Czegóż
się nie robi dla poznania ulubionej epoki! Z miłości do literatury
wiktoriańskiej można nawet próbować czytać straszliwie nudne, smętne gnioty o
uwiedzionych dziewczynach.
Ale
do rzeczy… „Ruth” to dość banalna historia 16-letniej sieroty, biednej, ale
bardzo pięknej, którą zamożny opiekun oddał na naukę do krawcowej, ona zaś
przypadkiem poznaje młodego arystokratę, ten odciąga ją od kościoła i w
niedzielę proponuje wspólne spacery po okolicy w pięknych okolicznościach
przyrody. W trakcie takiego spaceru dziewczyna spotyka swoją chlebodawczynię,
ta wyrzuca ją z roboty, uwodziciel wywozi ją na wakacje do Walii, tam zapada na
ciężką chorobę, zjawia się jego matka, zabiera go ze sobą, a biedna Ruth
zostaje porzucona w ciąży.
Potem jest jeszcze bardziej sztampowo: szlachetny,
acz garbaty pastor oraz jego nie mniej szlachetna siostra biorą dziewczynę pod
swoją opiekę. I tu powstaje problem, bowiem w połowie XIX wieku w Anglii upadła
kobieta w ciąży była na marginesie społeczeństwa, a jej towarzystwo rzucało
cień nawet na tych, z którymi się zadawała. W tej sytuacji Ruth musi udawać
wdowę, by nie spowodować, że cała parafia odsunie się od pastora. Po jakimś
czasie rodzi się synek, a jego matka zostaje guwernantką w domu bogatych
sąsiadów. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kolejne kłody, które los rzuca
jej pod nogi… Dziwnym splotem okoliczności na drodze Ruth znowu staje jej uwodziciel…
Powieść
ta należy do popularnego w literaturze anglosaskiej nurtu opowieści o upadłych
kobietach, który rozpoczyna słynna
sentymentalna powieść „Clarissa” Samuela Richardsona. Potem było jeszcze wiele
takich utworów. Najsłynniejsze z nich to m. in. „Samotnia” Karola Dickensa („upadłość”,
a dokładnie urodzenie nieślubnego dziecka, to właśnie była największa tajemnica
Lady Dedlock szantażowanej z tego tytułu przez złego człowieka), „Szkarłatna
litera” amerykańskiego pisarza Nathaniela Hawthorne’a i – najsłynniejsza z tego
gatunku powieść - „Tess d’Urberville” Thomasa Hardy’ego. W XX wieku pastisz
opowieści o kobiecie upadłej popełnił John Fowles („Kochanica Francuza”). Ciekawa
jest taka sprawa, że Anglosasi oraz Niemcy („Effi Briest” Theodora Fontane)
przedstawiali kobiety upadłe w duchu pozytywnym, pochylając się nad nimi ze współczuciem,
zaś pisarze z innych krajów pisali o nich w stylu: „bo to zła kobieta była”.
Vide: „Pani Bovary” Gustawa Flauberta i „Anna Karenina” Lwa Tołstoja. Nawet
nasz poczciwy Bolesław Prus dał w „Emancypantkach” obraz jakiejś puszczalskiej
nauczycielki, która źle skończyła.
Szczerze
mówiąc, nie przepadam za historiami o upadłych kobietach, bo one wszystkie źle
się kończą. Wolę poczytać sobie jakąś podnoszącą na duchu pozytywną dziewiętnastowieczną
historyjkę jak to sprytna uboga panienka łapie na męża bogatego młodzieńca z dużym
dochodem rocznym niż opowieść jak to naiwna i biedna dziewczyna staje się
ofiarą jakiegoś lowelasa (tu uwaga – Lovelace to nazwisko uwodziciela z „Clarissy”,
które potem weszło do języka potocznego jako określenie pewnego gatunku
mężczyzn). Zawsze mnie te naiwne ofiary denerwowały, że takie głupie i tak dały
się podejść, zamiast sprzedać drogo swoją cnotę. W sytuacji braku środków
antykoncepcyjnych nic mądrzejszego panienka zrobić nie mogła, jak trzymać nóżki
razem aż do ślubu! A one takie głupie, te ofiary były, niestety...
Toż
nawet osiemnastowieczne historyjki o prostytutkach (w rodzaju niezapomnianej
Fanny Hill) mówiły o tym, że cnotę sprzedaje się drogo! No, ale zapewne te
porządne panienki nie wiedziały, kto to Fanny Hill.
To
takie rozmyślania na marginesie powieści pani Gaskell. Ogólnie – przeczytałam,
nieco przejrzałam ten tekst, ale bez satysfakcji czytelniczej. Jedynym plusem
jest doskonałe odwzorowanie wiktoriańskiej prowincjonalnej mentalności. Ale
poza tym, nuda, panie, straszna nuda! Tylko dla wytrwałych miłośniczek
wiktoriańskich klimatów! Jedyne, co mi się szczerze spodobało w tej książce to
okładka. Robi wrażenie, prawda?
Gaskell
Elizabeth, „Ruth”, brak podanego tłumacza, wydawnictwo MG, Warszawa 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz