„Podróż
do Trulali” Władimira Kaminera to jedna z najzabawniejszych książek, jakie
ostatnio czytałam. Podczas lektury z początku tylko z lekka parskałam śmiechem,
potem śmiałam się z zaciśniętymi ustami, a w końcu już pofolgowałam sobie i
śmiałam się zupełnie głośno, choć była cicha noc wokoło.
Cóż
mnie tak rozbawiło? Hmm, ta książka najbardziej chyba może rozbawić człowieka,
który sam żył w państwie socjalistycznym, a zwłaszcza w jego schyłkowym
okresie, kiedy to walił się ustrój, a obywatele dość rozpaczliwie próbowali na
własną rękę poprawić sobie warunki bytowania. Nieważne, czy był to Związek
Radziecki, czy też Polska Rzeczpospolita Ludowa. Wszędzie było równie śmiesznie.
A raczej, jak mówią Rosjanie „i smieszno, i straszno”. Kurcze, przecież w
tamtym czasie ja też o mały włos nie zostałam emigrantką na Zachodzie…
Władymir
Kaminer to radziecki Żyd z Moskwy, który dołożył wszelkich starań, aby w latach
1980. wyrwać się na Zachód, do tego zakazanego kapitalistycznego raju. Dzięki
jakimś dziwnym ówczesnym przepisom prawnym udało mu się (jako Żydowi) wydostać
z ZSRR do NRD, a dokładnie do Berlina wschodniego, gdzie otrzymał azyl
polityczny. Swoje przygody związane z wcześniejszym życiem w Moskwie i próbami
dostania się na Zachód opisał w przezabawnej książce „Russendisco”, którą
czytałam kilka lat temu po niemiecku.
Natomiast
„Podróż do Trulali” poświęcona jest rozmaitym dziwnym podróżom, jakie
podejmował Kaminer, a także jego krewni i znajomi. Nie wiadomo, na ile te
historyjki są prawdą, a na ile zmyśleniem, w każdym razie są absolutnie
niepowtarzalne i śmieszne. Mamy tu więc cały esej poświęcony podróżom Rosjan do
Paryża. Tęsknota do stolicy Francji była żywa zwłaszcza w czasach ZSRR, kiedy
to – jak opisuje Kaminer – gdzieś na stepach nadwołżańskich radzieckie władze
wybudowały dokładną replikę Paryża. Było to coś w rodzaju wioski potiomkinowskiej.
Wszystko dokładnie przypominało Paryż, była nawet wieża Eiffla i inne zabytki,
były wspaniale zaopatrzone sklepy, a mieszkali tam i pracowali ludzie, których
zadaniem było udawanie Francuzów na użytek radzieckich wycieczek. Pod groźbą
wyrzucenia z pracy musieli mówić tylko po francusku. Przywożono tam różnych
zasłużonych przodowników pracy itp., którzy za swe osiągnięcia otrzymali „wycieczkę
do Paryża”. Jesienią i zimą „Paryż” na
stepie udawał Londyn, a jego „mieszkańcy” musieli mówić po angielsku.
Kolejna
opowieść poświęcona jest stosunkowi Rosjan do Ameryki, czyli od miłości do
nienawiści. Czytamy też o podróży autostopem z Niemiec do Danii i o pobycie autora
w artystycznej komunie w Kopenhadze, o tytułowej wioska Trulala na Krymie oraz
o Syberii.
O
tym, że Kaminera czyta się tak lekko i z takim rozbawieniem, decyduje sposób
jego narracji. Opowiada on bowiem o różnych, często przykrych i dramatycznych
rzeczach z wdziękiem i swadą kabaretowego komika.
Jego
historyjki, pisane bardzo prostym językiem niemieckim, zrobiły furorę w
Niemczech. Kaminer napisał i wydał kilka takich książeczek. Prócz tego razem z
żoną Olgą (rodem z Kamczatki) prowadzi w Berlinie dyskotekę, w której są grane
przeboje ze wschodu. Wyjeżdżając do Niemiec – nie znał ani słowa po niemiecku,
po latach zgermanizował się tak bardzo, że nawet na spotkaniach autorskich w
Rosji mówi po niemiecku i korzysta z pomocy tłumaczy.
To
jest lokal „Russendisco” w Berlinie Władymira i Olgi Kaminerów:
Dowiedziałam
się o Kaminerze i jego twórczości w Centrum Herdera w Gdańsku, gdzie parę lat
temu poznawałam trudny język Goethego i Hitlera. Była tam naprawdę wielka
biblioteka, a ja siedziałam na zajęciach i bardzo szybko chciałam się nauczyć
tego niemieckiego, by móc dobrać się do tych wspaniałych lektur, które stały
wokół na wysokich półkach sięgających sufitu. Świetna motywacja! W drugim roku
nauki miałam dylemat, co czytać, nie pasowały mi już adaptowane historyjki dla
dzieci, a na kryminały czy w ogóle jakąś poważną literaturę w oryginale było
jeszcze za wcześnie. Nasz lektor niemieckiego (pozdrawiam!) wręczył mi wtedy „Russendisco”
Kaminera i zapewnił, że to mi się spodoba i że dam radę przeczytać po
niemiecku. No i miał rację, zakochałam się w tej prozie od razu! To był strzał w dziesiątkę! To był niemiecki
na poziomie pomiędzy książkami dla dzieci i dla dorosłych! Czyli coś dla mnie… A
do tego naprawdę bardzo śmieszne…
Kaminer
Władymir, „Podróż do Trulali”, tłum. Barbara Kocowska, Wyd. Dolnośląskie,
Wrocław 2005
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz