Przeczytałam
właśnie jeszcze jeden arcyciekawy pamiętnik polskiej damy obejmujący aż
kilkadziesiąt lat XX wieku. Nadzieja Drucka (naprawdę Nadzieja O’Brien de Lacy
księżniczka Drucka) to Rosjanka z arystokratycznej rodziny, która z miłości do
męża Polaka stała się stuprocentową Polką, nie zapominając jednak o swoich
rosyjskich korzeniach.
Urodziła
się w 1898 roku w Warszawie w rodzinie rosyjskiej, jako Nadieżda Sergiejewna
Drucka, córka Marii z Safonowiczów i Sergiusza księcia Druckiego. Jej ojciec był
carskim generałem i profesorem Wojskowej Akademii Prawnej. Ród Druckich
wywodził się podobno od kniazia Iwana Rurykowicza z XIV wieku. Rodzina Druckich
najpierw mieszkała w Warszawie, potem przenieśli się do Petersburga. W
dzieciństwie i młodości Nadzieja przeżyła ciężkie chwile z powodu wczesnej
śmierci matki i związanego z tym
sieroctwa, a potem długiego pobytu w Instytucie Smolnym (szkoła dla szlachetnie
urodzonych panien w Sankt Peterburgu), który wspomina jako prawdziwy koszmar.
Ponieważ panienki nie były wypuszczane samodzielnie na zewnątrz i nieustannie
pilnowane przez różne wychowawczynie nabawiła się tam klaustrofobii, która
męczyła ją przez całe życie. Źle wspomina też panujący tam rygor i dyscyplinę.
W Instytucie Smolnym mała Nadia na własne oczy widziała cara Mikołaja II, a
nawet raz – mimo zakazów – wymieniła z nim jakieś zdanie, poznała też panienki
z najlepszych rosyjskich rodzin arystokratycznych. Wielką jej przyjaciółką
spoza szkoły była też księżniczka Olga z rodu Boratyńskich.
Po
szkole Nadieżda podjęła studia medyczne, a po wybuchu I wojny światowej, jako
osiemnastolatka, zgłosila się na ochotnika jako sanitariuszka. Dostała
przydział do pociągu sanitarnego wożącego rannych żołnierzy z frontu. Komendantem
tego pociągu był młody przystojny Polak Maurycy O’Brien de Lacy (rodzina była irlandzkiego
pochodzenia i od pokoleń mieszkała na polskich Kresach). To była wielka miłość
od pierwszego wejrzenia i nic nie mogło jej przeszkodzić! Ani różnica narodowościowa,
ani różnica religijna! W wieku dziewiętnastu lat Nadieżda wyszła za Maurycego i
razem z nim wyjechała z Rosji ogarniętej rewolucją październikową. W ojczyźnie
rządzonej przez bolszewików pozostawiała ukochanego ojca oraz dwóch braci.
Po
ślubie Nadieżda musiała jakoś uporać się z tym, że jest żoną Polaka.
Jakoś określić się wewnętrznie. Postanowila nie być tylko „rosyjską emigrantką” w Polsce, ale od razu starała
się nauczyć języka polskiego i stać się Polką. I tak z Nadieżdy stała się
polską Nadzieją.
Młode
małżeństwo zamieszkało w rodzinnym majątku Maurycego, to jest w Augustówku koło
Grodna, gdzie Nadzieja spędziła z mężem cały okres dwudziestolecia międzywojennego.
Urodziła dwie córki i stała się wzorową panią domu, działała społecznie (była
wiceprzewodniczącą Koła Ziemianek), udzielała się na niwie towarzyskiej, jako
jedna z pierwszych w okolicy prowadziła też w swoim domu coś w rodzaju letniego
pensjonatu, gdzie przyjmowała gości, m. in. bywał u niej na wakacjach Witkacy
(okładkę tej książki zdobi właśnie portret autorki malowany przez Witkacego).
