Translate

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Ewa Winnicka, „Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej Johnson”



Młodzi tego pewnie nie pamiętają, ale dla mojego pokolenia Barbara Piasecka Johnson to był KTOŚ! To była Polka, która dokonała rzeczy niezwykłej: udało się jej złapać na męża starego amerykańskiego milionera. Obrzydliwie bogatego milionera! Praktycznie nie znając języka angielskiego, została trzecią żoną Sewarda Johnsona I, właściciela słynnego koncernu kosmetycznego Johnson and Johnson z New Jersey. 

Przypominam, że w tamtych latach wyjeżdżało się do Ameryki tak, jakby dzisiaj ktoś miał polecieć w kosmos. Wyjeżdżało się na zawsze i na stałe. Wyjeżdżało się po lepszą przyszłość dla siebie i dla rodziny. - A jeśli wrócę, to tylko rols-rojsem – powiedziała Basia, kiedy wyjeżdżała. No i wróciła! 

W latach 1990. Barbara Piasecka Johnson, już jako bogata i piękna wdowa, przyjeżdżała do Polski i próbowała nam pomagać. Wszędzie przyjmowana była niczym dobra wróżka z bajki, która wyjmie z kieszeni miliony i nam da. M. in. miała wykupić upadającą stocznię w Gdańsku, by pracujący tam ludzie nie stracili pracy. Pamiętam olbrzymie artykuły na jej temat w polskiej (wtedy jeszcze nie wykupionej przez niemieckie koncerny, ale naprawdę polskiej!) prasie, słynne zdjęcia w stoczni, na których stoi roześmiana swoim słynnym, olśniewającym uśmiechem, a ówczesny prezydent Lech Wałęsa trzyma ją pod łokieć. Autorzy tamtych artykułów opisywali nie tylko jej ogromny majątek, ale także urodę, religijność, patriotyzm, zamiłowanie do sztuki (była kolekcjonerką obrazów, zgromadziła naprawdę imponującą kolekcję dzieł sztuki) i skłonności do filantropii. To była „nasza Basia kochana”, której spełnił się amerykański sen „od pucybuta do milionera”. 

Basia akurat przeszła drogę od kucharki do milionerki, przy czym podobno kucharką była nie najlepszą. Podobno tak źle gotowała, że Seward Johnson i jego druga żona, dla których początkowo pracowała w ich rezydencji, nie chcieli jeść na śniadanie przyrządzonej przez nią owsianki, więc zlikwidowano jej miejsce pracy i została pokojówką. A potem gdzieś w rezydencji spotkała właściciela i oczarowała go doszczętnie swoją młodością i witalnością. Powiedział jej wtedy, że ma twarz jak ziemniak, ale uśmiech cudowny. Później została konsultantką milionera w jego fundacji oceanograficznej, a w następnej kolejności żoną. Przeżyła z nim kilkanaście lat, a po śmierci przeszła straszliwy, pełen prania brudów, proces ze spadkobiercami milionera, który zakończył się ugodą. 

Na okładce książki Ewy Winnickiej widnieje zdjęcie Barbary Piaseckiej Johnson przed jej amerykańską rezydencją tuż po zakończeniu tego procesu, kiedy triumfująca milionerka podnosi do góry ręce w geście zwycięstwa. 

„Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej Johnson” to pierwsza w języku polskim biografia tej słynnej kobiety. Wcześniej ukazał się na naszym rynku wydawniczym jakiś amerykański paszkwil, w którym przedstawiono ją jako „kucharkę”, która weszła w buty milionerki. 

Ewa Winnicka też nie jest zbyt łaskawa dla swojej bohaterki. Można wręcz odnieść wrażenie, że jej nie lubi. A może tylko chciała rozprawić się z mitem pięknej, bogatej wróżki zza oceanu i trochę obrzydzić jej obraz w polskich oczach? Swoją opowieść zaczyna od łzawej historii jakiejś puszczalskiej panienki, która wyjechała do Ameryki za pracą, tam zadała się z żonatym lekarzem, którzy pracował w rezdencji Barbary Piaseckiej Johnson i nosił przezwisko Śmirnow, od wódki Smirnoff, którą jakoby pochłaniał w nadmiernych ilościach. Kiedy dowiedział się o ciąży swojej kochanki, uciekł do Polski. Dziewczyna z dzieckiem mieszkała w koszmarnych warunkach, w wynajmowanym pokoiku, a łazienkę dzieliła z kilkunastoma obcymi mężczyznami. Kiedy pani Basia się o tym dowiedziała, kazała ją natychmiast przywieźć z córką do siebie (trochę wbrew jej woli) i zainstalować w domku dla służby na terenie rezydencji. Utrzymywała ją tam przez parę miesięcy. Ale to wszystko na nic, dziewczyna była wciąż niezadowolona i jeszcze po latach narzekała na złe traktowanie przez milionerkę.  

