Translate

wtorek, 16 stycznia 2018

Emil Zola „Wszystko dla pań” (stylowy produkcyjniak o galerii handlowej z XIX wieku)




Jestem w szoku! Okazuje się, że Emil Zola wszystko przewidział! W tej powieści z końca XIX wieku jest wszystko to, co obserwujemy teraz w galeriach handlowych i supermarketach: promocje, wyprzedaże, reklama, kradzieże sklepowe, system sprzedaży i zatrudniania pracowników, mobbing i molestowanie seksualne w pracy, a także wycinanie drobnego handlu przez górującą nad nim konkurencję i doprowadzanie do ruiny konkurentów.  

Z powieścią „Wszystko dla pań” zetknęłam się po raz pierwszy jakoś tak w połowie lat 1980., kiedy to kupiła ją moja koleżanka ze studiów i się nią zachwycała. Pożyczyła mi z poleceniem przeczytania. Zaczęłam i utknęłam! Nie bardzo miałam ochotę czytać kolejną powieść Emila Zoli, bo byłam uprzedzona do tego pisarza. Wcześniej, na egzamin z literatury zachodnioeuropejskiej na drugim roku studiów, mieliśmy przeczytać jeden jego utwór. 

Wybierałam w bibliotece na chybił trafił. Padło na powieść „Lourdes” o słynnym sanktuarium francuskim. Jako dziecko chodziłam na religię i miałam wielką słabość do świętej Bernadety Soubirous. „Bernadka dziewczynka szła po drzewo w las, Anioł ją tam wiedzie, Bóg sam wybrał czas…”  - śpiewałam piękną pieśń kościelną pt. „Po górach, dolinach…” na majowych nabożeństwach. Błędnie sądziłam, że „Lourdes” to będzie książka o świętej Bernadecie i jej objawieniach maryjnych. A tu masz! Żadnej świętej tam nie było, tylko okropny i bardzo naturalistyczny opis przemysłu pielgrzymkowego w sanktuarium maryjnym, a także ostre ataki autora na religię, wiarę w Boga i kler katolicki. Zola jako zdeklarowany ateista chciał udowodnić, że żadnego Boga nie ma, a uzdrowienia, jakie rzekomo dokonują się w Lourdes to bzdura i oszustwo. Z tej książki najlepiej zapamiętałam opis sadzawki z cudowną wodą, w której pływają bandaże pokryte ropą, krwią i strupami. Brrr! Od tamtej pory nabrałam obrzydzenia do Zoli i całego naturalizmu. 

Powieści „Wszystko dla pań” nie mogłam także czytać w latach 1980. z innego powodu. To był okres zaraz po stanie wojennym, bieda w sklepach, nie było się w co ubrać, a kobiety w Polsce szyły sobie kreacje z pieluch tetrowych farbowanych na różne kolory, same dziergały na drutach swetry, a buty kupowały na kartki. Nie było bielizny (pamiętam ciepłe majtki do kolan, także robione na drutach!), rajstop, ani tkanin w sklepach, z których można by coś ładnego uszyć. Nędza ubraniowa na całej linii! I czytaj tu teraz, kobieto, powieść o domu towarowym wyposażonym we wszelkie dobra do ubrania dla kobiet. Szlag mnie trafił i odrzuciłam tę książkę. 

Ale niedawno znowu się z nią spotkałam. To znaczy znalazłam ją w koszu w bibliotece z książkami „do wzięcia”. Postanowiłam się z nią zmierzyć raz jeszcze. I co? A to, że teraz zaskoczyło! Przeczytałam ją do końca bardzo uważnie, choć była to momentami lektura dość męcząca i nużąca (opisy!). Ale ponieważ mam teraz wiele czasu na czytanie, bo noga (skręcone kolano) jeszcze się goi, więc przez parę popołudni i wieczorów leżałam sobie na mojej otomanie i brnęłam przez te koronki, szewioty, jedwabie, tafty, kretony, perkale i co tam jeszcze… W innym wypadku pewnie bym dawno porzuciła tę powieść. Ale zawzięłam się i dotarłam do końca!

