Nocą z 6 na 7 grudnia
1943 r. na zawsze zniknęły z powierzchni ziemi trzy sąsiadujące ze sobą polskie
wsie na Wołyniu: Okopy, Budki Borowskie i Dołhań w powiecie sarnenskim.
Wszystkie domy w tych miejscowościach najpierw zostały obrabowane, a potem
podpalone. W okrutny sposób zamordowano około 60 mieszkańców tych wsi, w tym
kobiety, starców i dzieci, a także uprowadzono i zamęczono tamtejszego
proboszcza księdza Ludwika Wrodarczyka. Dokonali tego sąsiedzi z pobliskich
wiosek, Ukraińcy, kobiety i mężczyźni, zwolennicy ideologii Stepana Bandery,
członkowie UPA, którzy dokonali czystki etnicznej, by usunąć z Wołynia
znienawidzonych Polaków.
O tych wydarzeniach opowiada
wzruszająca książka Barbary Iskry-Kozińskiej „Czerwone niebo nad Wołyniem” dedykowana
Polakom pomordowanym przez Ukraińców na Wołyniu. Jest to powieść biograficzna
osnuta na motywach historii rodziny autorki, której przodkowie od
najdawniejszych czasów mieszkali na Wołyniu we wsi Okopy. Wokół żyli sami
Ukraińcy. Najbliższym miastem było Rokitno odległe o około 20 kilometrów. Jedyna
droga do Rokitna prowadziła przez ukraińską wieś Karpiłówka, przez którą już
przed wojną Polacy przejeżdżali z lękiem i duszą na ramieniu. Wcześniej obie
narodowości żyły zgodnie, ale kiedy w latach 30. zaczął podnosić głowę
ukraiński nacjonalizm, żaden Polak nie mógł być bezpieczny podczas pobytu w
ukraińskiej wsi. Wszystkie spotkania i zabawy kończyły się bójką. Ukraińska
nienawiść narastała stopniowo, aż do tragicznego końca, kiedy ze wsi Okopy nie
pozostał kamień na kamieniu, a jej mieszkańcy albo zostali pomordowani przez
banderowców, albo uciekli z Wołynia na zawsze, tak jak chcieli Ukraińcy.
Głównymi bohaterami
powieści są Michalina i Wincenty Kozińscy (dziadkowie autorki) oraz ich
potomstwo: córka Helenka i trzech synów, czyli Franciszek, Dominik i Zdzisław. Kozińscy
mieli pochodzenie szlacheckie, ale w okresie międzywojennym, kiedy toczy się ta
opowieść, utrzymywali się wyłącznie z pracy własnych rąk. Mieli duże, dobrze
utrzymane gospodarstwo rolne i sad, hodowali także rasowe konie i bydło. Dobrze
im się powodziło, stać ich było na wysyłanie dzieci do szkół w mieście.
Najstarsza Helenka ukończyła prywatne gimnazjum w Rokitnie, zaś dwaj synowie –
tamtejszą średnią szkołę wojskową.
Autorka „Czerwonego
nieba nad Wołyniem” jest córką najmłodszego syna, czyli Zdzisława Kozińskiego.
W powieści odmalowała losy swych przodków na tle szerszej panoramy całej wsi, a
nawet parafii. Mamy więc tu historię kuzyna Kacpra Kozińskiego, który ożenił
się z Ukrainką z Karpiłówki, jest opowieść o zaprzyjaźnionym z rodziną
Kozińskich księdzu Ludwiku Wrodarczyku, o dzielnej nauczycielce Felicji
Miasojad, a także o partyzantach polskich i radzieckich. Kozińska opisała ze
szczegółami życie codzienne mieszkańców Kresów w okresie międzywojennym,
przedstawiła ich całoroczne święta, zwyczaje i obrzędy (m. in. Boże Narodzenie,
Dożynki, Noc Świętojańska, sianokosy, rytuały weselne polskie i ukraińskie).
Udało się jej niezwykle plastycznie odtworzyć rytm życia Polaków na Wołyniu
oraz malownicze wołyńskie krajobrazy, kolory, zapachy i smaki. Dzięki tej
książce po raz pierwszy naprawdę „poczułam” Wołyń z jego malowniczymi pejzażami
i interesującymi, „charakternymi” mieszkańcami.
