Translate

środa, 4 maja 2016

MEMENTO MORI i uwaga na współczesną medycynę!



Ostatnio dużo poleguję w łóżku, trochę chorując, a trochę badając się. I to badanie okazuje się gorsze niż choroba. Właśnie ostatnio omal się nie przekręciłam na tamten świat. Opowiem teraz o mojej niedokończonej podróży w zaświaty, jaką parę dni temu zafundowała mi współczesna medycyna. 

A było tak: żeby zrobić to badanie, które musiałam zrobić, trzeba dzień wcześniej wieczorem wziąć pewien bardzo silnie działający specyfik zapisany przez lekarza na receptę. Ja wiedziałam, że może być źle, bo dawno temu miałam robione takie badania w warunkach szpitalnych. I jakoś przeżyłam. No, ale to było dawno, byłam młodsza i pewnie silniejsza. A do tego – było to za komuny, kiedy po prostu kładziono pacjenta na dwa tygodnie do szpitala „na obserwację” i robiono mu wszelkie możliwe i dostępne badania. Jak coś się działo – pacjent był pod kontrolą. Dzisiaj nie ma tak dobrze. Jesteś chory? Chcesz się leczyć? To lecz się na własne ryzyko! Nikt pacjenta z powodu badania w szpitalu nie położy, niestety… A pacjent może przecież po zażyciu takiej trucizny sam w domu zejść na serce, udar czy inną cholerę. Albo zarzygać się na śmierć, tak jak stało się w moim wypadku.  No, prawie… 

 Już dwa miesiące temu dostałam skierowanie na to badanie i wiedziałam, że MUSZĘ je zrobić, bo inaczej nie można mnie zdiagnozować i ruszyć z ewentualnym leczeniem. Wykupiłam w aptece zapisany przez lekarza specjalistę testowy specyfik, o którym wiedziałam, że to straszna trucizna i może mnie zabić. Dwa miesiące spoglądałam z lękiem na małą szklaną buteleczkę. W międzyczasie – na wszelki wypadek - załatwiłam różne życiowe i urzędowe sprawy, no i w zeszłym tygodniu wzięłam wspomniany  wyżej specyfik. Miałam go wziąć wieczorem w domu, a rano w laboratorium mieli mi o 8.00 pobrać krew. 

Mniej więcej po upływie pół godziny od zażycia COŚ się zadziało - zaczęłam źle widzieć, źle słyszeć i miałam kłopoty z wysławianiem się, co u mnie jest raczej dość rzadkie. Noc jakoś przespałam, rano z trudem zwlokłam się z łóżka na dźwięk budzika. Cała skołowana, nie umywszy się, tylko wysikawszy, ubrałam się byle jak, wezwałam taksówkę i na wpół przytomna dotarłam jakoś na to badanie, gdzie pobrano mi krew. Wróciłam do domu, spojrzałam w lustro i nie  mogłam się poznać. 

SPUCHŁAM! Ale tak straszliwie spuchłam, że nie było prawie widać oczu. Twarz jak u Mongoła, oczy jak szparki, cała jestem czerwona. Źle widzę, źle słyszę. Wszystko mnie boli. Ale totalnie wszystko: kości, stawy, skóra, a najbardziej skóra na głowie, która jest tak mocno spuchnięta. Kładę się, ale nie leżę długo, bo zaczyna mnie coś pchać do toalety. Tam – trudna decyzja: górą czy dołem? Zaczyna się spektakl: na zmianę, a potem jednocześnie - biegunka i wymioty. Mam dreszcze i gorączkę, wstrząsają mną spazmy. W końcu – rzygam jak kot (widzieliście kiedyś rzygającego kota? No, to wiecie, o co chodzi!). Po paru godzinach takiej jazdy nie mam już siły się podnieść, leżę w łóżku z miseczką na podłodze. Wołam tylko, by NIE WZYWAĆ POGOTOWIA!!! 

Tak to mniej więcej wyglądało (z tym, że ja leżałam):

 

Bałam się pogotowia. bo... 

Nie mam ochoty, by po tym wszystkim podano mi jeszcze pavulon! I doszczętnie dobito. A takie rzeczy zdarzają się ostatnio masowo. W moim malutkim mieście schodzi co tydzień kilkanaście osób, po prostu istna umieralnia. Co kilka dni na murze kościelnym widać nowe klepsydry. I są to przeważnie osoby, które trafiły do miejscowego szpitala, a raczej nie dojechały na izbę przyjęć. Wiele z nich jest „z mojej półki”, a nawet młodszych. Coraz częściej jakieś takie dziwne zgony karetkowe się zdarzają. Ludzie gadają, że „ratownicy” z karetek mają deal z miejscowymi zakładami pogrzebowymi. Kopidołki i  zakłady kamieniarskie to najbardziej prężny prywatny biznes w mieście. Księża cieszą się, że mają dziennie po 5, 6 pogrzebów. Moja lekarka rodzinna ma takiego pacjenta, starszego księdza z pobliskiej parafii, który chodzi do niej i opowiada, kto umarł. Podobno ten kapłan wręcz uwielbia odprawiać pogrzeby, bo za każdy kasuje po kilkaset złotych. Z jednego dnia pracy przy nieboszczykach – zarobek w kwocie paru tysięcy.  Co moja lekarka opowiedziała mi kiedyś pełna oburzenia. Czyżby ten księżulo także miał umowę z łowcami skór? Jest takie podejrzenie… 

No więc – pogotowia u mnie nie było. Na wszelki wypadek. Wolę umrzeć sama niż z pomocą ratowników medycznych. 

