Translate

czwartek, 5 stycznia 2017

Kresowiana. Róże „Marechal Niel”




Jedną z rzeczy, do których polscy wygnańcy z kresów wschodnich tęsknili przez resztę swojego życia były żółte pnące róże o nazwie „Marechal Niel” uważane za jedne z najlepszych róż herbacianych na świecie. 

Podobno nigdy już potem nie udało się już wyhodować takich róż, jakie rosły w parkach otaczających polskie pałace i dwory na Ukrainie. Nazywano je niegdyś pieszczotliwie „marszanilki” albo po prostu „nile”. 

Gatunek róży pnącej „Marechal Niel” został wyhodowany w połowie XIX wieku. Nazwany został na cześć francuskiego wojskowego, marszałka Adolfa Niel (1802-1868), 






który walczył po stronie Francji w wojnie krymsko-rosyjskiej, miał swój wielki udział w zwycięstwie w walce o kurchan Małachow (1855), za co otrzymał order Legii Honorowej. Potem brał udział w wojnie francusko-austriackiej, zasłużył się w bitwach pod Magentą (1859) i Solferino (1859). Na polu bitwy pod Solferino otrzymał tytuł marszałka Francji. W latach 1867-1869 był francuskim ministrem wojny (właściwy tytuł to sekretarz obrony). 

Legenda mówi, że generał Niel ofiarował cesarzowej Francji Eugenii 





piękną żótą różę, która wyrosła z bezimiennej szczepki podarowanej mu we Włoszech.

- Jak się nazywa ta róża? – spytała cesarzowa.
- Nie ma jeszcze imienia – odparł wojskowy.
- W takim razie niech się nazywa „Marszałek Niel”.
- Ależ, pani, nie jestem marszałkiem!
- Teraz już jesteś! 

Tyle podanie… 

A naprawdę gatunek ten został wyhodowany w 1862 (lub 1864) roku w miejscowości Montauban przez francuskich ogrodników o nazwisku Pradel. 

Róże „Marechal Niel” zrobiły jednak prawdziwą furorę nie we Francji, ale wśród Polaków. Były dostępne w szkółkach ogrodniczych na terenie całej Galicji, zapewne także na Wołyniu i Podolu, skoro tak często je tam sadzono. Z pewnością sprzyjał im tamtejszy łagodny klimat i duże nasłonecznienie. Ich pędy osiągały wysokość (długość?) do czterech metrów, zaś pełne, duże kwiaty miały około 10 centymetrów średnicy; ich kolor był żółty, ale nie czysto żółty, lecz raczej żółto-zielony. Była też odmiana zupełnie biała. Kwiaty wydawały niezapomniany, mocny zapach. Różany, herbaciany, bardzo charakterystyczny…





Olbrzymia stara pnąca róża „Marechal Niel” rosła w Nowosielicy na Wołyniu. Nowosielica, dawniej zwana Nowosiełycą, należała niegdyś do dóbr książąt Ilii i Beaty Ostrogskich. Później była we władaniu Sanguszków, Lubomirskich i Giżyckich. Ostatnim właścicielem tej posiadłości był książę Józef Potocki z Antonin. Tamtejszy pałac zbudowany w XIX wieku w stylu neogotyckim był otoczony pięknym parkiem. Obok znajdowała się palmiarnia i oranżeria. Tak o tym pisała Zofia Kossak-Szczucka, której mąż, Stefan Szczucki, był ostatnim dzierżawcą tego majątku:  

 „Dość daleko za pałacem, na końcu ciemnej, żywicą pachnącej i zwartej alei świerkowej, stała pochylona ze starości oranżeria, pełna staroświeckich cytryn, kamelii i innych, niegdyś modnych roślin, o sztywnym, dziwacznym listowiu. Osobliwością jej była niezmiernie sędziwa i sękata palma, o której mówiono, że jest jeszcze jedną z tych, które niegdyś pożyczała hetmanowa Rzewuska dla ustrojenia pałacyku w Hrehorówce na przyjazd Aleksandra I.
Prawdziwą jednak ozdobą starej oranżerii nie było to tragiczne w swym zmarnieniu drzewo, ale przepyszna róża „Marechal Niel” na głównej ścianie rozpięta, o pniu grubości ludzkiego ramienia, cały strop obejmująca zieloną, gęstą kopułą. Nikt nie umiał oznaczyć jej wieku, ale zapewne musiała ona pamiętać lata bardzo odległe i dawne. Pomimo to corocznie kwitła obficie, począwszy od pierwszych dni kwietnia do ostatnich czerwca. W przeciwieństwie do pnia jędrnego i krzepkich konarów, kwiaty miała wiotkie, bezsilne łodygi i mocną woń, właściwą kwiatom konającym. Nawet kolor ich nie był żółtawy, ale zielono-biały. Miały w sobie wdzięk i piękność rzeczy, które giną. Nieraz wówczas, patrząc na kwitnącą starą różę, mówiliśmy sobie, że umrze niedługo, nie przypuszczając, że razem z nią zginie wszystko, co rosło i kwitnęło.” (Kossak Zofia, „Pożoga”, wyd. Greg, Kraków 2010)