Kresowa idylla Polaków
skończyła się w 1930 r. Przyszła wojna i pierwsza okupacja sowiecka, kiedy
Kozińscy żyli cały czas w strachu, że w każdej chwili może po nich przyjść NKWD
i wywieźć w nieznane. Potem nadeszła
okupacja niemiecka. III Rzesza popierała nacjonalistyczne dążenia Ukrainców,
którym śniła się „samostijna” Ukraina. Omamieni przez hasła Stepana Bandery
Rusini, mawiali wtedy, że „samostijna Ukraina będzie wtedy, kiedy oni będą po
kolana brodzić we krwi Polaków (w książce cytowane jest popularne hasło UPA: „bude
todi Ukraina, jak popłynie laćka krow po kolina”).
Mieszkańcy trzech
polskich wsi wiedzieli dobrze, że nikt ich przed Ukraińcami nie obroni. Na
Wołyniu byli wprawdzie polscy partyzanci, m. in. 27. Wołyńska Brygada AK a
także zgrupowanie partyzanckie „Jeszcze Polska nie zginęła” Roberta Satanowskiego,
jednak te oddziały operowały daleko za Rokitnem. Polacy z Okopów mogli więc
liczyć wyłącznie na siebie. Trochę wsparcia mogła im ewentualnie udzielić kryjąca
się po lasach sowiecka partyzantka.
Kiedy na Wołyniu
zaczęły się „czerwone noce”, to znaczy kiedy na nocnym niebie widać były łuny
płonących polskich wiosek, podpalonych przez Ukraińców i zewsząd dochodziły
słuchy o mordach banderowców oraz o tym że prawosławni popi święcą siekiery i
inne narzędzia zbrodni, Polacy zaczęli wystawiać wokół wsi straże. Jednak i na Okopy przyszła zagłada. Nocą z 6 na 7 grudnia 1943
r. wioska została zaatakowana przez oddział uzbrojonych banderowców. Podeszli
tak cicho, iż nawet czujki nie zauważyły. Dostrzegł ich jeden z wiejskich
chłopaków i podniósł alarm. Mieszkańcy błyskawicznie załadowali na konne wozy
przygotowane wcześniej zapasy jedzenia i uciekli do lasu. Dzięki temu większość
z nich uszła z życiem. W kościele w Okopach został miejscowy proboszcz, ksiądz
Wrodarczyk, który zamierzał bronić
Najświętszego Sakramentu przed zbezczeszczeniem przed banderowców. Modlił się
przed ołtarzem, kiedy mordercy przyszli po niego. Zginął męczeńską śmiercią, porwany przez banderowców i
zamęczony w jednej z pobliskich wsi ukraińskich. Jest to podobno jedyny znany
przypadek uprowadzenia ŻYWEGO Polaka z miejsca zbrodni w celu dalszego męczenia
go i torturowania. Być może chodziło o to, że Ludwik Wrodarczyk był kapłanem
rzymsko-katolickim? Może przygotowano dla niego bardziej wyrafinowane
tortury niż dla świeckich? Nie wiadomo, jakie były pobudki bandytów.
W powieści jest mowa o
tym, że ksiądz Wrodarczyk był przed śmiercią torturowany we wsi Kisorycze, dokąd
Ukraińcy poprowadzili go z powrozem na szyi, potem został zarąbany siekierą, w
końcu wyjęto mu z piersi serce. Inna wersja mówi o tym, że 6 grudnia 1943 r.
kapłan został przepiłowany żywcem przez ukraińskie kobiety we wsi Moczulanka, a
jeszcze inna – że Ukrainki zabiły go w lesie niedaleko Karpiłówki, (tej wersji
towarzyszy szereg przerażających szczegółów, wieśniaczki wcześniej torturowały
go, rozebrały do naga, włożyły mu na głowę koronę uplecioną z drutu kolczastego,
a następnie ukrzyżowały do góry nogami na dębie). Ksiądz Wrodarczyk jest
obecnie patronem gimnazjum w Radzionkowie na Śląsku, skąd pochodził. Od
niedawna toczy się jego proces beatyfikacyjny. Został też uhonorowany
pośmiertnie orderem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za ratowanie Żydów
podczas okupacji hitlerowskiej. Order za ratowanie Żydów otrzymała również
zamordowana przez banderowców latem 1943 r. nauczycielka Felicja Miasojada z
Okopów, która uratowała dwóch Żydów po likwidacji getta w Rokitnie.
