„Rodzina
Jołtyszewów” Romana Senczina to znakomita powieść z gatunku „russian depresion”.
Jest tak dobrze napisana, że nawet ja - osoba panicznie unikająca depresyjnych
nastrojów, ponurych książek i smutnych filmów - przeczytałam ją praktycznie jednym
tchem. Posłużyła mi na jedno wieczorne posiedzenie. Przeczytałam i teraz trudno
mi się otrząsnąć! Mogę tylko powiedzieć: ale facet ma pióro!
Rzecz
dzieje się w latach 1990., tuż po rozpadzie Związku Radzieckiego, gdzieś w
Rosji, a dokładnie daleko na Syberii, na północ od Gór Sajańskich (wyguglujcie
sobie, gdzie to, góry bardzo piękne). Rodzina Jołtyszewów składająca się z ojca
Nikołaja, matki Walentyny i synów Artioma i Denisa mieszka w mieście, którego
nazwy autor nie podaje. On jest milicjantem i pracuje w izbie wytrzeźwień, ona
jest bibliotekarką. Młodszy syn Denis po wojsku odsiaduje wyrok za śmiertelne
pobicie człowieka, starszy Artiom pracuje to tu, to tam, niczego nie umie i do
żadnej pracy właściwie się nie nadaje. Mieszkają w służbowym mieszkaniu w bloku
i po prostu żyją z dnia na dzień. I nagle zdarza się nieszczęście: Nikołaj
podczas swego dyżuru w izbie wytrzeźwień zamyka w izolatce grupę mocno rozrabiających
pijaków. Traktuje ich zbyt brutalnie, wskutek czego paru z nich trafia do
szpitala na reanimację. A to już sprawa kryminalna! Nikołaj zostaje usunięty z
pracy, musi także w ciągu miesiąca opuścić służbowe mieszkanie. I tak zaczyna
się upadek rodziny Jołtyszewów.
Z
miasta wyprowadzają się na wieś do drewnianej chatki ciotki Walentyny,
staruszki Tatiany. Nie potrafią przystosować się do nowej rzeczywistości.
Walentyna nie daje rady dojeżdżać do pracy w mieście. Z początku próbują jakoś
poprawić swój los: Nikołaj zaczyna budowę nowego domu w obejściu Tatiany, Artiom
znajduje sobie dziewczynę we wsi i pozoruje, że szuka pracy. Jednak z czasem jest
coraz gorzej i gorzej, nie będę pisać, co się tam dzieje, bo może ktoś chciałby
to przeczytać, a nie chcę zdradzać fabuły. Powiem tylko, że wszystko zmierza ku
tak wielkiej tragedii, przy której ponure książki Dostojewskiego to jest po
prostu pikuś. Jeśli ktoś oglądał słynny film z 2007 roku „Ładunek 200” („Gruz
200”) w reżyserii Aleksieja Bałabanowa i jest mu jeszcze za wesoło, to może
sobie poczytać o Jołtyszewach, ludzkich ofiarach rozpadu ZSRR.
Podejrzewam,
że jest to powieść w dużej mierze autobiograficzna. Jej autor, Roman Senczin,
sam pochodzi z dalekiej Syberii, jego rodzina mieszkała w mieście Kyzył w
Tuwińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej, skąd musieli uciekać do
Krasnojarskiego Kraju ze względu na konflikty narodowościowe pomiędzy Rosjanami
a tubylcami. Tuwińcy to są po części jeszcze koczownicy, prawdziwi ludzie
stepu, podobno spośród nich właśnie wywodzili się najlepsi wojownicy Dżingis
Chana, a genetycznie są jakoby najbardziej zbliżeni do Indian Ameryki Północnej.
W
powieści Senczina znajdziemy opowieść nauczycielki, która wraz z innymi
Rosjanami uciekła z Tuwy, bo Tuwińcy zakradali się nocami do ich domów, palili,
grabili i mordowali. Znajdziemy tam także inne realia obyczajowe związane z
bytowaniem na syberyjskiej wsi, a więc wszechobecny alkohol, a także kwestie
związane ze zbiorem leśnych grzybów i owoców (rodzina Jołtyszewów zbiera w
tajdze owoce wiciokrzewu, które potem sprzedaje na targu w mieście na konfitury,
nie pojmuję, kto robi konfitury z trującego wiciokrzewu, a może to tylko
skomplikowana metafora literacka?), uprawą przydomowych działek, kłopotami
związanymi z brakiem pracy, brakiem dróg, brakiem lekarstw, brakiem przyszłości
i w ogóle jakichkolwiek perspektyw. Co robić? Jak żyć na tej prowincji
zapomnianej przez Boga i ludzi? Jak wegetować na skraju syberyjskiej tajgi? Nie
wiadomo!
Na
koniec – trochę optymizmu. Autorowi tej książki udało się przezwyciężyć wspomniany
wyżej brak perspektyw i wydostać się z Syberii do Moskwy. W latach 1990. mieszkał
w Abakanie i Minusińsku, imał się różnych zawodów (był m. in. dozorcą i pracownikiem
fizycznym w teatrze), potem zaczął drukować swoje pierwsze opowiadania, w 1996
roku rozpoczął studia w Instytucie Literackim im. Gorkiego w Moskwie. Ma na
koncie kilka powieści, z których „Rodzina Jołtyszewów” wydana w 2009 roku uważana
jest za najlepszą (zdobyła wiele nagród literackich, w tym rosyjskiego Bookera).
Obecnie jest znanym pisarzem i krytykiem literackim.
Tu wywiad z Romanem Senczinem:
Senczin
Roman, „Rodzina Jołtyszewów”, tłum. Magdalena Hornung, wyd. Noir sur Blanc,
Warszawa 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz