„Wspomnienia
z lat ubiegłych” Zofii z Fredrów Szeptyckiej (na zdjęciu z Wikipedii) to kolejna lektura kresowa, na
którą natrafiłam zupełnym przypadkiem. Autorka tej książki urodziła się w 1837
roku we Lwowie w domu przy ulicy Sykstuskiej jako córka komediopisarza Aleksandra
Fredry i jego żony Zofii Jabłonowskiej-Skarbkowej. Kiedy przyszła na świat, jej
rodzice byli już niemłodymi ludźmi, ojciec miał lat 44, zaś matka 39.
Mała
Zofia spędzała dzieciństwo we Lwowie a także w Beńkowej Wiszni, wiejskiej
posiadłości rodziny Fredrów w okolicy Sambora. Nigdy nie chodziła do żadnej
szkoły, jedyną jej nauczycielką była szwajcarska guwernantka Adela Defforel,
zwana pieszczotliwie Mazdunią. Autorka poświęca jej wiele ciepłych słów w swym
pamiętniku z lat młodości, zdaje się, że miała z Mazdunią o wiele lepszy
kontakt niż z własnymi rodzicami (matkę wspomina jako osobę zimną i oschłą,
ojca – jako krewkiego choleryka budzącego postrach w otoczeniu).
Ta
wspominkowa książka jest nieocenionym źródłem informacji o życiu codziennym we
Lwowie i okolicy w połowie XIX wieku. Wiele tu smaczków obyczajowych z życia
ówczesnej galicyjskiej arystokracji. Szeptycka musiała odziedziczyć trochę
talentu literackiego po tatusiu, bo zdarza się jej odmalowywać słowami naprawdę
piękne i plastyczne obrazki, np. taki: „I znów Lwów. Wiosna, słońce, bukieciki
białych i niebieskich pierwiosnków, różowa sukienka na święta sprawiona,
święcone u Skrzyńskich nad Wałami, dziś ulica Karola Ludwika. Nazajutrz
sukienka niebieska i święcone u stryjostwa Sewerynów o kilka domów dalej w
kamienicy Gromadzińskiego, gdzie dziś bank Liliena. Oblewanie wodą, dużo
śmiechu i konceptów i gawęda starszych długo się przeciągająca. Biegam po ganku
z Mazdunią, bawię się wybornie, i niestety, bardzo już cenię owe różowe i
niebieskie świąteczne sukienki.” (s. 95)
Jako
dziecko podróżowała Zofia z rodzicami do Wiednia i do Paryża, gdzie miała
okazję poznać wiele interesujących osób, m. in. była świadkiem spotkania swego
ojca z Adamem Mickiewiczem. Bywała także z matką w słynnej paryskiej siedzibie „Familii”
Czartoryskich. Głównym powodem wyjazdu do Paryża była chęć spotkania się rodziny
ze starszym bratem Zofii, Janem Aleksandrem, który w 1848 roku walczył jako ochotnik w węgierskim powstaniu
przeciwko Austrii. Z powodu wzięcia udziału w tym powstaniu młody Fredro był
dla władz austriackich niebezpiecznym przestępcą i nie mógł pokazać się we
Lwowie. Zamieszkał więc na pewien czas w Paryżu.
Najbardziej
chyba traumatycznym przeżyciem małej Zofii była straszliwa rabacja galicyjska, kiedy
to podburzeni przez austriackie władze polscy i rusińscy chłopi palili dwory,
zaś polskich panów torturowali, zabijali, a zwłaszcza z upodobaniem rżnęli piłami.
„Jak ołowiana chmura wszystkimi okrucieństwami zawisł nad nami rok 1846…” (s.