Marszanilka rosła także w parku w Wolicy Kierekiszynej na Wołyniu, siedzibie rodu Pruszyńskich. Nazwa miejscowości pochodziła od jej pierwszego właściciela, którym był uszlachcony polski Tatar, Kierekiesza. Późniejszymi właścicielami byli m. in. Czaccy, którzy rozpoczęli tam budowę okazałego pałacu. W XIX wieku Wolicę kupił od nich Mieczysław Pruszyński, dziadek pisarza Ksawerego Pruszyńskiego, który jednak był  tak skąpy, że nie chciał dokończyć budowy niszczejącej rezydencji, ale zamieszkał w starym budynku położonym nieopodal. Był to duży, rozłożysty dwór z czerwonym dachem stojący na szczycie wzgórza. Cześciowo był urządzony w stylu myśliwskim: do połowy ścian była dębowa boazeria, wyżej poroża jeleni i łosiów oraz wypchane głowy odyńców. 

Pisarz Ksawery Pruszyński, syn ostatniego właściciela Wolicy, tak zapamiętał to miejsce: 

„Był to majątek bez tradycji, kupiony dla mego właśnie ojca”. W środku parku niszczała wielka, niedokończona rezydencja pałacowa, której budowę rozpoczęli poprzedni właściciele Czaccy, a rodzina Pruszyńskich mieszkała w wielkim, niskim, starym dworze. Latem wszystko wokół rosło bardzo bujnie, z niezwykłą żywotnością, a zimą wszystko zasypywał śnieg. „Pod oknem mojej matki, niskim oknem, chwiał się tylko melancholijnie dziwny stwór w miejscu, gdzie latem kwitły róże „Marechal Niel”.” (Ksawery Pruszyński, „Na czarnym szlaku” (w :) „Kraj lat dziecinnych”, Londyn 1987)
  
 Ten sam gatunek róż podziwiano we dworze Lemieszówka w pobliżu Białej Cerkwi na Kijowszczyźnie, należącym do rodziny Dunin-Kozickich: 

 „W okresie letnim wokoło dworu biegł szlak kwiecisty z pąsowych, wiecznie kwitnących crimstonów i złotożółtych nielów, pnących się bujnie po granitowych złomach wysokiego cokołu i sięgających drewnianych kolumienek krytej werandy. Z drugiej strony terasa, otoczona żelazną balustradą, i znowu powódź oplatających się giętkimi łodyżkami różowych, bukietowych różyczek.”
Maria Dunin-Kozicka, „Burza od wschodu. Wspomnienia z Kijowszczyzny (1918-1920)”, wyd. LTW, Łomianki 2015)


Mareszalki kwitły w Halżbijówce na Podolu, majątku panny Elżbiety Zaleskiej (potem Dorożyńskiej):

„I te snopy róż, moich kochanych Marechal Niel, któr mi z Halżbijówki przywożono.”
„Marechal Niel pospuszczały złote głowy, ociężałe królewską wonią, a pióra strzępiaste piwonii weselą się śnieżną białością przy poważnych kielichach lili.”
Elżbieta z Zaleskich Dorożyńska, „Na ostatniej placówce. Dziennik z życia wsi podolskiej w latach 1917-1921”, wyd. LTW, Łomianki 2018






Motyw żółtych róż z gatunku Marechal Niel odgrywa ważną rolę w słynnej powieści „Trędowata” Heleny Mniszkówny. W pierwszym tomie zakochany ordynat Waldemar Michorowski wręcza żołte róże Stefci, podczas jej pierwszej wizyty w jego zamku w Głębowiczach na Wołyniu. Później między innymi gatunek róż wysyła do domu jej rodziców w Ruczajewie tuż przed ślubem ze Stefcią. Oto opis kwiatów od Waldemara stojących w salonie w Ruczajewie: „Wówczas przemówili monarchowie tej poddańczej rzeszy, pachnącej i rozgwarzonej, w pierwszym rzędzie pyszne królowe-róże, nęcące barwami i bogactwem kształtów, więc wspaniała „Marechal Niel” w złotożółtych aksamitach, wdzięczna „La France” w różowych jedwabiach i wytwornisia „Tebried”w ślicznych tunikach barwy herbacianej. Była tam i „Pani Druzgi” w śnieżnobiałej sukni, „Księżna Liberty” w karmazynach i strojna w aksamitne purpury królowa-piękność z haremu sułtana  Maroko.” (Mniszek Helena, „Trędowata”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 155) W cieplarni w Głębowiczach - „Sam ordynat wybierał najpiękniejsze z jakimś radosnym i szczęśliwym uśmiechem w oczach. Nad różami „Marechal Niel, które najlepiej lubił, pochylił się i szepnął miękko: - Idźcie służyć Stefci.” (Mniszek Helena, „Trędowata”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 157) Po raz trzeci Waldemar obdarował Stefcię tymi różami już po jej śmierci. Posłużyły do dekoracji jej trumny.


