We wszystkich okolicznych wioskach
ukraińskich, przez które przechodziły wojska niemieckie, budowano z drewna olbrzymie
bramy tryumfalne, upiększano wyszywanymi ręcznikami, krajkami, zielenią i
kwiatami. Miejscowi prowodyrzy nacjonalistyczni w asyście popów witalni Niemców
chlebem i solą. W cerkwiach odprawiano dziękczynne nabożeństwa. Wszędzie
spotykało się transparenty z napisami „Sława Ukraini”, wymalowane emblematy z
herbem „tryzuba” oraz porozwieszane szerokie niebiesko-żółte flagi obok flag
niemieckich.” (s. 70) Ukraińcy w swych wioskach sypali z ziemi kopce-kurhany,
stawiali tam dębowe krzyże z „tryzubem”, flagami i napisami „Sława Ukraini”.
Niemcy patrzyli na to obojętnie. Pojawiły się hasła „Ukraina tylko dla
Ukraińców”, zaczęły krążyć odezwy na temat budowy państwa ukraińskiego z „prezydentem”
Banderą na czele. „Miało ono rozciągać się od Wołgi i Kaukazu po Białystok i
Nowy Targ.” (s. 71-72) Nowa ukraińska policja na usługach Niemców wyłapywała
ukrywających się po lasach radzieckich żołnierzy, przeprowadzała rewizje w
domach Polaków. Przy okazji zabierała ukrytą broń palną, różne polskie insygnia,
herby, flagi, książki, rekwirowała cenne przedmioty. Ukraińcy przygotowywali
się do mordowania Polaków. Popularna stała się pieśń ze słowami „Smiert’!
Smiert’! Lacham! Smiert’! Smiert’ mońkowsko-żydowskoj komuni! W bij krowawyj OUN
nas wede, My bjem komunu i Lachiw”. „W okolicy upowszechniła się kierowana z
zewnątrz praktyka wypiekania dziewięciu bochenków chleba, który systemem
łańcuszkowym wysyłano do poszczególnych chat z groźbą, by nie ważyli się przerywać
łańcuszka wypieku z hasłem „podaj dalej”. Każdy, kto przyjął i spożył ten chleb, był zaliczany do członków
organizacji nacjonalistów ukraińskich i pod groźbą klątwy miał brać udział w
mordowaniu Polaków, Żydów i partyzantów radzieckich.” (s. 76)
Ludobójstwo
Polaków zaczęło się od tego, że najpierw zaczęli znikać ludzie, którzy oddalili
się z domu. Pojechali do miasteczka czy do innej wsi i już nie wracali. Potem
znajdowano ich trupy, okrutnie zamęczone. Ukraińcy łapali ich w lesie czy na
drodze, krępowali im ręce drutem kolczastym, rozcinali brzuchy, nabijali na
ostre kołki w płocie, palili żywcem na ognisku. Nie były to zwykłe morderstwa,
ale coś, co wyglądało na mordy rytualne, tak, jakby zadający śmierć napawali
się patrzeniem na męczarnie swej ofiary. „Wstrząsający wydźwięk miała śmierć
mieszkańca sąsiedniej wsi Wyrka Jana Zielińskiego, ojca pięciorga dzieci,
zwabionego podstępnie przez Ukraińców do wsi Werbcze pod pretekstem dokonania
zamiany prosiaka na siano. W lesie pod Werbczem został napadnięty przez kilku
Ukraińców, pobity, a następnie ze związanymi drutem kolczasty rękami i nogami
położony na duże ognisko, w którym spłonął. Konie z saniami i prosiakiem
porwano, a trupa pozostawiono na ognisku. Wydarzyło się to (…) w listopadzie
1942 roku. Znalezione po kilku dniach zwłoki Jana Zielińskiego były wystawione
na pokaz przed kościołem we wsi Wyrka jako dowód i przestroga przed rozpoczętym
barbarzyństwem.” (s. 101) A później zaczęły się zorganizowane napady Ukraińców na
polskie wsie, w czym Niemcy im nie przeszkadzali, a nawet zachęcali do tego.
Chcieli, by to sami Ukraińcy najpierw uporali się z Żydami, a potem z Polakami.
Ukraina miała być Ziemią Obiecaną dla przyszłych niemieckich panów, należało
oczyścić ją z mieszkających tam polskich i żydowskich „podludzi”.