Jednak jak to się działo to naprawdę myślałam, że się przekręcę! Od tej jazdy do Rygi dostałam w końcu migotania serca. Wzrosło mi ciśnienie. Brałam leki, ale na próżno, bo zaraz je wyrzygiwałam. Do rana następnego dnia miałam już zupełnie puste jelita i żołądek. Zero, null! 

Na siłę piłam ciepłą wodę, co dało efekt samodzielnego płukania żołądka. Wypiłam trochę i puszczałam pawia do miseczki. Potem usnęłam. Obudziłam się nadal cała spuchnięta, strasznie zmęczona, ale już bez sraczki i wymiotów. Jednak całe ciało nadal mnie bolało. Napiłam się ciepłej wody – została w środku. Ostrożnie zjadłam moje normalne tabletki przypadające na rano i nic. Też zostały w środku. Myślę sobie: jest dobrze. Zjadałam trochę innych tabletek: w tym na serce. Te także zostały w środku. W końcu zjadałam trochę potasu w pastylkach – poczułam się nieco lepiej, coś jakby ruszyło się z opuchlizną. Koło południa zjadłam parę łyżek ryżowego kleiku i został w żołądku. Czułam się jak przepuszczona przez wyżymaczkę, cała zatruta, pokiereszowana w środku i na zewnątrz, ale żywa. Wysmarowałam się cała chłodzącą maścią z oczarem, jak balsamem. Trochę pomogło na bóle, trochę zelżała opuchlizna.

Kolejnego dnia zjadłam rano więcej kleiku z ryżu i mikroskopijny kawałek rogala z masłem. Chce mi się jeść, ale nie będę przesadzać, trzeba powoli wracać do normalnego jedzenia.  Chce mi się jeść, będę żyć! Po wynik jeszcze nie mam siły iść. Ciekawe, co wyszło? I czy było w ogóle warto umierać dla tego wyniku? 

Niech szlag trafi takie badania!

  




14 komentarzy:

  1. Jezus i Maria, co oni Ci podali? Przeraziłaś mnie też liczbą pogrzebów w Twojej miejscowości - coś strasznego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A steryda takiego jednego silnego, ktory podaje się pacjentowi, a po paru godzinach bada jego zawartość we krwi. To jest wskaźnik czegoś tam, ponoć jak to zbadają, to będzie wiadomo, w którą strone pójść z moim leczeniem. Może to nie szkodzi, jak ktoś jest zdrowy, ale ja choruję i biorę masę różnych leków. Może się jakoś skrzyżowało działanie jakiegoś leku z tym sterydem? Pojęcia nie mam. Co przeżyłam, to moje ;)))
      A pogrzeby to u nas codzienność. W samej tylko mojej kamienicy było ich 5 w ciągu dwóch lat. To znaczy 5 lokatorów zmarło. Mieszkam w takiej małej miejscowości, gdzie nie ma już NIC, żadnych zakłądów pracy, cała młodzież ucieka do Anglii, albo gdzie indziej za granicę, a starzy chorują i wymierają. taki los Polski powiatowej :(

      Usuń
  2. Na moje oko to Ty masz uczulenie na ten specyfik....
    Zdrowia życzę, a u nas z kolei jest inwazja bocianów....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może uczulenie, może działanie tego specyfiku jakoś się pożeniło z innymi lekami, które biorę.
      Na szczęście, dzisiaj już jest OK. Jeszcze tylko muszę pomodlić się, aby w laboratorium mieli tusz do drukarki i wydrukowali mi wynik. Jutro do nich zadzwonię, czy mają już ten tusz.