Barbara Kozińska pisze,
że tej samej nocy banderowcy spalili trzy sąsiadujące ze sobą polskie wsie na
Wołyniu, to jest Okopy, Budki Borowskie i Dołhań. Zamordowali wówczas około 60
osób. Ich ciała posiekana na kawałki, znaleziono następnego dnia i pochowano we
wspólnej mogile: „Nie chciano pozostawić ciał na pastwę losu, wiedząc, że w
pobliżu kręcą się wilki. Ziemia była zmarznięta, więc zaczęto szukać dołów po
kartoflach, kopcach. Znaleziono taki dół w pobliżu, za szkolnym boiskiem.
Partyzanci rozkopali i wyczyścili dół ze śniegu, po czym zaczęli umieszczać tam
ciała. Układano je jedne obok drugich. Ludziom same łzy cisnęły się do oczu.
Stary Jarosz płakał; szlochał i wycierał od czasu do czasu nos w chustkę.
Pomordowane małe dzieci układano obok matek – niemowlęta z odrąbanymi główkami,
których ciałek nie można było skompletować, odnaleźć w tym padole ludzkiej krwi.”
Reszta Polaków z trzech
wsi uratowała się dzięki ucieczce do lasu, gdzie przetrwała zimę, wiosnę i lato
1944 r. w szałasach i ziemiankach. Od ukraińskiego zagrożenia ostatecznie wybawiło
ich dopiero przejście frontu i nastanie władzy radzieckiej, przed którą banderowcy
uciekli w Bieszczady. Polacy z Okopów nie mieli dokąd wracać. Ich domy zostały
spalone, a poza tym Sowieci zaplanowali przesiedlenie ich na Ziemie Odzyskane. Kozińscy
powędrowali najpierw do Rokitna, a potem wyjechali „do Polski”, aż pod
niemiecką granicę. Po Okopach nie ma już śladu. Tam, gdzie od czasów Bolesława
Chrobrego mieszkali Polacy, dzisiaj są pola. Spełniło się marzenie Ukraińców o
samostijnej Ukrainie.
Niezwykle zajmująca
książka Barbary Kozińskiej stała się dla mnie inspiracją do dalszych poszukiwań
związanych z Wołyniem. W sieci znalazłam nie tylko dokładny plan Okopów, ale
także spis ostatnich mieszkańców, jak również dodatkowe informacje na temat
nieznanego szerszemu ogółowi chrześcijańskiego męczennika, księdza Ludwika
Wrodarczyka.
Kozińska
Iskra Barbara, „Czerwone niebo nad Wołyniem”, wyd. Bellona, Warszawa 2012
A poza tym, warto
zajrzeć tutaj:
Bronisław
Janik, „Niezwykły świadek wiary na Wołyniu 1939-1943, ks. Ludwik Wrodarczyk
OMI, Poznań 1993
Muszę koniecznie przeczytać, bo czytałem kontynuację pt. "Maria". Teraz wypadałoby wrócić do pierwszego tomu :)
OdpowiedzUsuńWiem, że czytałeś, bo wczoraj sprawdzałam u Ciebie. Ja teraz muszę zapolować na ten tom drugi. A może sobie kupię całość? To bardzo wartościowa książka, warto ją mieć w domu. Ten pierwszy tom wypożyczyłam z mojej biblioteki.
UsuńWarto przeczytać całość, mnie poleciła pani bibliotekarka za co jestem jej bardzo wdzięczna. Szukam i innych podobnych lektur bo temat mnie zainteresował bardzo.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, jestem już nastawiona, by przeczytać całość. Podobnych lektur nie ma za wiele. Jest sporo opracowań historycznych, ale powieści na te tematy jest zaledwie kilka, do głowy mi przychodzi jedynie twórczość Srokowskiego i Łysiaka.
UsuńWczoraj właśnie oglądałam na youtube film o rzezi Polaków w Podkamieniu. Polacy schronili się w tamtejszym klasztorze, podstępnie wywabieni mordowani byli na łące, a pobliska rzeka stała się czerwona od ich krwi.
OdpowiedzUsuńJak widać w tamtych czasach nie tylko "Czerwone niebo" było na wschodzie.
Jeśli nie oglądałaś polecam: https://www.youtube.com/watch?v=XTu7TO5_as8
Mogę umieścić na blogu kresowym?
A wiesz, że o rzezi w Podkamieniu nie wiedziałam! Chętnie obejrzę. Dzięki za linka!
UsuńOczywiście, że możesz umieścić :)))
Obejrzałam! Straszne!!!
Usuń