Autor
tej książki, Czesław Piotrowski, urodził się w Hucie Stepańskiej w 1927 roku. Był
najmłodszym dzieckiem w rodzinie, miał starszego brata Heńka i siostrę Mirę. Matka
Paulina zmarła wiosną 1941 roku na gruźlicę. Ojciec Stanisław został
zamordowany przez Ukraińców w nocy z 9 na 10 lutego 1943 roku, kiedy to banda banderowców wyłamała drzwi i weszła do domu
Piotrowskich położonego w samym centrum wsi. Czesław i jego siostra Mira boso i
w samej tylko bieliźnie uciekli przez okno, ojciec został w domu i walczył z napastnikami
za pomocą siekiery. Czesław pobiegł domu sąsiadów, gdzie schował się na wysokim
piecu. Był tam świadkiem, jak Ukraińcy złapali i zastrzelili jego brata i
jeszcze jednego chłopaka ze wsi. Brat wykrwawił się i umarł na jego oczach.
Przed śmiercią prosił, by go pomścić. „Czesiu, ja umieram… Pomścij mnie,
pomścij ojca, on też już nie żyje… (…) Czesiu, nie zapomnij… ty nas pomścij, to
ukraińscy bandyci do nas strzelali…” (s. 117) „… pobiegłem czym prędzej do
naszego domu. Tam zastałem widok okropny. Mój ojciec leżał martwy na podwórzu
przed schodkami wiodącymi do sieni. Ślady krwi były widoczne od sieni naszego
domu aż do drogi. Ojciec miał w sobie osiem ran postrzałowych. Cztery z nich
były w głowie (na czole, w skroni i na twarzy). Osmolone wokół ciało
świadczyło, że strzały oddano z bliska, może nawet już po śmierci do leżącego,
z zemsty. Trzy kolejne krwawe rany były umiejscowione w piersiach i brzuchu.
Jeden strzał oddano w prawe ramię, powyżej łokcia. Śnieg, na którym leżał i
schodki wiodące do sieni, były zalane krwią.” (s. 119)
Po
pogrzebie okazało się, że Ukraińcy szaleją już w okolicy. Wymordowali całą wieś
Parośla, było to jedno z pierwszych ich masowych morderstw. Mieszkańcy tej wsi
zostali już raz wybici podczas powstania Chmielnickiego i od paru wieków spoczywali
w zbiorowym grobie z nasypanym kurhanem. Nowe ofiary pochowano w kolejnym
zbiorowym grobie obok starego kurhanu. Ta sytuacja spowodowała, że miejscowi
Polacy zaczęli się organizować w coś w rodzaju samoobrony. Wybrano komitet do
kierowania walką, do którego weszli ludzie mający przeszkolenie wojskowe. Przewodniczącym
komitetu został Władysław Kurkowski. Wokół wsi ustawiano straże, młodzież z
wieży kościoła wypatrywała, czy w okolicy nie kręci się ktoś obcy. Rozpoczęto
budowę umocnień ochronnych i płotów z drutu kolczastego. Ludzie rwali się do
walki, ale brakowało broni i amunicji. Po pewnym czasie niewielką pomoc Polacy
otrzymali ze strony kryjących się po lasach radzieckich partyzantów, później w
okolicy uformował się regularny oddział AK
pod dowództwem cichociemnego (zrzutka z Londynu) Władysława Kochańskiego, ps. „Bomba”
(lub „Wujek”). Do Huty Stepańskiej ściągali Polacy z innych, mniejszych wiosek.
Razem z samoobroną w pobliskiej wsi Wyrka utworzony został regularny punkt
samoobrony polskiej. Autor tej książki oraz jego siostra Mira walczyli w
szeregach tego ochotniczego wojska. Czesław, choć miał zaledwie 15 lat,
postarał się o broń palną i brał udział w regularnych potyczkach zbrojnych z
Ukraińcami.