Szybko opanowała język polski na tyle, że zaczęla w nim pisać. Już w 1925 roku
wydała po polsku książkę „Zwycięstwo”, a wkrótce potem nawiązała przyjaźń z pisarką
Zofią Nałkowską, która wówczas mieszkała w Grodnie jako żona wojskowego (jej
mężem był wtedy generał Jan Jur-Gorzechowski). W Wikipedii piszą, że Nałkowska
wykorzystała tę przyjaźń literacko. Podobno Maurycy O’Brien de Lacy to prototyp
postaci podłego Zenona Ziembiewicza z „Granicy”. Któż to wie? Sama Nadzieja nic
o tym nie pisze. Wspomina jednak, że oboje, zarówno ona, jak i mąż prowadzili
bujne życie towarzyskie, że i owszem, miewali różne flirty, ale nigdy się nie
rozstawali i kochali do końca jak dwa gołąbki. Dożyli razem sześćdziesiątej
rocznicy ślubu!
Zagłada
polskiego świata kresowego przyszła, jak wiadomo, we wrześniu 1939 roku.
Nadzieja z córkami uciekała wtedy przed Niemcami na wschód i znalazła się w
majątku Spusza należącym do Sapiehów. Potem wraz z mężem przedostali się na
Litwę kowieńską, jeszcze później, po wejściu tam Sowietów, przeszli przez
zieloną granicę do Generalnej Guberni. W Warszawie przeżyli powstanie latem
1944 roku, potem był niemiecki obóz, jakieś tułanie się po ludziach i w końcu powrót
do zrujnowanej stolicy. Nadzieja podjęła wtedy pracę jako referentka w Biurze
Odbudowy Stolicy, dzięki czemu dostała przydział na mieszkanie. To było dwa i
pół pokoju. „Pół” dlatego, że nie było w nim jednej ściany, wyleciała podczas
walk powstańców z Niemcami.
A
później Nadzieja już tylko pisała i pisała, by zarobić na życie. Zajmowała się
głównie przekładami z języka rosyjskiego (tłumaczyła m. in. Iwana Gonczarowa,
Konstantina Paustowskiego i Olgę Forsz), tworzyła też jakieś książki dla
dzieci. Po wojnie ich posiadłość, czyli Augustówek, była już stracona na zawsze,
została bowiem dwanaście kilometrów od granicy, po radzieckiej stronie, dzisiaj
to jest na Białorusi… Maurycy zaczął pracować w jakimś przedsiębiorstwie
ogrodniczym i mało zarabiał, a ona utrzymała całą rodzinę z własnej pracy
literackiej, była też lektorem języka rosyjskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Po wojnie nawiązała też kontakt z jakimś swoim kuzynem, który po rewolucji
październikowej uciekł z Rosji, przedostał się na zachód Europy i miał własny zamek we Włoszech
oraz angielską żonę. Dzięki temu bogatemu kuzynowi razem z Maurycym podróżowali
na Zachód i zwiedzili trochę świata.
Nadzieja
Drucka pisała swoje wspomnienia w latach 1970. Po raz pierwszy wydano je w 1977
roku, czyli w epoce Gierka. Uprzedzam o tym, bo trzeba uzbroić się w pewną wyrozumiałość dla jej niektórych określeń i
sformułowań dotyczących epoki PRL. O pewnych rzeczach ze zrozumiałych względów
pisać nie mogła, np. o tym, że jej starszy brat Daniel zginął w Katyniu jako polski wojskowy. Dowiedziałam
się o tym z przypisu wydawcy, to jest LTW.
Ogólnie
– czyta się to doskonale. Połknęłam tę książkę dosłownie jednym tchem! Poza
tym, że ciekawa, jest także pięknie i stylowo wydana.
Ale…
Mam
pewną uwagę do wydawnictwa!
Drogie
LTW, a cóż to się stało, że zapomnieliście Państwo dać w tej książce
obrazki? Na końcu jest spis ilustracji, a samych ilustracji nie ma.
Przynajmniej w moim egzemplarzu! Pierwszy raz spotykam się z czymś takim w
przypadku tego bardzo zacnego, porządnego i zasłużonego wydawnictwa. Ktoś coś
przegapił, czy co?