Okazuje się, że po przeszło ćwierć wieku kapitalizmu przyszło do nas to, co Zola opisał w latach 80. XIX wieku. Głównym bohaterem tego utworu jest przestrzeń, czyli wielki dom towarowy w Paryżu, który nosi nazwę „Wszystko dla pań”. Został on opisany jako jedno wielkie, zamknięte uniwersum, w którym rozgrywają się losy bohaterów. Właścicielem tego ogromnego sklepu jest Oktaw Mouret, młody jeszcze wdowiec, który odziedziczył po żonie sklep odzieżowy i w ciągu kilku lat rozwinął go do niebywałych rozmiarów, niszcząc przy okazji wszystkie sklepy w okolicy. Mouret pragnie rozwinąć swój biznes, bazując na kobiecej próżności i chciwości. 

Pierwowzorami magazynu „Wszystko dla pań” miały być wielkie paryskie sklepy, które powstały pod koniec XIX wieku. Chodzi o sklep „Printemps Haussman”:



Pod uwagę brany jest też sklep „Bon Marche”:



W sklepie Oktawa Mouret zaczyna pracować młoda dziewczyna z prowincji imieniem Denise. Jest to sierota, która przybyła do Paryża z Normandii wraz z dwoma braćmi, którymi się opiekuje. Miała zamiar zatrzymać się u stryja, paryskiego sklepikarza, ale jego sklep właśnie upada, niszczony przez ekspansywnego konkurenta. Losy Denise, która ze zwykłej sprzedawczyni stała się z czasem kierowniczką działu ubranek dla dzieci, stanowią oś konstrukcyjną utworu. 

W tej powieści naturalizm Zoli jest do zniesienia. Zamiast brudu, smrodu, krwi i ropy, jak to było w „Lourdes” mamy tu opisy poszczególnych działów wielkiego domu towarowego, a także zgromadzonych tam towarów. Szokuje nagromadzona ilość szczegółów, biją po oczach kolory, w ucho wpadają dawno zapomniane nazwy materiałów odzieżowych, koronek i innego dobra. 

Zastanawiałam się, jaki to jest gatunek literacki. I najbliższy wydał mi się gatunek zwany produkcyjniakiem, który był popularny w okresie socrealizmu. Produkcyjniaki opisywały  zwykle życie jakiejś fabryki, istniejace tam problemy i pracujących robotników. Tak samo u Zoli. Opisany przezeń dom towarowy działa jak wielka fabryka, w której pracują tysiące robotników. Pracownicy spędzają tam całe swoje życie, w dzień na dole z klientami, w nocy – w swoich pokoikach na poddaszu. Mają też stołówkę i wszelkie inne udogodnienia socjalne. Dom towarowy działa trochę jak wielki falanster, o którym marzyli twórcy socjalizmu utopijnego. 

Podczas lektury uderzyły mnie niesamowite podobieństwa fabularne tej powieści do „Lalki” Bolesława Prusa. Jest przestrzeń sklepu, jest młody wdowiec, który odziedziczył sklep po żonie, jest paryski Rzecki (kolega Oktawa, który pilnuje porządku), są młodzi sprzedawcy flirtujący z klientkami przy kupnie rękawiczek niczym Mraczewski z Izabelą Łęcką, jest też niespełniona miłość Oktawa do niedostępnej kobiety… Wiele tych podobieństw zauważyłam! Powieść Zoli wyszła w 1883 roku, a „Lalka” Prusa w 1890 roku. Sprawa godna jest dogłębnej analizy, ale tu nie jest jej miejsce. Trzeba by sprawdzić, co piszą o tym literaturoznawcy. Prus miał też ciągotki do naturalizmu… 

„Wszystko dla pań” zostało trzy razy sfilmowane, ostatnio przez BBC (z tym, że akcję przeniesiono z Paryża do Anglii).
  


Zola Emil, „Wszystko dla pań”, tłumaczyła Zdana  Matuszewicz, PIW, Warszawa 1974, t.1, 2

Źródło ilustracji:
1.      Wikipedia, File:Printemps1900.jpg
2.      Wikipedia, File:Le Bon Marché à Paris (2).jpg


2 komentarze:

  1. Zainrygowana jestem tym podobienstwem do "Lalki". Ciekawa sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że coś o tym pisał Józef Bachórz we wstępie do wydania "Lalki" w BN. Ale nie pamiętam już co, bo czytałam ten wstęp baaaardzo dawno temu (wydanie z początku lat 1990.). Coś o wpływach Zoli na Prusa było tam na pewno. Muszę sprawdzić!

      Usuń