Róże „Marechal Niel” uwieczniła również w swych wspomnieniach pochodząca z Galicji Magdalena Samozwaniec, kuzynka Zofii Kossak:

Potem pierwsze zamąźpójście, kariera dyplomatyczna męża, zagranica, królowie i książęta, którzy rzucali mi pod nogi pęki róż (Marechal Niel), cukry i wszelkie frukty.” (Magdalena Samozwaniec, „Z pamiętnika niemłodej już mężatki”)

Malowali te kwiaty malarze francuscy (Henri Fantin Latour) i polscy (Alfons Karpiński i Władysław Ślewiński). 

Informacje historyczne na temat róży „Marechal Niel” zaczerpnęłam m. in. z ciekawego bloga o kwiatach:

Moje róże – moja pasja » Blog Archive » Marechal Niel


Źródło ilustracji:
1.      Róża Marechal Niel – Wikipedia. Flore_des_serres_v16_059a
2.      Porteret marszałka Adolfa Niela – Wikipedia. Adolphe_Niel
3.      Portret cesarzowej Eugenii - Wikipedia. Empress_Eugénie,_Hillwood_Museum,_1857
4 .  Róża 'Marechal Niel'. Fot. www.polona.pl



11 komentarzy:

  1. Ależ ciekawy wpis! Anegdota z marszałkiem, który jeszcze marszałkiem nie był przednia. Piękne cytaty kresowe i jaka sentymentalna historia. Dla pasjonatów-ogrodników tyle cennych informacji.
    Mam w swoim ogrodzie piękne żółte róże, ale to na pewno nie odmiana Marechal Niel...
    Pozwolisz, by umieścić Twój wpis na kresowym blogu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że pozwolę! ;)
      Jak tak się czyta o Kresach w dużych ilościach, to wpadają w oko różne takie ciekawostki, które powtarzają się w różnych pamiętnikach. A te żółte róże od dawna mnie intrygowały, no i postanowiłam sprawdzić, jak wyglądają i skąd się wzięła ta odmiana.
      Sama nie mam teraz ogrodu (kiedyś była działka), ale bardzo lubiłam niegdyś u innych podziwiać hodowle (kolekcje?) rasowych róż. Dawniej była modna taka uprawa przed domami, kiedy był inny układ zieleni wokół domów. Niestety, teraz tamte dawne róże zastąpiły smętne iglaki...

      Usuń
    2. :)) Masz rację co do układu zieleni w wielu domach, ale to wynika poniekąd z wygody i braku czasu, a może i braku zainteresowań ogrodniczych u ludzi. Prawdziwy ogród to obowiązek i praca. Ja mam taki w dawnym stylu, bo lubię kwiaty i kwitną u mnie nasturcje, róże, tulipany, lilie... i wiele innych.

      Usuń
    3. No tak, brak czasu, rozumiem..., ale mnie jakoś żal tych dawnych polskich ogródków kwiatowych, które pamiętam z dzieciństwa. Podobno obecnie jacyś naukowcy od rolnictwa pracują nad ich odtwarzaniem, tak samo jak pracują nad odtworzeniem starych ras zwierząt hodowlanych (np. kura zielononóżka).

      Usuń
  2. No pięknie, weszła Pani znacznie głębiej w temat niż mi się udało. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że było to osiem lat temu. Żałuję jeno, że nie wróciłem do tematu. Marian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Panu za wizytę! I bardzo przepraszam, że jakoś tak automatycznie uznałam, że bloga o różach musi prowadzić kobieta. Kajam się...

      Usuń
  3. Z ogromnym zainteresowaniem zagłębiałam się w tekst, teraz znacznie lepiej rozumiem, czemu moja babcia tak dużo opowiadała o herbacianych różach w jej ogrodzie, szkoda, że wcześniej tyle o nich nie wiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za zajrzenie tutaj. Faktycznie, warto nieraz słuchać tych babcinych opowieści o starych czasach, wiele tam prawdy dziejowej i ciekawych informacji.

      Usuń
  4. Jeżeli chce Pani tę różę obejrzeć, a przede wszystkim powąchać, to zapraszam w maju do mojego ogrodu w Kudrynkach (Suwalszczyzna). Mam i krzaczaste i zaokulizowane wysoko na pniu. Tak jak napisałem na blogu Pana Sołtysa - ja się urodziłem nieomal pod tą różą. Pozdrawiam serdecznie.
    Tadeusz Kurek

    OdpowiedzUsuń
  5. O tej róży pisała też Małgorzata Musierowicz w swojej książce "Kalamburka", która jest jedną z części "Jeżycjady", bohaterowie książki, Borejkowie, pochodzili z Kresów.


    OdpowiedzUsuń