      Usuń
    2. Ale jak bociany? Po akcji 500+ ???
      Drugie dziecko już robią? :)))

      Usuń
  3. Tak to teraz jest. Składki ZUS wysokie a jak potrzebna pomoc to jej nie ma. Oczekiwanie na karetkę nieraz jest tak długie, że jak przyjeżdżają to jest już po zgonie. Jeśli zajdzie potrzeba wizyty u specjalisty to okazuje się, że wolne terminy na NFZ są dopiero za kilka miesięcy. Nie wspomnę już o czasie oczekiwania na operację. To ja się pytam po co płacimy te wysokie składki?
    Podejrzewam, że nie tylko w Twoim mieście grasują łowcy skór...
    Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kolejkach do NFZ to bym mogła książkę napisać. O wizycie u endokrynologa na NFZ można zapomnieć.
      Do okulisty trzeba rejestrować się prawie rok na przód, w sposób trójstopniowy - najpierw są "zapisy na zapisy", potem trzeba to potwierdzić, potem jest zapis faktyczny i dostaje się numerek na dany rok. A potem jeszcze czwarty raz trzeba tam iść i dopiero wyznaczają datę i godzinę wizyty. Właśnie przeszłąm ten tor przeszkód i dzięki temu mam nowe okulary na dwór.
      Na badanie rezonansem czeka się około roku, ja się zarejestrowałam w zeszłym roku, mam niedługo w czerwcu. Jak ktoś bardziej chory - nie dożyje, albo musi zapłacic 600 złotych, to mu zrobią za tydzień.
      Też nie wiem, po co składki, bo do wielu lekarzy i do dentysty chodzę tylko prywatnie.

      Usuń
  4. Jak patrzę na swoich uczniów, którzy wszystko robią na 30 %, bo tyle wystarczy do matury, to mnie strach ogarnia, że leczyć też kiedyś będą na 30 %

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ze współczesna szkoła tak mało wymaga od uczniów, powinna wymagać na 100 procent! :)))
      Wczoraj właśnie miałam lekki zatarg na ten temat z fryzjerką, która obcinając mi włosy, lamentowała nad ciężkim losem młodzieży zdającej matury z matematyki. A ja jej na to, że ja zdałam maturę z matematyki, to i oni powinni. Ona o dysleksji i dyskalkulii, a ja jej na to, że jak bylam dzieckiem i robiłam błędy ortograficzne to nikt nie słyszał o tych chorobach, tylko matka brała słownik i pasek, a ja zeszyt i codziennie przez kilka lat pisałam dyktando. W pierwszej i drugiej klasie pasek był w użyciu, w trzeciej mniej, w czwartej wcale, a w piątej bylam najlepsza w klasie z polskiego. Fryzjerka byla oburzona ;)))

      Usuń
    2. Teraz chorób na dys- jest całkiem sporo. Pewnie kiedyś też były tylko nikt z nich nie robił wielkiego halo. 30% na maturze z matematyki to kpina (25 pytań to pytania test zamknięty z jedną poprawną odpowiedzią). Nic dziwnego, że później będąc kasowanym w hipermarkecie za np. 3 kartony po 12 mlek naliczają za wysoki rachunek. Nie potrafią pomnożyć w pamięci 3x12...

      Usuń
    3. Ooo, 3 x 12 to już trudne! :)))
      A serio, to czytałam niedawno taką książkę "Cyfrowa demencja" (autor Manfred Spitzer, niemiecki neurolog), gdzie jest udowodnione na badaniach klinicznych, że jak człowiek ZA DUŻO korzysta z pomocy różnych kalkulatorów, komputerów idt., zatraca zdolność liczenia, pisania, myślenia itd. Ja mało piszę ręcznie i też mam problem z wypisaniem jakiegoś druczku ręcznie, jak muszę. Już się rozglądam za zestawem do kaligrafowania dla początkujących. Postanowiłam sobie poćwiczyć rękę za pomocą pisania i kolorowania.

      Usuń
  5. U mnie też kamienica wymiera, ale to są pierwszy lokatorzy, którzy wprowadzili się w 1959 jako dorośli, czyli maja już swoje lata. A Ty chyba raczej nei dobiegasz 90-tki, czyli faktycznie, w tym Twoim mieście coś się dzieje.
    Dużo zdrowia, w każdym razie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowo.
      Ja dobiegam 60. Kiedyś był to wiek, w którym określano człowieka jako starca. Dzisiaj mówi się, że pięćdziesiątka to nowa trzydziestka. NO, zależy jak liczyć! ;)))

      Usuń
  6. No, wydało się!
    Poszłam do lekarza, przeanalizowałyśmy wspólnie z panią doktor, co ja łykam i wyszlo szydło z worka.
    Okazało się, ze lek, który biorę na co innego, mógł wejść w reakcję z tym lekiem testowym. I wspólnie mnie podtruły.
    Szkoda tylko, że lekarka nie zrobiła takiej analizy porownawczej leków PRZED podaniem mi tego świństwa???
    Myślałam, że wyrzygam wszystkie flaki!!! O Jezu! Do dzisiaj jestem na diecie, żołądek boli. Mogę jeść tylko ryż i kurczaka z rosołem. Sam ryż, wyobrażacie sobie? Chleb mi szkodzi. I w ogóle gluten.
    Jak chcę zjeść kanapkę, to jem płatki ryżowe, takie gotowe wafle z masłem i serem albo wędliną.
    Na deser - ryż z przecierem jabłkowym.
    Na razie więcej nic mój zołądek nie trawi.
    Chyba Chińczykiem zostanę ;)))

    OdpowiedzUsuń