Translate

wtorek, 10 stycznia 2017

Erika Fatland, „Sowietstany. Podróż po Turkmenistanie, Kazachstanie, Tadżykistanie, Kirgistanie i Uzbekistanie”


Przez ostatnich kilka dni, a może raczej nocy, odbywałam niezwykłą wirtualną podróż po Azji Środkowej. Zawdzięczam tę wyprawę lekturze książki Eriki Fatland, norweskiej autorki, która kilka lat temu wybrała się w podróż po Turkmenistanie, Kazachstanie, Tadżykistanie, Kirgistanie i Uzbekistanie, które jeszcze niedawno były częścią wielkiego imperium Związku Radzieckiego (stąd przenośna nazwa Sowietstany). 

A książkę tę dostałam w prezencie wraz ze słodkim dodatkiem




od zaprzyjaźnionej blogerki (turystycznej blogerki) z Krakowa, która jeszcze niedawno prowadziła odlotowego bloga „Polka w Rosji”, ale po zmasowanym ataku hakerów (z Moskwy czy zza oceanu, oto jest pytanie) musiała go zamknąć i teraz przebywa w rejonach „natasha-in-travel. blog.pl”. Naprawdę fajnie pisze i można ją znaleźć tu: 


Natasza z Krakowa w Sowietstanach jeszcze nie była, zdaje się, że ta książka mogła być dla niej wstępem do takiej wyprawy. Ale parę lat temu pojechała tam norweska studentka, 29-letnia Erika Fatland (tak, tak, nic Wam się w oczach nie myli, w Norwegii można studiować w wieku 29 lat, a pewnie i dłużej, norweski podatnik zapłaci :).

Panna Fatland, w przeciwieństwie do innych podróżników po byłym sowieckim imperium zna język rosyjski (doniaszam uprzejmie przy okazji, że nie znały go takie tuzy podróżnicze, jak Colin Thubron czy Tiziano Terzani, które kiedyś też się pchały w te strony, i po co, ja się pytam? Po co? Skoro się nie zna języka i trzeba stale korzystać z pomocy tłumacza?). Jak pisze, nauczyła się go we wczesnej młodości, wtedy też odbyła wycieczkę z fińskimi emerytami do Sankt Petersburga, który nie tak dawno przestał być Lenigradem i z początku wcale się jej tam nie podobało, ale potem tak ją chwyciła rosyjska fascynacja, że nauczyła się języka i zaczęła jeździć do Rosji. Pracę magisterską z antropologii zrobiła na podstawie badań terenowych wśród zakładników z Biesłanu (pamiętacie taki zamach terrrorystów na szkołę gdzieś na Kaukazie? No, to właśnie tam!). Czyli można nauczyć się języka słowiańskiego, mimo, że się jest ze Skandynawii? Można? Można! 

A w 2013 roku panna Fatland wybrała się w samotną podróż po Sowietstanach. Właściwie były to dwie długie podróże, bo nie udało się jej zaliczyć pięciu krajów za jednym podejściem. Co się zmieniło od czasów, kiedy rozpadł się Sojuz i kraje te zyskały niepodległość? Szukałam odpowiedzi na to pytanie i czytałam z takim właśnie nastawieniem, cały czas porównując, bo miałam w pamięci książki wspomnianych wyżej reporterów, to jest Tiziano Terzaniego, który trafił tam dosłownie tuż po rozpadzie ZSRR („Dobranoc, panie Lenin”) i Colina Thubrona („Utracone serce Azji”). I – jak powiedziałam wcześniej – obaj ci panowie nie znali rosyjskiego. Do tego uważali się za coś lepszego od ludzi w Azji, dosłownie aż buchali nadmuchanym poczuciem wyższości i przedstawiali się jako forpoczta białego, cywilizowanego człowieka, „demokraty” wśród ciemnych i zacofanych Sowietów. Terzani potrafił narzekać na papier toaletowy złej jakości, jaki spotkał w hotelu i nie takie śniadania, jak lubi.  Boże, człowieku, nie rozumiesz, że sama OBECNOŚĆ papieru toaletowego w kraju socjalistycznym była luksusem? Z kolei Thubron wybrzydzał, że kobiety w Azji nie golą nóg i używają złej jakości farb do włosów. No, ludzie, trzymajcie mnie! Jako osoba, która spędziła połowę życia w PRL-u, miałam ochotę porządnie obić mordę tym wymądrzającym się facetom, patrzącym z góry na ludzi z krajów socjalistycznych! Jak czytałam te ich wypociny, to ich strasznie nienawidziłam, potem mi przeszło. Ale niesmak pozostał. Zwłaszcza w stosunku do niezwykle zarozumiałego Angola, Thubrona.  

Na tym tle Erika Fatland wyróżnia się pozytywnie. Widać, studia antropologiczne to dobry wstęp do dalekich podróży, bo uczą szacunku dla drugiego człowieka, w przeciwieństwie do pracy w międzynarodowej agencji informacyjnej. Choć nie zawsze miała możliwość zagłębić się w teren i wejść między ludzi, tylko mieszkała w drogich hotelach i często korzystała z przewodników (w Turkmenistanie przewodnik dla turysty to przymus! Turysta nie może ani chwili pozostać sam!) i wynajętych kierowców, to jednak udało się jej mocniej poznać temat. Swoją podróż autorka tej książki zaczęła od zachodu, to jest od Turkmenistanu. Potem był Kazachstan, Tadżykistan, Kirgistan i Uzbekistan. Nie będę Wam streszczać, co tam widziała, bo to się nie da. Trzeba przeczytać! Powiem tylko, że czytałam to wszystko z zapartym tchem, co jakiś czas przerywając i zaglądając do sieci, by pogłębić temat. Wgryzłam się w te książkę jak w smaczne jabłko z Kazachstanu (wiecie, że Kazachstan to ojczyzna jabłek? Ale obecnie na rynku sprzedają tam owoce z Chin, niestety.).

Co zrobiło na mnie największe wrażenie podczas lektury „Sowietstanów”:

1.      Konie achałtekińskie z Turkmenistanu (podobno najpiękniejsze i najbardziej wytrzymałe konie na świecie). Niektóre wyglądają jak pokryte złotem i to jest ich naturalna maść.
2.      Gonur Depe (Gonur Tepe) w Turkmenistanie – prastare miasto sprzed paru tysięcy lat odkopane nie tak dawno na pustyni w okolicy Merwu. Coś niesamowitego, mówię Wam!
3.      Wysychające Jezioro Aralskie – strasznie przykra sprawa, sama jeszcze uczyłam się w szkole, że to największe jezioro świata. A już go prawie nie ma.
4.      Dolina Jagnobi w Tadżykistanie, położona wysoko w górach, gdzie żyje jeszcze trochę osób posługujących się językiem jagnobijskim, podobnym do sogdiańskiego. Co to była Sogdiana? A wyguglujcie sobie! Nie pożałujecie!
5.      Pozostałości Jedwabnego Szlaku we wszystkich tych krajach i w ogóle zabytki.
6.      Radziecka nostalgia w Sowietstanach. To jest temat ciekawy i godny szerszego potraktowania. Erika Fatland pisze od siebie:
Wszyscy, którzy byli wystarczająco dorośli, by pamiętać Związek Radziecki, tęsknili za nim. Początkowo mnie to zaskoczyło, bo w szkole uczyliśmy się tylko o obozach pracy i deportacjach, o śledzeniu i kontrolowaniu, o beznadziejnie nieefektywnym systemie gospodarki i o katastrofach ekologicznych. Nikt nam nie mówił o podróżach samolotem tak tanich, że prawie darmowych, o dotowanych turnusach kuracyjnych nad morzem dla zmęczonych robotników, o darmowych przedszkolach i edukacji szkolnej dla wszystkich, że nie wspomnę o radosnych serwisach informacyjnych. Aż do objęcia władzy przez Gorbaczowa gazety i programy informacyjne kipiały pozytywnymi wiadomościami i optymizmem. Według mediów państwowych w Związku Radzieckim wszystko szło jak po maśle, przestępczość nie istniała, nigdy nie zdarzały się wypadki, a osiągnięcia z każdym rokiem biły nowe rekordy.” (s. 23-24)

Jako osoba, która urodziła się w PRL  rozumiem bardzo dobrze tę poradziecką tęsknotę. Wiem, powtarzam się i to już robi się nudne, ale to prawda, przeżyłam w PRL-u tyle lat, ile miała Erika, kiedy pojechała do Sowietstanów i nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że PRL to moja prawdziwa ojczyzna: urodziłam się wtedy, wychowałam, wykształciłam, a na studiach byłam zapewniana, że w moim fachu NIGDY nie będę miała problemów ze znalezieniem pracy i że będę elitą narodu! A wyszło, jak wyszło! Po 1989 roku zdarzało się, że musiałam włożyć bardzo dużo pracy w szukanie tej pracy. I w ogóle lekko nie było, w porównaniu z życiem w PRL-u, do którego byłam przystosowana.

