Co za historia! Co za historia! Nie
spodziewałam się, że ta niewielka książeczka w szarej obwolucie z portretem
starszej pani na okładce kryje w sobie takie skarby przeszłości! Jestem bardzo
pozytywnie zaskoczona. Zaczynam rok 2018 opisem wspaniałej lektury!
Kiedy niedawno pisałam swoją książkę o
duchach na kresach wschodnich i kompletowałam sobie bibliografię, gdzieś tam w
katalogu mojej biblioteki natrafiałam na kresowe wspomnienia Zofii Krauzowej.
Poprosiłam, by mi je przyniesiono z piwnicznego magazynu, gdzie zalegały
nieczytane przez nikogo od wielu lat. Wzięłam do domu, ale nie czytałam wtedy,
tylko przejrzałam pobieżnie i oddałam, bo żadnych motywów paranormalnych tam
nie znalazłam. Chyba nawet nie zaczęłam dobrze czytać? Jakoś tak mnie ta okładka chyba wtedy zraziła.
A jest przysłowie „nie sądź książki po okładce”!
Ostatnio będąc w bibliotece pedagogicznej, na
półce z książkami „do wzięcia” natrafiłam znowu na tę książkę. – Ach, wezmę sobie,
może teraz przeczytam porządnie? – pomyślałam sobie. No i teraz, siedząc z
konieczności w domu (lub leżąc czasami na otomanie), bo mam skręcone kolano i
nie mogę wychodzić na dwór, zabrałam się z nudów za czytanie tych wspomnień.
I od razu wpadłam w rytm wspaniałej,
panoramicznej i bardzo ciepłej opowieści autobiograficznej o życiu i rodzinie
osnutej na tle historii Polski i kresów wschodnich. Autorka Zofia Krauzowa (z
domu Głuska) urodziła się pod koniec XIX wieku w Kijowie w polskiej rodzinie od
pokoleń zamieszkałej na tzw. „dalekich” kresach. Rodzina jej matki miała
majątek ziemski gdzieś na Polesiu, w okolicy Mozyrza (dzisiaj Białoruś, obwód
homelski). Matka kształciła się muzycznie w Kijowie, bo to było najbliższe
wielkie miasto, do którego ciągnęli Polacy z okolicy, potem wyszła za mąż za
introligatora z Kijowa, także Polaka o szlacheckim pochodzeniu.
Zofia była najstarsza z rodzeństwa, miała
dwie młodsze siostry, jej ojciec zmarł młodo na gruźlicę, matka wyszła potem za
mąż i ponownie owdowiała. Zofia również wyszła młodo za mąż, za znanego jeszcze
z dzieciństwa spowinowaconego z nią młodego lekarza Leopolda Krauze, którego
rodzina pochodziła z Wołynia. Ślub brali już w czasie I wojny światowej. Potem była
rewolucja październikowa, wielokrotne zmiany władzy w Kijowie, później - kiedy
Kijów znalazł się w Związku Radzieckim – nastąpiła repatriacja „do Polski”, a
konkretnie do Warszawy. Jej mąż znalazł sobie pracę z mieszkaniem na kresach,
to jest w Krzemieńcu, więc się tam przeprowadzili. Potem ich domem było Grodno
i Kościan w Wielkopolsce. Po wybuchu II wojny światowej przenieśli się pod
Warszawę, a tuż przed powstaniem warszawskim zamieszkali w samej stolicy.
Autorka osnuła te wspomnienia w oparciu o
motyw rzeki. Pisze, że wszędzie, gdziekolwiek mieszkała, najpierw szukała
rzeki. Pisze więc o Dnieprze w Kijowie, Prypeci na Polesiu, Wiśle w Warszawie, Niemnie
w Grodnie, Ikwie w Krzemieńcu i Świdrze pod Warszawą; wspomina także rzeki
widziane w czasie podróży po Rosji, to jest Newę, Wołgę, Amu Darię i Kurę. Wraz
z autorką poznajemy nie tylko te rzeki, ale też miasta, w których mieszkała,
jak również jej szeroko rozgałęzioną rodzinę i licznych znajomych. Odwiedzamy
wraz z nią stare ziemiańskie siedziby na Polesiu, obserwujemy, jak spędzała
dzieciństwo w Kijowie i wakacje w leśniczówce wujka gdzieś w lasach pod
Chersoniem.
W pewnym sensie można zaliczyć wspomnienia
Zofii Krauze do nurtu kobiecej memuarystyki kresowej, jaka licznie obrodziła w
okresie międzywojennych. Można je postawić na jednej półce z takimi książkami jak
„Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej, „Burza od wschodu” Marii Dunin-Kozickiej, „Między
Bohem a Słuczą” Anny Pruszyńskiej czy „Na ostatniej placówce” Elżbiety
Dorożyńskiej. Krauzowa pochodziła przecież z podobnych okolic i podobnego
środowiska, jak wyżej wymienione autorki. Elżbieta Dorożyńska, zwana przez nią „Lila”,
była zresztą jedną z jej bliskich znajomych z Krzemieńca i bywała w jej domu,
by wspólnie muzykować.
Jest jednak pewna różnica pomiędzy tamtymi
wspomnieniami, a pamiętnikiem Krauzowej. Wszystkie wyżej wymienione panie
pisały w okresie międzywojennym. Mogły więc otwartym tekstem opowiadać o swoich
strasznych przeżyciach w okresie rewolucji październikowej w Rosji. Natomiast
Zofia Krauze zabrała się za snucie swych opowieści dopiero u kresu życia, w
czasach PRL-u. Pisała je w latach 1970., były najpierw drukowane w „Przekroju”
i w „Tygodniku Powszechnym”, później dopiero wyszły w postaci książkowej.
Oczywistą oczywistością jest to, że w tym okresie, kiedy działała cenzura, nie
można było o pewnych sprawach pisać jawnie. Można było więc nie pisać wcale,
albo pisać, ale językiem ezopowym, licząc na to, że cenzura to puści. Znając
tamtą epokę, powiem tak: cenzura puściła tu bardzo dużo, a przynajmniej tyle,
że czytelnik obyty w temacie domyśli się tragicznej reszty. Autorka przebywała
przecież w Kijowie w tym samym czasie, kiedy dzieje się akcja „Białej gwardii”
Michaiła Bułhakowa, a wiemy, jak bardzo dramatyczne były to wydarzenia. A potem
było jeszcze gorzej, a ona nadal tam mieszkała.
Krauzowa przeżyła na przykład podobną
sytuację jak Zofia Kossak-Szczucka w Starokonstantynowie. Chodzi o okres, kiedy
do Kijowa weszli bolszewicy. Jej mąż Leopold wyjechał wtedy do polskich
legionów, które się wówczas tworzyły, a ona wraz z dzieckiem zatrzymała się w
mieszkaniu matki i młodszych sióstr. Za komuny nie mogła wspomnieć w swej
książce o bolszewickim terrorze, ale napisała o strasznej biedzie tamtych lat, o
braku pieniędzy, opału i żywności, a także o tym, jak zarabiała na życie
śpiewaniem arii operowych ludowi ukraińskiemu. Była bowiem wykształconą
śpiewaczką i władze bolszewickie zmusiły ją do wędrownych występów na
ciężarówkach, gdzieś na mrozie i chłodzie. Pisze też o tym, jak później wraz z
wojskiem polskim, które wkroczyło do Kijowa wiosną 1920 roku przekradała się do
męża stacjonującego ze szpitalem wojskowym w Baranowiczach. Pisze o utracie
rodzinnych fotografii i obrazów, które pozostawiła w mieszkaniu kijowskim,
sądząc, że wkrótce tam powróci. A nie wróciła po nie już nigdy. Nie było takiej
okazji. To samo zrobiła jej matka, która sądziła, że wyjeżdża do Warszawy tylko
na trochę i zostawiła cały dobytek w Kijowie.
Myślę, że autorka tej książki napisała tyle,
ile mogła napisać w tamtych czasach. Resztę można sobie dośpiewać! Ciekawostką
jest, że opisała dwa przemówienia bolszewickie, Lenina i Trockiego, których
jakoby słuchała na żywo w Kijowie. A w przypisach czytamy, że nie mogła ich
wysłuchać, bo ani Lenin, ani Trocki w tym czasie w Kijowie nie byli. Cóż, może to
taka gra ze strony autorki? Tego już pewnie nie rozszyfrujemy…
W każdym razie, całość jest niezwykle barwna
i czyta się ją niczym powieść. Z opowieści przebija niezwykła osobowość
autorki, osoby ciepłej, rodzinnej i pozytywnie nastawionej do życia, mimo
licznych przeciwności losu.
Córką Zofii i Leopolda Krauzów była pisarka Halina
Micińska-Kenerowa, wieloletnia dyrektorka Liceum Sztuk Plastycznych w
Zakopanem. A jej córki, czyli wnuczki Zofii Krauzowej, to krytyk literacki Anna
Micińska i scenograf Urszula Kenar. Taka to interesująca rodzina.