I takich opowieści jest w książce więcej. Autorka  solidnie odwaliła swoją robotę, dotarła do naprawdę wielu osób, które znały Barbarę Piasecką Johnson w Polsce i w Ameryce. I z tej układanki zestawia swoją książkę, która jako całość – w sensie literackim - prezentuje się naprawdę dobrze. Czyta się to szybko, lekko i przyjemnie. Tyle tylko, że nic właściwie z tej lektury nie wynika. 

Wydaje mi się, że po przeczytaniu tej książki nie wiem o Barbarze Piaseckiej Johnson więcej niż wiedziałam wcześniej, z lektury polskich gazet sprzed dwudziestu lat (no, że z niewielkimi szczegółami wiem więcej). Tym bardziej, iż Ewa Winnicka skupiła się raczej na wadach swojej bohaterki, a nie jej pozytywnych dokonaniach. Czytamy więc, że była kapryśna, że miała humory, czasem krzyczała na ludzi, którzy źle pracowali, że była zbyt perfekcyjna przy budowie swojego pałacu, że ściagnęła wzór bramy z jakiegoś pałacu w Warszawie, że mówiła po angielsku z obcym akcentem, że nie miała dobrego gustu i tak dalej. Wydaje się, że autorka kupiła narrację uprawianą przez amerykańskie gazety, które relacjonowały przebieg procesu o spadek. Zamożni Amerykanie z wyższych sfer jej nie lubili, nigdy nie wybaczyli „kucharce”, że złapała swojego milionera na męża.  A może to była zazdrość Amerykanek, że oto przyszła jakaś obca ze słowiańskiego kraju i udało się jej to, co nie udało się Amerykankom? A przecież to nie była zwykła kuchta, jak o niej pisano, tylko osoba wykształcona, absolwentka historii sztuki na uniwersytecie wrocławskim, z wiedzą, którą mogła zakasować niejedną damulkę z amerykańskich wyższych sfer. 

Na pewno musiało jej być trudno, bo pożycie seksualne z takim starcem nie mogło należeć do przyjemności. Na szczęście, może tego pożycia nie było tak wiele, o czym świadczy takie zdarzenie. Tuż po ślubie ktoś mówi, że teraz pora na chrzciny. Na to Barbara: chyba moich szczeniaków! (bardzo kochała zwierzęta, a szczególnie psy, w jej rezydencji było pełno jej jamników i innych, dużych psów).  No i właśnie o takich aspektach życia milionerki chętnie bym poczytała. Co lubiła? Jaka była naprawdę? Tego mi w tej książce zabrakło.



Przeczytałam tę książkę bardzo szybko, czując się trochę popędzana przez panie z biblioteki, bo za mną już jest kolejka zapisanych osób. Ale niedosyt pozostał. Za mało tam było samej Barbary, za wiele tych innych ludzi, którzy o niej mówili. Nie ukrywam, że mnie ta osoba naprawdę fascynuje. Nie czytam biografii żadnych tam aktorów, komediantów czy celebrytów. Ale Polka, która doszła w Ameryce do tak wielkich pieniędzy była tylko jedna. Ona nie tylko odziedziczyła kasę po starym Johnsonie, ale także wielokrotnie ją pomnożyła poprzez swoje różne inwestycje. Do tego musiała mieć nie tylko urodę, ale także głowę na karku. 

Z książki można jednak wyciągnąć jedną naukę: nieważne ile dajesz ludziom. Możesz dać bardzo wiele, ale i tak później życzliwi obrobią ci dupę. A więc może nie dawać wcale?   

Winnicka Ewa, „Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej Johnson”, wyd. Znak, Kraków 2017

4 komentarze:

  1. Bardzo fajna konkluzja na koniec recenzji i taka prawdziwa. ;) Ciekawie piszesz, dodaję do obserwowanych i będę zaglądać. :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w moich niskich progach i dziękuję za wizytę!
      Zapraszam na przyszłość!
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Czytałam tą książkę. Podzielam Twoją opinię i chcę dodać, że dla mnie książka jest napisana chaotycznie. Na początku w ogóle nie wiedziałam o co chodzi, a potem było skakanie z jednego wątku w drugi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to prawda, że jest tak jakiś taki chaos. Zastanawiałam się nawet, czy to celowy zabieg autorski, czy po prostu tak jej wyszło, że nagrywała różnych ludzi, a potem wrzuciła to wszystko do jednego worka, zamieszała i voila!
      Może to nowoczesny sposób pisania reportaży? Autorka jest wszak cenioną reportażystką ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń