Translate

wtorek, 17 lipca 2018

Henryk Sienkiewicz, „Rodzina Połanieckich”, czyli o łajdactwach męskich i żeńskich



Z ogromnym wysiłkiem udało mi się w końcu przeczytać w całości i do końca „Rodzinę Połanieckich”. Wymęczyła mnie ta lektura troszeczkę. Ale było warto! Cóż, nie spodziewałam się czegoś takiego po zacnym Henryku…



Powieści Sienkiewicza znam i kocham od dziecka. Wychowałam się na „Trylogii” i „Krzyżakach”, a „W pustyni i w puszczy” czytałam chyba kilkaset razy, w wieku szkolnym kółko wracałam do tej książki. Ale powieści współczesne? Te tam „Płoszowskie-Połanieckie”? A w życiu! Dawno temu uznałam, że to się czytać nie da i że to jest całkiem inny Sienkiewicz niż ten, którego kocham za teksty historyczne. Nie przeczytałam powieści współczesnych nawet na studiach polonistycznych, choć były na liście lektur. Widziałam kilka razy serial „Rodzina Połanieckich” i uznałam, że to mi wystarczy na egzamin. Jakoś się wybronię!
 
No i tak sobie żyłam z tą nieznajomością „Rodziny Połanieckich” i dobrze mi z tym było. Jakoś tak w 2012 roku (jak wynika z moich zapisków) zabrałam się za to, umieściłam nawet wtedy jakiś zapis na blogu, który wtedy prowadziłam. Pisałam wtedy tak:

„Nigdy nie rozumiałam, jak ktoś może zasnąć przy czytaniu powieści. A mnie się właśnie wczoraj zdarzył taki niebezpieczny wypadek przy czytaniu „Rodziny Połanieckich”. Na szczęście, leżałam na własnej kanapie, pod własnym kocykiem, a nawet dwoma i w żaden sposób nie zagroziło to mojemu życiu lub zdrowiu.
Mimo to, fakt jest faktem – pan Henryk swą powieścią współczesną uśpił mnie totalnie i na amen. Było to mniej więcej w okolicach dwusetnej strony to było. Serio, 200 stron przeczytałam uczciwie. Potem się przebudziłam i dzielnie parłam dalej, ale nadal co parę stron wyłączała mi się świadomość. W końcu zajrzałam na koniec, sprawdziłam, że Marynia urodziła dziecko, wróciła do Krzemienia, a Stach mimo zdrady kocha ją nadal i w ogóle jest happy end.
No, nie powinien Sienkiewicz chyba pisać powieści współczesnych. Stanowczo nie powinien. Moje boje z „Rodziną Połanieckich” trwają już dość długo, bo to była moja lektura obowiązkowa z pozytywizmu na studiach i wtedy nawet nie próbowałam jej czytać, polegając na swojej pamięci i wielokrotnym oglądaniu pana Stacha i Maryni w wydaniu serialowym.”

To było sześć lat temu. Czy coś się zmieniło od tamtej pory? Książka Sienkiewicza pewnie się nie zmieniła, za to ja uległam zmianie, to jest zestarzałam się czy też spierniczałam. I jako stara pudernica (facet to byłby stary piernik), będąc już pod sześćdziesiątkę, dojrzałam do tego, by czytać powieści współczesne Sienkiewicza. Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem powrotu do „Rodziny Połanieckich” i jak z nieba spadła mi ta książka, to jest znalazłam ją w koszu z makulaturą w mojej bibliotece. Nowiutki, nie czytany jeszcze egzemplarz z 1987 roku. Złapałam go zaraz i wzięłam do domu.

Ległam na swojej otomanie, zaczęłam czytać i oto stał się cud! Popłynęłam! Uwiódł mnie otwierający powieść piękny opis letniej nocy na wsi, kiedy pan Stach zawitał do Krzemienia, spodobał mi się piękny, precyzyjny język i wyraziste postaci bohaterów. Około dwusetnej strony miałam znowu kryzys, prawie zasnęłam jak sześć lat temu, ale jakoś ominęłam te rafy i płynęłam dalej. Przebrnęłam przez usypiające opisy świętej Maryni, Madonny tej powieści, i jeszcze bardziej świętej Litki, która spełnia tam funkcję anioła patronującego z niebios związkowi Połanieckich. W nagrodę za to drugi tom zrobił się naprawdę ciekawy, a już miłosna afera Zawiłowskiego z panną Linetą Castelli tak mnie pochłonęła, że zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy. Wiem, że postać Linety i jej ciotki to karykatura, owoc zemsty autora na pewnej pannie (Maria Romanowska), która wyszła za niego za mąż i uciekła zaraz po ślubie. Być może przestraszyła się seksu z podstarzałym pisarzem? On miał wtedy pod pięćdziesiątkę, ona niespełna dwadzieścia lat, czy coś koło tego. Można ją zrozumieć! No więc, panna Lineta to obraz Marii Romanowskiej, zaś jej ciotka Broniszowa to podobno wypisz-wymaluj przybrana matka jednej z żon Henryka Sienkiewicza. Jest to kapitalna postać, jakby żywcem wzięta z jakiejś komedii Aleksandra Fredry.   