Naprawdę, nie sądźcie książki po okładce!
Jeszcze chciałam dodać, że znalazłam opis tej
książki na „lubimy czytać”. Oto co napisał o niej profesor Władysław Serczyk,
specjalista od historii Ukrainy:
„Porwała mnie zwyczajna opowieść o dziejach
polskiej rodziny, rzucanej przez historię po wszystkich niemal zakątkach
Rzeczypospolitej;o matkach starających się uchronić swe dzieci przed
czyhającymi na nie niebezpieczeństwami i o cieple ogniska domowego, które, jak
znicz olimpijski, przenosi się z miejsca na miejsce i osłania, by nie zagasło.
Sprawy wielkie przeplatają się; ludzie rodzą się,dojrzewają, żenią,dają
początek nowemu pokoleniu, starzeją się i umierają; czas wolno przepływa, a
wspomnienia beztroskiego dzieciństwa, mimo przeżytych wojennych i rewolucyjnych
wstrząsów, są najsilniejsze, najbarwniejsze i najbardziej radosne. Wraca więc
do nich Autorka z wielkim rozrzewnieniem i ciepłem serdecznym. Czytamy
wspomnienia Krauzowej i być może zazdrościmy przeżytej przez nią pełni życia.
Nawet największe przeciwności losu i najniebezpieczniejsze przejścia nie
pozbawiły Autorki pogody ducha, dzięki czemu wspomnienia mają wydźwięk bardzo
optymistyczny.
Władysław A. Serczyk”
Władysław A. Serczyk”
Czyż nie jest to wspaniała rekomendacja?
Krauzowa Zofia, „Rzeki mojego życia”,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979
Zapisałam!
OdpowiedzUsuńNie znam książki, jak dobrze, że ją "wytropiłaś".
Kresy, wspomnienia, historia rodzinna + dobre pióro autorki to dla mnie prawdziwa literacka uczta.
Poszukam, gdy będę niebawem w mojej bibliotece.
Naklad byl 10 tysiecy, dosc duzy jak na PRL. Moze uda sie znalezc
UsuńSprawdziłam w internetowym katalogu mojej biblioteki - jest!
UsuńW magazynie... czyli pewnie nie była dawno czytana.
Paani ma MAGAZYN książek?! To ile ich pani ma?
Usuń:) Magazyn ma moja - jak pewnie większość - bibliotek.
UsuńTrafiają tam książki rzadziej czytane, starsze, mówiąc krótko jeszcze nie wycofane z księgozbioru, ale już mocno zapomniane.
W domu mam tylko biblioteczkę własną :)
Też zapisałam. Chyba perełka czytelnicza. Moja tematyka i mój czas. Miewam dość teraźniejszości. Następnych takich odkryć w nowym roku! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDobrze mówisz - naprawdę perełka! I jak sobie pomyślę, że tacy ludzie żyli jeszcze w czasach mojej młodości, a ja ich - jako młoda osoba - wcale nie zauważałam, to aż strach! Jaka młodość jest obojętna...
UsuńTeż Cię pozdrawiam w Nowym Roku!
Właśnie dotarła!Za grosiki :) Dzięki!!! Już nos wsadziłam w Powstanie Warszawskie :)
UsuńO! Szybka jesteś! W takim razie życzę Ci miłej lektury!
UsuńPowstanie Warszawskie jest też opisane w ksiażce, którą właśnie kończę - chodzi o "Trzy czwarte wspomnienia" tłumaczki Nadziei Druckiej. Kolejna znakomita książka. I tylko żal, że pisana za komuny, a nie później. Sama się cenzurowała. Jej brat zginął w Katyniu...
Obwod homelski i Mozyr sa na Bialorusi, a nie na Ukrainie (a i w stare czasy nie bylo ani tej, ani drugiej).
OdpowiedzUsuńMasz rację Nadiu! Dzięki za wskazanie pomyłki!
UsuńJa tylko zajrzałam do Wikipedii, spisałam sobie, gdzie ten Mozyrz leży.
Już poprawiam!
Poprawione!
UsuńZnaczy, sprawdziłam, że Mozyrz to obwód homelski, ale dalej to nie nie doczytałam, że to Białoruś :)))
Wpisałam Ukrainę.
Poszukam.
OdpowiedzUsuńPolecam!
UsuńJ+M+J
OdpowiedzUsuńWitam! 🌹
Dziękuję, za prezentację książki "Rzeki mojego życia" Zofia Krause.... Z poważaniem
Hilary Okulary 🌿🕊️
Chrzanów, 30 lipiec '22(sb)g.18