Co
za książka! Z gatunku tych, co to potrafią przeorać mózg czytelnikowi. Tych
obrazów, jakie zobaczyłam (wyobraziłam sobie?) w trakcie lektury tych
wspomnień, to nie da się „odzobaczyć”! Na zawsze pozostaną w mojej pamięci! O
losach polskiej V Dywizji Syberyjskiej wiemy naprawdę mało, a były to losy
niezwykłe.
Autor
tej książki, Stanisław Bohdanowicz, urodził się w 1900 roku w Łunińcu (dzisiaj –
miasto w Obwodzie Brzeskim na Białorusi) na Polesiu. Jego ojciec pracował na
kolei jako maszynista, a w czasie rewolucji 1905 roku angażował się też w
działalność rewolucyjną, za co został skazany na półtora roku więzienia.
Siedział za kratami w Brześciu i w Pińsku, po odbyciu kary zwolniono go z
pracy i zesłano z rodziną na osiedlenie w głąb Rosji. Cała rodzina pojechała z
nim razem. Osiedli w Troicku w Obwodzie Czelabińskim (Rosja, miasto na Uralu),
gdzie ojciec dostał pracę przy budowie kolei żelaznej w guberni orenburskiej. Stanisław
chodził tam do gimnazjum, którego jednak nie skończył, bo tuż przed maturą, w
1918 roku, zgłosił się na ochotnika do polskiego wojska, które właśnie formowało się w
Rosji.
W
1918 roku w Omsku na Syberii powstał Polski Komitet Wojenny zajmujący się
werbunkiem ochotników z Polaków mieszkających wtedy na Syberii. A było ich
wielu, należeli do nich Polacy zesłani przez cara na osiedlenie w tamtych
stronach, ale także tacy, którzy wyjechali na Sybir za chlebem, w poszukiwaniu
pracy lub miejsca do życia (także dobrowolni polscy osadnicy). Wśród Polaków na
Syberii znaleźli się też jeńcy z armii austriackiej lub niemieckiej. Polski Komitet
Wojenny zorganizowal szkołę oficerską i podoficerską. Miał swoje delegatury w
Omsku, Nowonikołajewsku (Nowosybirsk dzisiaj), Tomsku i Irkucku. Całością kierował major Walerian
Czuma z II Brygady Legionów Polskich. W końcu utworzono z tych Polaków V Dywizję Strzelców
Polskich, na czele której stanął pułkownik Kazimierz Rumsza. Liczyła ona około 12
tysięcy żołnierzy.
Tak
wyglądali ci wojacy w 1919 roku:
Ich
zadaniem była walka z bolszewikami, a także wspieranie „białej” armii admirała
Aleksandra Kołczaka i Korpusu Czechosłowackiego. Polscy żołnierze mieli
ochraniać trasę Kolei Transsyberyjskiej na odcinku od Nowonikołajewska poprzez
Aczyńsk, Krasnojarsk do stacji Klukwiennaja (około 1000 kilometrów). Dywizja
dysponowała czterema pociągami pancernymi, które nosiły nazwy „Kraków”, „Warszawa”,
„Poznań”, „Poznań II” i jeszcze kilkoma uzbrojonymi statkami, które pływały po
rzece Ob. Niestety, wraz z przegraną wojsk admirała Kołczaka, przegrali także
polscy żołnierze z Syberii, którzy w większości dostali się do bolszewickiej niewoli. Tylko
część z nich przedostała się na wschód, aż do Harbinu w Chinach. Dalszy los
żołnierzy wziętych do niewoli przez bolszewików był marny: obozy
koncentracyjne, głód, chłód, choroby, masowe wymieranie. Nie wszyscy dotrwali do
szczęśliwego końca, jakim była wymiana jeńców między Polską a Związkiem
Radzieckim w 1921 roku.