W trakcie lektury nie mogłam z początku powstrzymać się od porównywania powieści Bolesława Prusa („Lalka” i „Emancypantki”) z „Rodziną Połanieckich”. Mruczałam sobie, że po co ten Sienkiewicz wystartował nie w swojej konkurencji i że było się trzymać powieści historycznej! Wyszukiwałam też podobieństwa i aluzje do twórczości Prusa. Początkowo miałam wrażenie, że Prus lepszy. Ale potem doszłam do wniosku, że to nie są jednak takie same konkurencje, że Stach Połaniecki i Stach Wokulski to są dwa zupełnie inne Stachy. Nie ma co tego porównywać! Bo Sienkiewicz nie pisał przecież powieści „z Warszawą w tle”, tylko opowieść o łajdactwach męskich i żeńskich. Ulało mu się nieco żółci, ale opisał, co wiedział. Znakomicie pokazał anatomię (psychologię?) męskiej i żeńskiej zdrady, przedstawił galerię oszustów matrymonialnych (np. tacy Maszkowie - on się z nią ożenił dla pieniędzy, ona wyszła za niego za mąż dla pieniędzy, po ślubie oboje byli rozczarowani), pokazał, jak człowiek o świetlanych ideałach, prawie romantyczny kochanek, zamienia się w zakłamanego filistra i niewiernego męża. W tej powieści jest kilka pozytywnych postaci, ale reszta? Strach się bać!

Dałabym tę książkę do poczytania każdej zakochanej pannie młodej przed ślubem – jako przestrogę, co może się stać po pewnym czasie z zakochanym w niej mężczyzną, i jak szybko zacznie się rozglądać za innymi. Nie jestem już młodą naiwną panną, ale mnie także – jako osobie chorobliwie sentymentalnej i wychowanej na powieściach Jane Austen - przydały się te wszystkie obserwacje i kubeł zimnej wody wylany na głowę przez pana Henryka. To była naprawdę bardzo pouczająca lektura!

Jak to miło, że są jeszcze książki niby znane, a jednak nieznane. I że mogą mnie one jeszcze zaskoczyć!

Szkoda tylko, że ten mój znaleziony egzemplarz tej powieści rozpadł się zupełnie podczas lektury. W latach 80. był taki klej do książek, że po tym, jak jedna osoba coś przeczytała – następowała totalna dekonstrukcja danego egzemplarza. Czyli – mam go jeszcze, ale cały jest w strzępach, każda kartka lata osobno. Tylko okładka mi się podoba, jest taka trochę rokokowa, a jednocześnie mroczna. Sienkiewicz zresztą tak to ustawił, że kochankom zostawił sferę nocy. W nocy łatwiej ukryć te różne łotrostwa?

W każdym razie – dawno nie miałam tak wielkiej satysfakcji czytelniczej. Choć to przecież taka gorzka opowieść!

Sienkiewicz Henryk, „Rodzina Połanieckich”, PIW, Warszawa 1987



7 komentarzy:

  1. A ja miałam wielką satysfakcję czytelniczą czytając Pani post! :)
    Cieszę się, że odkryłam tego bloga. Miło się czyta tak piękną polszczyznę przeplataną humorem .
    Dziękuję!
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło! Dziękuję za tak uprzejme słowa!
      Pozdrawiam i zapraszam na kolejne wizyty!

      Usuń
  2. Jak ją czytałam to satysfakcji czytelniczej też nie miałam. Wie Pani, coraz bardziej intryguje mnie ta Pani otomana. Czy mogłaby Pani zrobić post na jej temat. ZE ZDJĘCIAMI!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tam, otomana :)
      To zwykła wersalka, ale tak ją nazywam!
      Może kiedyś ją pokażę? Jako miejsce moich czytelniczych wzruszeń? :)))
      Czasem czytam też w fotelu, ale to rzadziej.

      Usuń
    2. Ale zaraz? Satysfakcja czytelnicza?
      No właśnie, ja ją miałam tym razem przy lekturze, ale dopiero pod koniec. Bardzo ciekawa sprawa z tą Linetą Castelli! Warto by sprawdzić w książce Barbary Wachowicz, jak to bylo z tymi Mariami w życiu Sienkiewicza. Kiedyś czytałam, ale tak dawno, że nie pomnę.

      Usuń
  3. Lubie tę książkę i film nakręcony na jej podstawie. Mają taki szczególny klimat. Szkoda tylko, że Sienkiewicz musiał przejść przez przykrości drugiego małżeństwa, żeby to napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też żal Sienkiewicza! Ale przerobił te swoje kłopoty na literaturę. Nie każdy tak potrafi.
      Panna Lineta Castelli i jej ciotka Broniszowa to kapitalne postaci komediowe.

      Usuń