Translate

sobota, 7 maja 2016

Rosamunde Pilcher, „Poszukiwacze muszelek”, czyli optymistyczne czytadła na czas choroby




Macie takie książki, które czytacie ZAWSZE jak jest straszna niepogoda na dworze, albo leżycie parę dni w łóżku z chorobą? No, z taką lżejszą chorobą, bo przy cięższej mózg zwykle nie pozwala na lekturę. 

Ja mam wiele takich książek, jako że byłam bardzo chorowitym dzieckiem i większość dzieciństwa spędziłam w łóżku pod pierzyną.  Plusem dodatnim tych dziecięcych schorzeń było to, że sama nauczyłam się czytać gdzieś pomiędzy 5 a 6 rokiem życia. Te wczesne lektury „łóżkowe” to były dla mnie wiersze Janiny Porazińskiej, „Przez różową szybkę” Szelburg-Zarębiny, „Ferdynand Wspaniały” Kerna, baśnie Andersena, „Dzieci z Leszczynowej Górki” nie wiem kogo, „Mary Poppins” Mary L. Travers, „Historia amuletu” Edith Nesbit, „Wyspa skarbów” Stevensona, „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza, „Dlaczego kąpiesz się w spodniach wujku” Astrid Lindgren, „Samotny biały żagiel” Katajewa, później książki Juliusza Verne, Dumasa, Hugo, Dickensa, w końcu „Sto lat samotności” Marqueza czytane nie wiem, ile razy w ogólniaku. Na studiach takich książek nie miałam, po pierwsze dlatego, że już mniej chorowałam i nie spędzałam całych dni w łóżku, a po drugie – miałam wtedy alergię na czytanie dla rozrywki, bo musiałam zaliczać całe tony lektur na zajęcia z literatury. No i czasu brakowało na przyjemne książeczki, takie o których można powiedzieć po rosyjsku, że są „ujutne”, a po niemiecku „gemutlich”. Takie miłe, przytulne, zabawne i koniecznie z dobrym zakończeniem. Książki – lekarstwa i balsam dla duszy… 

Kiedy po czterdziestce znowu wpadłam w krąg chorobowy i znów zaczęłam często polegiwać w łóżku, moją książkową przytulanką wielokrotnego użytku stały się głównie powieści Jane Austen, „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell, „Maria i Magdalena” Magdaleny Samozwaniec, książki Rodziewiczówny, Dołęgi-Mostowicza, Sienkiewicza (ale tylko Trylogia). Teraz jak kupuję jakąś powieść, to zastanawiam się przede wszystkim, czy jest „wielokrotnego użytku”, to znaczy, czy wrócę do niej jeszcze kiedyś, czy przytulę się do niej na okres smutku i choroby, czy stanie się moją pocieszycielką w zły czas. Pod tym kątem pasują mi powieści pani Gaskell (tylko nie koszmarnie depresyjna „Północ-Południe”, gdzie w dwóch tomach jest aż 5 pogrzebów, a bohaterka jest wkurwiająco głupia), sióstr Bronte (bywają smutne, ale ogólnie czyta się je znakomicie) i Paulliny Simons. Powoli dochodzę do wniosku, że chore osoby w ogóle nie powinny czytać lektur pełnych negatywnych emocji, bo to pogarsza stan zdrowia. Stąd idą na bok wszystkie książki o rzeczach nieprzyjemnych i depresyjnych, różne tam lektury historyczno-obozowo-łagrowo-więzienne. Pożytek z nich jest bowiem tylko taki, że człowiek nabawi się czarnych myśli i złych emocji. A negatywnym emocjom mówimy stanowcze NIE! 

Wspaniałą autorką książek pocieszycielek jest współczesna angielska pisarka Rosamunde Pilcher (rocznik 1924 i jeszcze żyje!), która w starszym wieku napisała szereg mądrych życiowo i lekkich w odbiorze opowieści z wątkiem miłosnym w tle. Jej najsłynniejszą powieścią, którą wydała w wieku 62 lat, jest potężnych rozmiarów saga rodzinna pt. „Poszukiwacze muszelek”, bestseller lat 1980., utwór znajdujący się na liście 100 najlepszych książek BBC, dwukrotnie już sfilmowany. Jest to wspaniały fresk historyczny obejmujący historię jednej rodziny od końca I wojny światowej do czasów współczesnych.  

Główną bohaterkę Penelopę Keeling poznajemy kiedy ma 64 lata i właśnie przyjechała do domu taksówką ze szpitala po zawale. Penelopa jest wdową, ma troje dorosłych dzieci mieszkających w Londynie, zaś ona sama jest szczęśliwą posiadaczką stylowego domu z kamienia w słynnym angielskim Costwolds, gdzie przeprowadziła się kilka lat temu po sprzedaniu wielkiej kamienicy w Londynie. Czas choroby staje się dla Penelopy okresem wspomnień, przed jej oczami przewija się niezwykła historia jej rodziny: ojca, słynnego malarza z epoki wiktoriańskiej i o wiele młodszej od niego matki pochodzącej z Francji. Tytułowi „Poszukiwacze muszelek” to obraz namalowany przez ojca Penelopy i przedstawiający troje dzieci zbierających muszelki na plaży w Kornwalli (dwóch chłopców i dziewczynka, a tą dziewczynką jest właśnie mała Penelopa). 

Penelopa wraca pamięcią do czasów swego dzieciństwa i młodości, wspomina okres II wojny światowej, służbę w wojsku, swoje małżeństwo i całe dalsze życie.  Z tym tonem retrospekcji skontrastowana jest sytuacja współczesna, w której pazerne dzieci chcą oskubać starą matkę z całego jej dziedzictwa, to jest dokładnie jeszcze za jej życia sprzedać na aukcji zarówno „Poszukiwaczy muszelek”, jak i inne obrazy, które Penelopa ma po swoim ojcu. Chociaż Penelopa nie ma dobrych układów z własnym potomstwem, znajduje porozumienie z parą młodych ludzi, którzy przebywają u niej w charakterze pomocników i wraz z nimi spełnia największe marzenie swojego życia – jedzie do Kornwalii, którą opuściła 40 lat wcześniej i nigdy później nie udało się jej tam pojechać. 

Jest to tzw. historia życiowa, pełna mądrości, pogody i optymizmu, przepełniona stoickim nakazem cieszenia się chwilą, bo życie tak szybko mija i zawsze lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło. Autorka pięknie i z wyczuciem pisze o stosunkach rodzinnych i miłości w różnych jej aspektach. Książka ma około 700 stron, poświęciłam na jej lekturę kilka dni, a mój zryty przez chorobę (patrz poprzedni post o rzyganiu) mózg cudownie się przy tym relaksował. Czytało mi się to znakomicie, tym bardziej, że sama pomału zbliżam się do wieku Penelopy i rozumiem wiele jej rozterek. Wniosek ostateczny: trzeba to zakupić, postawić na półkę i zażywać jak lekarstwo w trudnych chwilach. Czytałam rozlatujący się egzemplarz biblioteczny. Trzeba mieć! To będą dobrze zainwestowane pieniądze!  

Niestety, nie udało mi się znaleźć  ekranizacji „Poszukiwaczy muszelek”, tylko jakieś marne skrawki na YT: 




A w Kornwalii współcześni malarze angielscy malują obrazy zainspirowani powieści Rosamunde Pilcher. W 2014 roku, z okazji 90 rocznicy urodzin pisarki, była organizowana „The Shell Seekers Art. Exhibition”, czyli wystawa obrazów malowanych pod wpływem „Poszukiwaczy muszelek”:

    

4 komentarze:

  1. Teraz już nie pamiętam tytułu książki właśnie tej autorki, ale wiem, że mnie wciągnęła. To prawda, są takie książki, a raczej: są tacy autorzy i ich książki, które można czytać PO PROSTU i są wstanie wprowadzić Cię w inny świat. Wciągają... Dzięki Tobie powrócę do tej autorki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja już się rozglądam za innymi książkami Rosamunde Pilcher, chyba coś znajdę w antykwariatach.

      Usuń
  2. Nigdy o niej nie słyszałam, a zapowiada się ciekawie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja już sobie wypożyczylam kolejną książkę tej autorki, czyli "Wrzesień"

      Usuń