„Białe
róże” Heleny Zakrzewskiej, międzywojenny bestseller dla dzieci i młodzieży, to
książka zakazana w PRL-u i wycofana w tamtym okresie z polskich bibliotek. Przeczytałam,
bo chciałam sprawdzić, co to w ogóle jest i czy bardzo się zestarzało.
Powieść
opowiada o losach dwojga sierot, rodzeństwa Wandzi i Janka, na tle wojny
polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Na wieść o zbliżającej się do Warszawy
ofensywie radzieckiej Konnej Armii, małoletni Janek wstępuje na ochotnika do
oddziału skautów i jedzie pomagać żołnierzom na froncie. Jego młodsza siostra Wandzia
mieszka u ciotek w Warszawie, ale dostaje list od wujka, ziemianina spod Lwowa,
który w obawie o jej bezpieczeństwo zaprasza ją wraz z ciotkami do siebie na
wieś. Ciotki pozostają jednak w stolicy, a do wuja wysyłają pociągiem samą
Wandzię. Dziewczynka jedzie pociągiem do Lwowa, a potem wozem konnym z dworskim
furmanem podróżuje do pobliskiego majątku wuja, który spieszy się, by skończyć
żniwa, sprzedać zboże, a potem uciekać na zachód, do swego drugiego majątku pod
Rzeszów. Wysyła przodem wozy z towarem i część służby, sam ma następnego dnia
rankiem razem z Wandzią wyjechać pociągiem, ale niestety, nie udaje mu się,
bowiem do wsi wpada konny zwiad Kozaków-bolszewików.
Wuj
jest w największym niebezpieczeństwie, bo – jako pamieszczykowi (dziedzicowi) -
grozi mu śmierć z rąk Czerwonych, na szczęście Wandzia okazuje się tak
rezolutna, że wiele razy ratuje życie wuja. Z bolszewikami współpracują ściśle
Żydzi (żydokomuna to nie był żaden mit, jak dzisiaj chcą niektóre środowiska),
jest tam scena, kiedy do wsi przybywa komisarka Rosa Schwarz, która krwawo
rozprawia się z wrogami rewolucji. Obojętni, albo wręcz życzliwi, są wobec bolszewików także Rusini (dzisiaj
zwani Ukraińcami), których bolszewicy zostawiają w spokoju, wyżywając się tylko
na Polakach. Wandzia jest świadkiem zastrzelenia młodego Polaka we wsi.
Ostatecznie, dziewczynka ratuje się z rąk bolszewików, ale wuj zostaje odprowadzony
gdzieś na przesłuchanie i znika jej z oczu. Można się domyślać, że też został
zastrzelony wcześniej lub później.
Inaczej
układają się losy Janka, który jako skaut wstąpił do wojska i zajmował się
zakładaniem linii telegraficznych i telefonicznych. Przez pewien czas udało mu
się walczyć u boku oddziału ułanów.
Jest
to powieść z popularnego w XIX wieku i na początku XX wieku gatunku „dzieje
sieroty”. Odważna, pomysłowa i rezolutna Wandzia jest duchową siostrą takich
bohaterek literackich jak Pollyanna z powieści Eleanor H. Potter, Ania z
Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery, czy nad wiek dojrzałe dziewczęta z
powieści Kornela Makuszyńskiego („Panna z mokrą głową”, „Szaleństwa panny Ewy”),
których działalność jest zwykle zbawienna dla całego otoczenia. Ogólnie, tekst nie
zestarzał się, jest napisany sprawnie, czyta się to jak powieść przygodową,
akcja toczy się bardzo wartko, nie ma tam żadnych momentów nudy.
Jednocześnie
jest to powieść tendencyjna, a może raczej powieść z tezą, jakim to strasznym
wrogiem jest dla nas Związek Radziecki. Autorka pokazuje wojnę
polsko-bolszewicką oraz stereotypowych bolszewików w wersji dla młodzieży. Szkoda
tylko, że Helena Zakrzewska, skupiając się na losach dzielnej sieroty, nie
napomknęła, kto sprowadził na Polskę to nieszczęście w postaci bolszewickiej
nawały.
Nie
ma tam ani słowa o tym, że Józef Piłsudski był nie tylko socjalistą, ale także chorobliwym
rusofobem, że jego rodzony brat wraz z bratem Władymira Ilijcza Lenina brał
udział w zamachu na cara Aleksandra III, że potem był niemieckim agentem, że
jeszcze później kolaborował z bolszewikami przeciwko Białej Rosji i że nie
udzielił pomocy wojskowej carskim generałom walczącym z Czerwonymi. A mógł
udzielić. Jakby w Rosji wygrali Biali, to by na Polskę żadni bolszewicy w 1920
roku nie napadali. A jakby pan Piłsdudski nie poleciał ze swoim wojskiem na
wschód w 1919 roku, by ratować tyłki Rusinom w czasie wyprawy kijowskiej, to by
potem bolszewicy nie musieli latać za nim aż do Warszawy.
Autorka
całkowicie pomija także kwestię bitwy warszawskiej, tzw. cudu nad Wisłą, kiedy to pan Piłsudski tajemniczo
zniknął z pola widzenia, zaś bitwą kierował generał Tadeusz Rozwadowski.
Piłsudski pojawił się już po zwycięstwie, zaś Rozwadowskiego kazał potem
posadzić do więzienia, a ostatecznie otruć. Przecież to nie było tak, że bolszewicy
napadli na nas tak sobie, bez przyczyny. Oni napadli na nas w efekcie błędnej,
a nawet wręcz szkodliwej dla Polski polityki pana Piłsudskiego, któremu do dziś
niektórzy stawiają pomniki, czego w ogóle pojąć nie mogę.
No,
niestety, naświetlenia tego tła historycznego nie znajdziemy ani w tej powieści,
ani też w jakimkolwiek posłowiu czy też przedsłowiu, bo tego po prostu tutaj
zabrakło. To, co napisałam o panu Piłsudskim, jest mi wiadome z różnych
opracowań historycznych oraz paru książek braci Mackiewiczów, zwłaszcza Józefa
Mackiewicza. Tak więc, lepiej czytać Mackiewicza, zwłaszcza „Lewą marsz”, niż
czytadałko dla panienek o tym, jak dzielna Wandzia bolszewikom uciekła, a
młodzi ułani umierali do taktu piosenki „Rozkwiatały pąki białych róż”. Bo cóż
ci ułani osiągnęli? Tylko białe róże na grobie, nic więcej.
Posłuchajcie sobie piosenki, którą kiedyś śpiewano idącym na śmierć ułanom:
A
to piosnka o tym, jak Żydzi wojowali u boku bolszewików, podobno oryginalna, z
epoki, tylko wykonanie współczesne:
Zakrzewska
Helena, „Białe róże”, wyd. Łuk, Białystok 1990
Wzruszająca piękna książka.
OdpowiedzUsuńHanna Kielich-Rainka
red. Fenomen POLSKA