Stanisław
Bohdanowicz trafił do wojska jako młody, niewinny chłopiec. Odprowadzał go tam
ojciec, przestrzegając po drodze przed pijaństwem, hulankmi i towarzystwem
upadłych kobiet. Jednak zaraz na początku koledzy uświadomili go jak wygląda
prawdziwe życie w armii, gdzie były hulanki, swawole i roiło się od chętnych
dziewczyn, chcących umilić życie żołnierzom. Służył w oddziale łączności. Był dobrze
ubrany i wyekwipowany. Najlepszy okres służby wojskowej przeżył w Nowonikołajewsku. W tamtym okresie nasi żołnierze ogarnięci
patriotycznymi uczuciami, starali się akcentować na mundurach elementy
świadczące o polskości:
„Umundurowanie
i uzbrojenie było rozmaite, żołnierze zresztą mało się różnili od
kołczakowskich, chyba byli lepiej odżywieni, czyściejsi, no i mieli orzełki na
wysokich papachach z koźlej skóry. Lecz nie bardzo było je widać, bo ginęły
wśród kudłów. Za to amarantu było tak dużo, że zabrakło go już w sklepach.
Każdy naszywał według własnego gustu naszywki, wypustki, patki i lampasy.
Widziałem takich elegantów, co nawet guziki u płaszcza mieli obszyte amarantem.
Wciąż śmiał się z tego Michajłowski, eksdowborczyk i ekskomisarz bolszewicki: „Naszywajcie,
naszywajcie – powiadał – tak było i u Dowbora, będziecie potem zrywać, też
miałem dużo naszytego amarantu, lecz go zdzierałem zębami i pazurami. Będzie i
wy to robić.” (s 35)
Później
rozpoczęła się ewakuacja polskiej dywizji na wschód, a jeszcze później, na
stacji Klukwiennaja – poddanie się bolszewikom. Wtedy rozpoczęła się niewola.
Relacja Bohdanowicza jest chyba jedną z pierwszych polskich opowieści o tym jak
wyglądały bolszewickie łagry, które wtedy właśnie się tworzyły. On sam zajmował
się tam głównie chowaniem zmarłych na tyfus (to są naprawdę przerażające sceny,
chciałabym o nich zapomnieć, a nie mogę), potem pracował w syberyjskiej tajdze
przy ścinaniu drzewa, wykonywał w ogóle wiele różnych prac, a najdziwniejszą z
nich było uczenie czytania i pisania serbskich jeńców, w ramach radzieckiej
walki z analfabetyzmem. Dręczyły go głód, chłód, choroby, robactwo i wszystkie
inne nieszczęścia, jakie tylko mogą dopaść więźnia. Szczęśliwie udało mu się
opuścić Związek Radziecki i wrócić do Polski w 1921 roku, a nawet połączyć z
rodziną, która także w międzyczasie wyjechała z Syberii.
Jest
to bardzo dobrze i obrazowo napisana relacja. Czyta się to znakomicie! Jak na
mój gust trochę w niej za wiele naturalistycznych, okropnych scen, ale takie
tam było właśnie życie i warunki bytowania. Autor spisywał swą opowieść po
latach, wykazując się niesamowitą pamięcią i dbałością o szczegóły. Może zrobił
sobie jakieś notatki zaraz po przyjeździe do Polski? Z ciekawostek: przez pewien czas
w okresie międzywojennym Stanisław Bohadanowicz pracował w Banku Spółek
Zarobkowych w mojej rodzinnej Bydgoszczy.
Ta
książka to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą poznać i zrozumieć
zawiłą historię stosunków polsko-rosyjskich i trudną polską drogę do wolności.
Bohdanowicz
Stanisław, „Ochotnik”, PWN „Karta”, Warszawa 2014
Źródło
zdjęcia: Wikipedia, File:5th Siberian Polish Division 1919.jpg
Podpisuję się po powyższym komentarzem do książki "Ochotnik". Stanisław Bohdanowicz II wojnę światową spędził w Zwierzyńcu na Lubelszczyźnie, gdzie włączył się w konspirację w ramach AK - ps. "Tama". Zmarł w styczniu 1946 na zawał serca. Pochowany jest w starej części miejscowego cmentarza. Cześć Jego Pamięci! Ewa Kuhn
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wyjaśnienia! Pozdrawiam!
UsuńNa opublikowanym powyżej zdjęciu - na pierwszym planie: z lewej dr Władysław Wróblewski - lekarz 5 Dywizji Syberyjskiej, późniejszy lekarz naczelny Ordynacji Zamoyskich w Zwierzyńcu, po prawej Stanisław Kuhn, oficer w 5 Dywizji Syberyjskiej - jego żona Zofia z Wróblewskich była też dywizyjnym lekarzem. Wszyscy opisani są w "Ochotniku". Wrócili do Polski w 1921 r. w ramach wymiany jeńców wojennych.
OdpowiedzUsuńDzięki za info!
Usuń