Oto
ten spis nieistniejących ilustracji:
Znalazłam
jednak zdjęcie autorki z mężem i córką w Wikipedii. Tak wyglądali w latach
1920.:
Książkę
Nadziei Druckiej kupiłam dość dawno, przejrzałam, położyłam na półkę. A teraz
przyszła u mnie pora na czytanie domowych zapasów, bo sobie skręciłam nogę w
kolanie, tę moją lepszą nogę, na której
normalnie się opieram, chodząc na codzień o kuli (chodzę o kulach już prawie 14
lat i jakoś do tej pory dawałam sobie radę, ale jak mi się zepsuła lepsza noga,
to co robić? Leżing i czyting tylko :)))
Najpierw,
jeszcze w listopadzie, był lekki uraz, zlekceważyłam go i za wcześnie zdjęłam
opaskę elastyczną z kolana i nastąpił drugi uraz, o wiele gorszy. Mam
naciągnięte ścięgno z przodu i z boku kolana. Byłam u ortopedy, powiedział, że
to może jeszcze goić się jakieś trzy tygodnie. Ale nie ma opcji, że się nie
zagoi. Tym mnie pocieszył. Na razie więc czytam stare zapasy (bo nie mogę
chodzić do biblioteki) i moje życie kręci się wokół tego (bandaże, okłady,
opaska elastyczna, a mam sobie jeszcze kupić stabilizator na to kolano):
I
na koniec…
Lubię imię Nadzieja (Nadieżda) bo tak ma na
imię moja internetowa bardzo sympatyczna rosyjska padruga, czyli Nadia z Alabamy :))))
Nadiu,
z pozdrowieniami!
Drucka
Nadzieja, „Trzy czwarte… Wspomnienia”, wyd. LTW, Łomianki 2011
Źródło
zdjęcia: Wikipedia, File:Maurice obrien de lacy
and family.JPG
Jakże barwne koleje losu... Na dodatek z happy endem. Najwidoczniej "Nadzieja" jest nie tylko imieniem, ale i talizmanem:)
OdpowiedzUsuńMoże nie powinnam była zdradzać zakończenia? :)))
UsuńNadzieja - to imię faktycznie budzi nadzieję.
Rosjanie mają takie imiona jak Wiara - Nadzieja - Miłość (Wiera - Nadieżda - Lubow').
Pozdrawiam, droga padruga! Dziwne losy przynioslo wielu 20-te stulecie, najczesciej wbrew naszej woli. A i kobieta z takim imieniem nie moze miec to proste. Zreszta, zawsze mialam problem z tlumaczeniem mojego imieniu, bo po bialorusku tez pisaly mi Nadzieja :) Ciekawe podalas tresc ksiazki. Dziekuje bardzo i zycze szybkiego powrotu do normalnego stanubiednego kolanu.
OdpowiedzUsuńOj, padruga, padruga :)))
UsuńAle Ciebie to naprawdę daleko zawiało!
Masz dar do odkrywania ciekawych pamiętników!
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale znam okładkę z oferty Wyd. LTW.
Napisz do wydawnictwa maila, powiedz jaki kupiłaś egzemplarz, wadliwy...
Książkę, o której tak pięknie napisałaś będę mieć na uwadze, tym bardziej, że bohaterka trafia też do Spuszy Sapiehów, o której sporo czytałam w znakomitych wspomnieniach Eustachego Sapiehy "Tak było..."
Jak na razie to o tej książce pisała tylko Kaye. A jak ona pisała, to i ja mialam już kupiony swój egzemplarz, ale jakoś tak nie było okazji, by przeczytać.
UsuńTa Spusza mnie tez zainteresowała. Nie tylko Eustachy pisał o niej, także jego bratowa Maria ze Zdziechowskich, zona brata Lwa.
A Nadzieja Drucka napisała, że ojciec Eustachego to był najpiękniejszy mężczyzna, jakiego spotkała w życiu.
Bardzo się cieszę, że sięgnęłaś po swoje wspomnienia. Są one warte uwagi czytelnika, bo życiorys Nadieżdy pełen był kompletnie nieprzewidywalnych wzlotów i upadków, a opisała to wszystko z dużym talentem.
OdpowiedzUsuń