Rozumiem więc, że mieszkańcy Związku Radzieckiego, którzy dzisiaj wzdychają za zdobyczami socjalnymi tamtej epoki, nie pamiętają czystek politycznych, jakie urządzał Stalin w latach 1930. Nie pamiętają obozów pracy, łagrów czy innych mało przyjemnych rzeczy. Pamiętają głównie to, co opisała panna Fatland. I do dzisiaj rozpaczają po swojej ojczyźnie, jaką był dla nich Związek Radziecki. Sama znam takich Rosjan.   

Od siebie dodam jeszcze, że bezskutecznie szukałam w rozdziale o Uzbekistanie wiadomości o tkaninach suzani, które śnią mi się po nocach. Marzę, by coś takiego kupić w Polsce, ale nie ma! Suzani wyglądają jak z bajki i były niegdyś haftowane ręcznie przez kobiety wybierające się za mąż, obejrzyjcie sobie je w Googlach. 

A to są konie achałtekiny, można na nie patrzeć bez końca:




Natasza, sprawiłaś mi wielką przyjemność tą książką! Dzięki wielkie!

Fatland Erika, „Sowietstany. Podróż po Turkmenistanie, Kazachstanie, Tadżykistanie, Kirgistanie i Uzbekistanie”, tłum. Maria Gołębiewska-Bijak,  wyd. wab., Warszawa 2016


7 komentarzy:

  1. Bylam w Uzbekistanie 2 tygodnie w 2013 roku. i cały czas jestem pod wrażeniem. Piękna wyprawa. mam zamiar wybrać się do Tadzykistanu, mam tam znajomych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszędzie tam jest ciekawie i mało ludzi tam jeździ. Ale podobno nawet w teoretycznie zamkniętym Turkmenistanie są ludzie, którzy biora udział w couchsurfingu.
      Życzę powodzenia i udanej wyprawy!

      Usuń
  2. Na pewno jest im ciężko! Całe regiony bez pracy.
    Chciałam się zapytać o tę blogerkę 'shakowaną'. A co jej zrobili, że musiała zamknąć bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy gdzie. W Kazachstanie, który nam się kojarzy z zesłańcami i kajdanami, teraz jest podobno dość bogato. Tak samo w Turkmenistanie. Wszędzie tam, gdzie jest ropa, gaz i w ogóle jakieś surowce do sprzedania. Najgorzej jest chyba pod tym względem w Tadżykistanie, wielu ludzi stamtąd jeździ do pracy do Rosji.
      Co do blogerki, to miała poważne problemy z dostępnością do swojego bloga. Okresowo nie mogła się dostać, jakieś inne strony się wyświetlały. Takie rzeczy...

      Usuń
    2. To miała pecha.
      Kiedyś, jak kończyłam polonistykę, to szukali polonistów do Kazachstanu, ale się przestraszyłam tych skażeń radioaktywnych i nie zaczęłam kariery nauczycielskiej. :)
      Tego Thurbona czytałam i zwróciłam uwagę na ten fragment o nogach. Patrzył ze swojej perspektywy, ale przecież subiektywizm to cecha tego tylu literatury. Nie musimy się z tym zgadzać. Inny Anglosas, Amerykanin Ian Frazier z kolei był zachwycony urodą tamtejszych pań. Co kto lubi.

      Usuń
    3. Moja znajoma z Solca Kujawskiego (laureatka Orderu Uśmiechu) pojechała jako nauczycielka polskiego do Kazachstanu jeszcze przed rozpadem Związku Radzieckiego. Była tam przez dwa lata czy coś koło tego. Napisała wspomnienia: Janina PAWZUN, "Notatki z Czerwonej Polany". Polecam, jakbyś gdzieś znalazała. Mała książeczka, ale bardzo ciekawa i daje pojęcie o tym, jak się tam żyło potomkom Polaków wywiezionych spod Żytomierza w latach 1930. Potem ona sprowadziła stamtąd do Solca jedną rodziną polską, nazywają się Dąbrowscy i chyba nadal mieszkają w Solcu, pomogła im załatwić pracę i mieszkanie.
      Fraziera jeszcze nie czytałam.

      Usuń
    4. Jak znajdę, to przeczytam. Moi wujostwo byli w Kazachstanie w odwiedzinach o zesłańców. Opowiadali, że cała wieś to cudowni ludzie byli, bardzo gościnni.

      Usuń