110). „Nie byłam jeszcze w stanie pojąć grozy tych czasów, zrozumieć, czym jest
potop krwi i łez koło mnie huczący. Domu naszego żałoba nie tknęła, a jednak
zostało mi raz na zawsze, że okropności, o których ciągle mówiono, widziałam
naocznie. Często przychodziły osoby mi zupełnie obce, w grubej żałobie, czasem
same, czasem z dziećmi. Nie pytałam już nigdy „Kto to jest?”, wiedziałam, że
stamtąd… spod nożów uciekły. Opowiadały rzeczy straszne (…) Zaraz z początku
była jakaś młodziutka pani Lewicka, śliczna jasno-blondynka, która u nas, w
pokoju Mamy lub Adeli, całe dnie spędzała, na noc tylko gdzieś idąc. Tak ciągle
łzami się zalewała opowiadając, jak zaczęli chłopi młodego jej męża
przepiłowywać, a jak im to pomału i niezgrabnie szło, bo za tępa była piła; w
jej oczach rozćwiartowali go…” (s. 110)
„Fredrowie wszyscy byli
we Lwowie, Wincentowie i Władysławowie Skórzyńscy uciekli z palącego się i
płonącego Bachórza, Ignacowie spośród rzezi przyjechali do Lwowa w przededniu
przyjścia na świat syna ich Zdzisława. Codziennie ktoś nowy przybywał coraz to
okropniejsze wieści przywożąc, wreszcie zaczęto mówić, że chłopskie bandy idą
na Lwów – i po domach zbierały się całe rodziny na noc w obawie napadu i rzezi.
Taką jedną noc zapamiętałam u nas.
Jeszcze w jesieni
byliśmy opuścili dom Christianiego i przenieśli się na ulicę Meyerowską, dziś 3-go
Maja, zatem działo się to w domu lakiernika pana Kaspra Boczkowskiego, dziś
pałac Badenich, i działo (się) ponuro i nie na żarty groźno (…) Mężczyźni
wszyscy z bronią czuwali w pokoju Ojca, nikt się nie rozbierał, mnie nawet
położono w sukni na łóżeczko, ale popokładano sienniki na ziemi dla kobiet.
Wszystkie lampy się świeciły i prócz mnie podobno nikt oka nie zmrużył aż do
ciemnego szarego świtu. Chłopi do Lwowa nie doszli, ale w kilka dni, a może w
kilka tygodni potem przywieziono pierwszy transport sierot spod Tarnowa, które
po domach brali; podobno nie było wówczas jednej rodziny we Lwowie, która by
swej sieroty nie miała. Nam przypadła w udziale Paulina Psarska, 8-letnia…” (s.
111) Ta dziewczynka była córką leśniczego zamordowanego przez zbuntowanych
chłopów w dobrach Stojowskich. Została ona na długie lata wychowanką rodziny
Fredrów.
Rabacja galicyjska
trwała kilka miesięcy. W lutym 1846 roku zbrojne gromady chłopów spaliły około 500
dworów szlacheckich i zamordowały prawie 3 tysiące osób, głównie w okolicach
Tarnowa. Jeszcze w listopadzie tego samego roku na prowincji było niebezpiecznie.
Zofia wspomina, jak późną jesienią 1846 roku cała rodzina Fredrów na wieść o
tym, że zbrojne bandy chłopskie zbierają się po wsiach i że Lwów jest
ostrzeliwany, uciekła z Beńkowej Wiszni do domu sąsiadów w Pohorcach, gdzie
zebrała się szlachta z całej okolicy, drżąc ze strachu przed zbuntowanym
chłopstwem.
Wspomnienia Zofii
Szeptyckiej spisywane były pod koniec życia, mniej więcej w okolicy roku 1902,
głównie na użytek rodziny. Niestety, ich autorka zmarła, nim dokończyła swoje
dzieło. Jej książka urywa w trakcie kolejnej relacji z Paryża.
Ciekawym uzupełnieniem
tej opowieści może być publikacja pt. „Niegdyś. Wspomnienia moje o Aleksandrze
Fredrze” autorstwa Marii Szembekowej, córki Jana Aleksandra Fredry (wnuczki
komediopisarza). Można ją znaleźć tutaj:
Szeptycka
Zofia, z Fredrów, „Wspomnienia z lat ubiegłych”, Zakład Narodowy im.
Ossolińskich, Wrocław – Warszawa – Kraków 1967
Bardzo ciekawa książka wspomnieniowa. Akurat niedawno miałam okazję ją ponownie czytać, bowiem jeden rozdział książki "Panie kresowych siedzib" poświęcam jej matce - pięknej Zofii. Krótki szkic o Zofii z Fredrów napisała też Alicja Okońska w bardzo ciekawej, świetnie napisanej książce "Malarki polskie" (1976).
OdpowiedzUsuńJak czytałam, to tak sobie myślałam o Tobie, że pewnie znasz tę książkę ;)))
Usuń