Latem
1943 roku, z powodu przeważającej liczby oddziałów ukraińskich operujących w
okolicy, Polacy musieli opuścić Hutę Stepańską. Czesław Piotrowski wyszedł ze wsi
razem ze swoim plutonem. Uciekli również przebywający w Hucie mieszkańcy
spalonych okolicznych polskich osiedli z rejonu Wyrki, Siedliska, Temnego i
Hałów. Wyglądało to tak, że sformowano olbrzymi
tabor furmanek załadowanych ludźmi ochraniany przez kilkudziesięciu uzbrojonych
ludzi, który ruszył ze wsi, korzystając z gęstej mgły, która chroniła Polaków
przed banderowcami. Kolumnę wozów zaatakowano jednak w Wyrce, gdzie zginęło wiele
osób. Część wozów zawróciła, jednak znacznej części wozów udało się wyrwać z
okrążenia. Później, 16 lipca 1943 roku, nastąpił zmasowany atak banderowców na
Hutę, gdzie pozostała jeszcze grupa polskich obrońców. Ukraińcy ostrzeliwali z
moździerzy szkołę i cmentarz. Rozpoczęła się zażarta walka na śmierć i życie.
Część Polaków zginęła, reszcie udało się szczęśliwie ewakuować w nocy z 16 na
17 lipca do bazy polskiej samoobrony w Antonówce.
Pożegnanie
na zawsze z domem rodzinnym i pozostawionymi bez opieki zwierzętami domowymi
było strasznie smutne. „Przystanęliśmy i po raz ostatni spoglądaliśmy na nasze
domy. Nagle usłyszeliśmy ryk bydła. Od wsi oddzielały nas łany dojrzewającego
zboża, a w tym zbożu stada krów szły za nami. Widać było wyciągające się głowy
i rogi i ten ryk rozlegał się jak jeden wielki płacz. Oddalaliśmy się,
pozostawiając za nami rodzinną wieś i płaczące bydło oraz stado krążących w
górze przerażonych bocianów, których pisklęta w gniazdach na strzechach stodół,
miała wkrótce spotkać śmierć w płomieniach. Wlokły się za nami stada
wygłodniałych i zagubionych w tej przeraźliwej sytuacji psów. Gromadziły się
stada drapieżnych wron.” (relacja Mirosławy Piotrowskiej, siostry autora, s.
223)
Później
uchodźcy zobaczyli za sobą łunę wielkiego pożaru i dym. To był już koniec Huty
Stepańskiej. Wioska została podpalona przez Ukraińców. Tabor polskich wozów
dotarł do stacji kolejowej Grabina i Antonówka, stamtąd Niemcy skierowali
Polaków do Równego, gdzie zorganizowali obóz przejściowy, a stamtąd wywieźli
większość mieszkańców Huty na roboty przymusowe w głąb Niemiec. Po zakończeniu
II wojny światowej ludzie ci rozsypali się po świecie. Część zamieszkała w
Polsce na Ziemiach Odzyskanych (m. in. Lębork, Malbork, okolice Wrocławia),
część wyjechała na Zachód.
Czesław
Piotrowski w swojej książce zamieścił dokładny plan swojej wsi rodzinnej oraz
spis mieszkańców Huty Stepańskiej według stanu z końca 1942 roku. Podał także
listę ofiar banderowców oraz listę członków samoobrony (101 osób). Zgodnie z
jego wyliczeniami Ukraińcy zabili około 200 mieszkańców Huty i okolic (z tym,
że lista może być niepełna). Okazało się, że 19 lipca 1943 roku, już po
spaleniu wsi, duchowni prawosławni odprawili tam dziękczynne nabożeństwo,
składając hołd Bogu za rozbicie ośrodka polskiej samoobrony. Dzisiaj w miejscu,
gdzie niegdyś rozciągała się ludna, polska wieś, nie ma już nic. Nie ma tam już
śladu po Polakach. Są tylko pola uprawne.
Autor
tej książki po ewakuacji Huty nadal walczył z bandami UPA, a po rozbrojeniu 27.
Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, której był członkiem, został wcielony do 1
Armii Wojska Polskiego i skierowany do Centralnej Szkoły Podchorążych Polskich Sił
Zbrojnych w Riazaniu. Później służył jako żołnierz zawodowy, kształcił się w
Wojskowej Akademii Inżynieryjnej w Moskwie, był generałem dywizji Wojska Polskiego,
a jednocześnie inżynierem wojskowym, zdobył tytuł doktora nauk wojskowych. W stanie
wojennym wchodził w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. W latach 1980. pełnił funkcję ministra górnictwa
i energetyki, później był ambasadorem Polski w Jugosławii. W starszym wieku
zaczął pisać książki wspomnieniowe o tematyce kresowej i wojskowej.
Piotrowski
Czesław, „Krwawe żniwa. Zbrodnie ukraińskie na Wołyniu 1943”, wyd. Bellona,
Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz